Akcja tego na poły kryminału, na poły traktatu filozoficznego dzieje się w s’Hertogenbosch, czyli rodzinnym mieście Hieronima Boscha. Malarz ma opinię dziwaka, którego dzieła budzą przerażnie raczej niż zachwyt u większości widzów. Na szczęście dla niego papież i kościelni hierarchowie zamawiają kolejne obrazy, a to czyni z niego osobę nietykalną nawet dla inkwizytora, który zapewne chciałby doszukać się herezji w potwornych postaciach, jakie maluje mistrz. Gdy ginie młoda dziewczyna, poszlaki wskazują na Boscha. Na dodatek jego żonę szantażuje młody uczeń. Na pomoc mistrzowi ruszają przyjaciele, którym przyjdzie zmierzyć się z prawdziwie demonicznym przeciwnikiem. Opis ostatecznej rozgrywki wypadł dość blado. Widać brak obycia autora ze współczesną literaturą fantastyczną albo po prostu nie zależało mu, by ten element dopracować. Tyle, jeśli chodzi o zarys akcji. Jest ona przerywana zapisem tytułowych widzeń malarza. Objaśnia w nich swoje dzieła i brawa dla Gołębiewskiego za te fragmenty. Włożył w nie sporo serca i wiedzy. A obrazy Boscha są wyjątkowo dobrym polem do snucia opowieści.
Jeszcze jeden kamyczek do ogródka autora: jakim cudem Pana bohaterowie w 1490 roku znali słowo „sadyzm”? Jak to się stało, że cztery panie, które redagowały tę książkę, puściły tę głupotę?
Gołębiewski Łukasz – Widzenia mistrza Hieronima
Subscribe
0 komentarzy
Oldest