Gdy obcokrajowiec opisuje kraj, w którym przyszło mu żyć, powstają książki pełne życia i humoru. Wystarczy wspomnieć Billa Brysona czy Stephena Clarke’a. Tym razem mamy do czynienia z Irlandczykiem, który zamieszkał w Polsce, bo zakochał się i ożenił z Polką. Nazywa ją z szacunkiem „Moją Praktyczną Śląską Żoną”. Patrzy na nasz kraj z sympatią, czasem ze zdziwieniem, ale zdecydowanie nie wywyższa się. Może mimowolnie wyczuł, że, by zyskać naszą przyjaźń i uznanie, nie powinien Polaków szczególnie dołować. W tej kwestii radzimy sobie sami bez pomocy z zewnątrz, o czym de Burca dobrze wie. Porusza różne aspekty naszej rzeczywistości, dostrzegając to, czego my nie widzimy. Szczególnie silnie przemówił do mnie rozdział pt. „Niewidzialna klasa”, w której opisał szkodliwe skutki polskiego odcięcia się od klasy średniej oraz to, że pozwalamy, by bylejakość zdominowała nasze gospodarcze życie. Przykładem tego jest wypchnięcie rodzimych kafejek, sklepików, butików z głównych ulic. Jak pisze de Burca, nie musieliśmy pozwolić, by księgarenki i małe rodzinne sklepiki zostały zastąpione przez banki, apteki i sieciowe kawiarnie. Stawia też trafne pytanie, dlaczego nie chwalimy się wielkimi osiągnięciami, które Polacy mają dla świata i cywilizacji. Pisze o sprawach, których nie rozumie, które go śmieszą i którego go przerażają. Warto przeczytać tę niedługą przecież książkę, by zobaczyć się w lustrze cudzej opinii. Jeśli to sprawi, że poczujemy się lepiej we własnej skórze oraz skosimy razem jakiś trawnik, by nasza ulica wyglądała ładniej, to sympatyczny Irlandczyk de Burca nie trudził się nadaremnie.