Jak się ma branża wydawnicza? Dlaczego upadają niezależne księgarnie? Co dała rynkowi wojna cenowa między Matrasem a Empikiem? Komu potrzebna jest Ustawa o książce? Jak Polacy kupują książki? Jak podnieść czytelnictwo?
Uczestnicy debaty:
Sonia Draga – prezes wydawnictw Sonia Draga i Debit
Agnieszka Podgrodzka-Kryst – menedżerka sieci Między Kartkami
Grzegorz Majerowicz – wiceprezes Polskiej Izby Książki
Krzysztof Olesiejuk – prezes Firmy Księgarskiej Olesiejuk
Maciej Makowski – prezes wydawnictwa Prószyński i S-ka
Wojciech Mazia – członek zarządu Bonito.pl Sp. z o.o.
Dlaczego spada liczba księgarń?
Grzegorz Majerowicz: Zadajemy sobie te same od lat pytanie i te same osoby udzielają tych samych odpowiedzi. Mógłbym włączyć starą taśmę i mówić, że czytelnictwo spada, bo takie są czasy. Chciałbym jednak powiedzieć o czymś innym.
Skończyła się właśnie pierwsza edycja kształcenia podyplomowego Akademii Księgarskiej, którą prowadzimy wspólnie z Uniwersytetem Warszawskim. Pierwszych 35 absolwentów ukończyło to studium w ostatni weekend. Kształcimy księgarzy, by stali się coraz lepszymi przedsiębiorcami. Uważam, że obowiązkiem księgarza – jak każdego przedsiębiorcy – jest jak najlepsze zaspokajanie potrzeb klientów, rozwój firmy, a w efekcie, czy jak chcą niektórzy, przede wszystkim osiąganie zysku. Wszyscy oczekują, że to mają być ludzie z misją i w imię tej misji muszą nie wiadomo co wyprawiać, żeby naród miał dostęp do książek. Tymczasem to przede wszystkim przedsiębiorcy ze wszystkimi tego konsekwencjami. W Ogólnopolskiej Bazie Księgarskiej jest zarejestrowanych około 1600 księgarń. Zakładamy, że około 10 proc. jest poza tym rejestrem, a więc około 1800-1900 księgarń funkcjonuje na rynku. Tylu jest więc obecnie przedsiębiorców-księgarzy, którzy potrafią się na tak trudnym rynku utrzymać.
Matras i Empik zdominowały rynek, ale mamy też sieci księgarskie, które mają kilkanaście-kilkadziesiąt podmiotów. Czy przyszłość tego rynku będzie wyglądała tak, że mniejsze księgarnie muszą się zrzeszać?
Krzysztof Olesiejuk: Zmieniają się kanały sprzedaży książek. Nie wiem, czy wszyscy zdają sobie sprawę, że internet stanowi 30 proc. sprzedaży. Natomiast upadek księgarń niezależnych następuje między innymi dlatego, że księgarnie internetowe sprzedają coraz większe nakłady. Wygodniej jest zamówić książki z dostawą do domu i w atrakcyjnej cenie – to dotyka sieci detaliczne i trzeba przyjąć po prostu ten fakt do wiadomości.
Kolejną kwestią ważną dla księgarń jest edukacja i to, co się wydarzyło na rynku podręczników. Podręczniki trafiły bezpośrednio do szkół, co akurat moim zdaniem jest w porządku, tak powinno być. Takie są obowiązki państwa – łożyć na edukację dzieci, żeby nie obciążać rodziców.
Nie wiem, dlaczego Polacy czytają mniej niż Czesi czy inne narody, nie bardzo się różnimy od innych Słowian, ale tak to obecnie wygląda. Mam swoją teorię, że zniechęcamy młodzież, szczególnie w pierwszej i drugiej klasie zestawem lektur, który jest naprawdę ciężki do przeczytania. Młodzi ludzie, którzy trafią na coś takiego w młodym wieku stwierdzają, że wszystkie książki są podobne i w ten sposób ponosimy niepowetowane szkody, jeśli chodzi o młodzież. A księgarnie niezależne na pewno jakąś część rynku będą stanowić. Na świecie jest teraz odwrotny trend, tych niezależnych księgarń powstaje więcej, niż się zamyka, więc miejmy nadzieję, że podobnie będzie w Polsce, że będą stanowić jakiś udział w rynku, ale te zmiany są powolne.
Sprzedaż podręczników dla księgarń stanowiła nawet 40 proc. obrotu rocznego, jak sobie radzą księgarnie teraz?
Agnieszka Podgrodzka-Kryst: Mam to szczęście, że 5 lat temu zaczęłam zawiadywać księgarnią, która była zgliszczami po księgarni, działającej w naszej dzielnicy. Gdy do niej weszliśmy i zobaczyliśmy, jak funkcjonowała ta księgarnia, która przez 10-15 lat chyliła się ku upadkowi, nie mogłam uwierzyć. Moja obserwacja jest taka, że podręczniki strasznie księgarzy zepsuły. Nie inwestowali, żyli od sezonu do sezonu i wydawało im się, że tak będzie zawsze. Naszym pomysłem jest, żeby zacząć działać u podstaw. Pierwsza rzecz to selekcjonowanie literatury dziecięcej, ponieważ w tej ilości tytułów, która w tej chwili wychodzi, tylko księgarz może służyć ekspercką wiedzą zagubionym, biednym rodzicom, żeby poprowadzić dzieciaki już na początku drogi przez dobrą literaturę.
Każda książka, która trafia na półkę w mojej księgarni, jest przez księgarza czytana lub przynajmniej przeglądana. Postawiliśmy na większą ilość personelu i od samego początku mamy wzrost na książce. Oczywiście przez podręczniki spadły dochody, ale przez pięć lat potrafiliśmy tak ten spadek zahamować, że nas nie powalił. Ja na podręcznikach nie zarabiam i nie płaczę. Teraz jest nowe pokolenie księgarstwa. Podobnie jest z piekarniami. Stare popadały i nowe zaczynają zdobywać przestrzeń miejską i mam wrażenie, że tutaj będzie tak samo. Dzisiejsi właściciele oczekują mniejszych zarobków, niż miało to miejsce kiedyś.
10 mln Polaków nie ma w domu ani jednej książki. Jak sobie z tym radzą wydawnictwa? Podobno muszą rezygnować ze sprowadzania niektórych tytułów, zwłaszcza zagranicznych, bo do nich dochodzą koszty związane z tłumaczeniem i promocją?
Maciej Makowski: Postawię odwrotną tezę. Wydawnictwa ze spadkiem czytelnictwa radzą sobie nie rezygnując, ale wydając więcej. To trochę droga donikąd. Książka na rynku żyje coraz krócej; kiedyś było to 6 miesięcy, teraz trzy, niebawem będzie miesiąc. Zmusza to do wydawania szybko i sprzyjania mniej wyrafinowanym gustom. Ten rynek jest chory i to od wielu lat. Nie widzę jaskółek, żeby kryzys zaczął się naprawiać. Chcemy pozyskać pomoc i mecenat państwa, bo bez tego się nie obejdzie. Każda księgarnia powinna tak prowadzić swój biznes, żeby zarobić, ale książka nie jest produktem pierwszej potrzeby. Można mówić górnolotnie, że to dobro kultury, ale w przypadku niedomykających się domowych budżetów najłatwiej zrezygnować z książki. Zły wpływ na rynek miała wojna cenowa, próby zyskania przewagi nad konkurencją, gdy sprzedam 20, 30 proc. taniej. Próbowaliśmy, najpierw księgarze potem my – wydawcy, wprowadzić ustawę o książkach. Prawie nam się udało przed wyborami, ale zmieniła nam się opcja polityczna i teraz ten temat umarł w potoku innych, być może ważniejszych spraw. Jednak wydaje mi się, że nie ma ważniejszych spraw niż kultura w kraju i wychowanie młodego czytelnika. Jeśli zaniedbamy coś na poziomie przedszkola, to potem mamy
10 mln osób, które nie czytają, a niedługo będzie 15 mln. Wszyscy ponosimy odpowiedzialność za obecny stan rzeczy. Jeśli ten rynek nam padnie, to padną wydawnictwa, księgarze, drukarnie. To nie jest dobra sytuacja.
Ja wydaję 240 tytułów rocznie. Spokojnie mógłbym 150, ale nie byłbym w stanie się utrzymać. Większość dużych wydawnictw robi podobnie.
Sonia Draga: Od kilku lat byłam zaangażowana w ustawę o książce, bo uważam, że jest ona potrzebna naszej branży, na pewno porządkowałaby rynek. To, co dzieje się w ostatnich latach, jest dla tego rynku szkodliwe. Książka, która trafia na rynek od razu z rabatem 20-25 proc., jest traktowana gorzej przez samego konsumenta. Spójrzmy na inne branże. Wszystkie nowości stanowią okazję dla sprzedawcy, by zarobić, ale i konsument czuje się lepiej, gdy kupuje towar pełnowartościowy. Rabat w pewien sposób zubaża ten artykuł. Po drugie, jeśli towar jest sprzedawany z rabatem, to traci sprzedawca, bo musi oddać 25-30 proc. ze swojej marży, traci pośrednik, bo też musi poniekąd odpuścić ze swojej marży, tracą i wydawcy, bo dystrybucja na końcu zwraca się do nas o większy rabat. Przy tak małej rentowności my, wydawcy dostajemy pieniądze dużo, dużo później, a przecież inwestujemy w produkcję znacznie wcześniej, niż produkty pojawiają się na rynku. Proces pozyskiwania pieniędzy z inwestycji bardzo się wydłuża. Gdyby spojrzeć na naszą branżę z biznesowego punktu widzenia, to ona jest od razu nie do przyjęcia. Jeśli stworzymy normalny biznesplan, to niezależny ekspert oceni, że tu się nie zarobi i warto zmienić branżę. Niewątpliwie ustawa jest potrzebna, by poprawić rentowność na każdym szczeblu obrotu książką. Gdy widzę, co dzieje się na rynku praw, to myślę, że będzie jeszcze gorzej. Nie wiem czemu, ale dzieje się coś strasznego. Trwają aukcje praw na nowe książki i kwoty dochodzą do tak absurdalnych sum, które są nieadekwatne do polskiego rynku. Nabywca musiałby optymistycznie założyć, że sprzeda tak wiele książek, ale nasz rynek nie jest w stanie ich wchłonąć.
Wojciech Mazia: Nie jestem przekonany, czy ustawa cokolwiek zmieni, bo konsument według nas kieruje się głównie wygodą zakupu. Według mnie szansą dla księgarstwa tradycyjnego byłoby połączenie różnych metod zakupu, nie tylko prosto z ulicy. Teraz prawie każdy ma telefon z dostępem do internetu, większość korzysta z Facebooka, każdy ma dostęp do innych nowoczesnych mediów i trzeba iść w tę stronę. Ustawa dla branży zmieni tyle, że będzie ona więcej zarabiać.
Czy wzrośnie cena książek, gdy wejdzie ustawa o książkach?
Maciej Makowski: Oczywiście cena niektórych książek mogłaby wzrosnąć. Natomiast nie wolno zapominać o bardzo ważnym fakcie: każdy z nas ma konkurentów. Jeżeli chcę sprzedać książkę, muszę tak kalkulować cenę, by była, strawna dla klienta, nie będę więc ciągnął ceny w górę, wręcz odwrotnie, nie będąc naciskanym na dodatkowe rabaty i dodatkowe cuda, żeby książka w ogóle dostała się do sieci sprzedaży, będę mógł ustalać cenę bez tego marginesu. Wolny rynek wymusi, że będę ustalał ceny tak, by produkcja książek była opłacalna, ale by moje książki były konkurencyjne na rynku. Duży wpływ na cenę książki ma koszt zakupu praw. Tu niestety często mamy do czynienia z szaleństwem cenowym. Przykładem może być choćby to, że niedawno proponowano nam zakup praw za czterdzieści parę tysięcy euro do książki debiutanta, która jeszcze nie jest napisana!
Czy wojna cenowa, jaką podjęły duże sieci księgarskie, zniszczyły rynek?
Agnieszka Podgrodzka-Kryst: W kameralnych księgarniach nie ma większego problemu z obniżkami cen, ponieważ te księgarnie prawie nie sprzedają nowości. My często je sprzedajemy dopiero wtedy, gdy przestają być nowościami, na które z automatu daje się rabaty często równe naszej marży. Książek na rynku jest tak dużo – przeszło 100 nowości wpada do hurtu dziennie – że jest miejsce i dla księgarzy, i dla sieci. Duże sieci, dyskonty niech sprzedają nowości, które mają krótki okres przydatności do spożycia. A na półkach księgarń niech będzie miejsce dla tytułów najbardziej wartościowych, niekoniecznie najnowszych. Zresztą na półkach przeciętnej księgarni pomieści się i tak niewiele książek w porównaniu z tym, co oferuje rynek. Po co mam zamawiać tyle nowości i walczyć ceną, jeśli mogę sprzedać inne tytuły, które potrafię polecić?
Sonia Draga: Sytuację wojny cenowej zaczęło wprowadzenie ustawy o VAT na książki w 2011 r.
Wtedy nastąpił dramatyczny moment, kiedy książki będące na rynku trzeba było obłożyć podatkiem. Musiały albo wrócić do wydawcy, albo zostać w sprzedaży z aktualną ceną pomniejszoną o VAT. Część książek została w sprzedaży, część wróciła do wydawców, a potem z powrotem wróciła na rynek, ale z ceną pomniejszoną o VAT. To rozpoczęło falę wyprzedaży. Wtedy dwie sieci księgarskie znalazły przewrotnie moment, by toczyć – głównie chyba między sobą – walkę i zaczęło się wprowadzanie obniżek. W latach 2012-2013 trwała bardzo ostra rywalizacja: kto większy, kto pierwszy, kto więcej, kto szybciej. W konsekwencji wszyscy musieli się do tego dostosować. Klienci zaczęli sprawdzać, gdzie mogą kupić taniej. Ludzie zwracali książki kupione z 30-proc. rabatem, bo gdzieś mogli kupić jeszcze taniej. Na szczęście to się trochę uspokoiło. Ludzie zajrzeli do portfeli i zobaczyli, że trochę pieniędzy im uciekło. Myślę, że obie sieci księgarskie najbardziej były dotknięte tymi przecenami, dlatego że obie doświadczyły trudności w przepływach finansowych. Ta sytuacja na pewno boli, bo skoro książka trafia na rynek z 30-proc. rabatem, to ja też ją traktuję jako produkt niepełnowartościowy. Jeśli książka może funkcjonować tylko na zasadzie skali rabatu, po kilku miesiącach wraca, co mamy z nią zrobić? Wraca z jeszcze większym rabatem. A potem? Musi iść do taniej książki, bo okazuje się, że mamy magazyny pełne niesprzedanych książek i coś trzeba z nimi zrobić: utylizować albo wyprzedać. Mnie się serce kraje, jak myślę, że miałabym pociąć książkę. Wolę już wyprzedać ją za 1/20 czy 1/15 ceny. To też boli i wolę nie patrzeć na faktury.
Czy wydawnictwa powinny mieć własne sieci dystrybucji?
Sonia Draga: To są inne podmioty i inne zakresy działalności. Lepiej, żeby wydawcy zajmowali się wyłącznie wydawaniem książek, hurtownicy pośrednictwem, a księgarze sprzedażą detaliczną. Ale trudności, o których mówimy, sprawiły, że czujemy się odpowiedzialni za całość tego rynku i próbujemy go w jakiś sposób ratować. Stąd różne pomysły, by uczestniczyć w próbach czy to kupowania, czy przejmowania księgarń. Gościmy tu p. Krzysztofa Olesiejuka, który jest wydawcą i właścicielem dużej sieci księgarń. Maciej Makowski też jest właścicielem sieci księgarń, więc ten dualizm staje się popularny.
Krzysztof Olesiejuk: Chciałbym zaapelować, żeby spojrzeć na problem stałej ceny z punktu widzenia klienta. Gdy kupuje się perfumy czy inne produkty, to klient z takich rzeczy jak rabat się cieszy. Czy ceny powinny być wszędzie takie same? Raczej nie. Sprzedawca może sobie wybrać temat, książkę, którą chce promować, może sobie ustawić cały stół i promować tytuł z lepszym rabatem. Uważam, że pomysł stałej ceny nie jest najlepszy. Pewne doświadczenia przyszły ostatnio z Izraela, gdzie stała cena naprawdę namieszała na rynku. Doświadczenia francuskie pochodzą sprzed ery internetu. Żyjemy w nowych czasach, musimy reagować na to, jak jest teraz. Co do księgarń, myślę, że niezależne księgarnie mają szansę, zawsze ją miały, gdyby się zrzeszyły. Działa szereg hurtowni, które chętnie obsłużą 200, 300, 500 księgarń i dostaną naprawdę dobre rabaty. Jaki rabat miałby jeden salon Empiku od wydawcy? Nieduży, ale jak jest ich 150 czy 200, to jest co innego. Jaki rabat miałaby jedna księgarnia? Mówię do niezależnych księgarń: powołajcie organizację, korzystajcie z przywileju kupowania jako grupa, płaćcie w terminach wydawcom i będziecie mieli dużo lepsze rabaty. Co do okresu przydatności książki, gdyby weszła ustawa o 120 dniach stałej ceny na książkę, to każdy z wydawców wie, że ta książka nie trwa na rynku dłużej niż 3-4 miesiące. Dlatego trzeba trochę inaczej do tego podejść. Wszystkie problemy da się rozwiązać. Jednak nie zmuszajmy czytelnika, że ma kupować w księgarni sieciowej czy niezależnej. Niech kupuje gdziekolwiek, byle kupił i przeczytał. Wydawcy nie wydają samych hitów, za których licencję płacą 100-150 tysięcy euro. A jeżeli płacą – będę złośliwy – to ich na to stać; wydają też literaturę trudniejszą i to też jest dla nich zadanie, żeby ta literatura trudniejsza była w bibliotekach i żeby egzemplarz, który trafia do biblioteki, stał na szafce, żeby wydawcę było stać na wydanie czasem tysiąca, a czasem
2 tys. egzemplarzy.
Kto powinien dbać o podniesienie czytelnictwa?
Grzegorz Majerowicz: Spróbujmy zmienić narrację. Mamy bardzo zbliżone zdanie. Siedzą tutaj fachowcy, przedsiębiorcy, którzy doskonale wiedzą, na czym polega mechanizm rynku.
Spójrzmy jednak na ten rynek: do czego doprowadziliśmy? Do swego rodzaju zapaści. Wojny cenowe, kwestie wzajemnych rozliczeń, o problemach z podręcznikami nie ma co mówić. To olbrzymi problem sam w sobie, jeśli zważyć, że dotyczy 30% rynku. Jeżeli zatem nie podejmiemy jak najszybciej odpowiednich działań, to samo się nic nie zrobi. Udało się wprawdzie stworzyć, w niektórych dziedzinach niezłe podstawy funkcjonowania rynku i wszyscy mamy świadomość, że narzędzi, mechanizmów, które mamy do dyspozycji, żeby poprowadzić we właściwy sposób księgarniany czy wydawniczy biznes, jest dużo. Jesteśmy liderami niektórych technologii – mówię o technologiach cyfrowych. Mamy młodych, fantastycznie nastawionych i funkcjonujących księgarzy. Spójrzmy jednak na ten rynek jako mały, 2,5-miliardowy mikrorynek, poddawany jednak nieustannym operacjom czy zewnętrznym naciskom z każdego możliwego punktu widzenia. To zrozumiałe zważywszy na jego znaczenie w systemie edukacji czy rozwoju nauki czy kultury.
Z drugiej strony jest to rynek tak mały, że stanowi element pewnego rodzaju obciachu. To obciach, który sami sobie wytworzyliśmy, bo w Polsce, 40-milionowym kraju rynek wydawniczy, którego wartość wynosi tylko 2,5 miliarda to właśnie „obciach”. Co musimy zrobić by to zmienić? Rozmawiamy o tym od lat i wydaje się, że obecnie jesteśmy zgodni bardziej niż kiedykolwiek. W moim odczuciu powinniśmy skończyć wojnę cenowo – rabatową, skupiając się na jakości serwisu, zwłaszcza obsługi klienta. Powinniśmy także wszyscy dążyć do uchwalenia Ustawy o książce, która stanie się klamrą spinająca i porządkującą rynek. A rabaty? Przecież będą, to jest kwestia tylko czasu, po jakim mogą być zaoferowane czytelnikom.
A w związku z dyskusją, czy zmienią się ceny po jej wejściu, należy odpowiedzieć: a skąd my mamy to wiedzieć? Nie wiemy, jak to będzie funkcjonowało. Jestem jednak przekonany, że dobrze funkcjonujące mechanizmy rynkowe i odrobina instynktu samozachowawczego ochronią nas przed kolejną wojną tym razem o jak najwyższe ceny.
Kwestia najważniejsza to rozwój czytelnictwa. I temu powinniśmy poświecić bardzo dużo uwagi i starań. Kiedyś zadzwonił do radia Mariusz Szczygieł. Było to przy okazji dyskusji, dlaczego w Polsce czytamy mniej niż w Czechach. I on wskazał, że w Czechach jest mieszczańskie społeczeństwo z wielkimi tradycjami, gdzie w każdym domu pojawiała się półka z książkami. A my, z różnych powodów, jesteśmy bliżej społeczeństwa chłopskiego. Z nieco innymi tradycjami. My musimy sobie dopiero wyrobić nawyk, żeby ta półka z książkami w naszych domach się jak najczęściej pojawiała. Od tego trzeba zacząć.
Podejmujemy wiele działań, żeby ludzi namówić do czytania. Księgarze stale urozmaicają swoją ofertę uruchamiając kąciki kawiarniane, zapewniając dostęp WI FI itp. Z kolej w działaniach na poważniejszą skalę może warto wziąć przykład z ze stacji BBC, gdzie funkcjonuje zasada, że jeśli jest produkowany serial dla tej telewizji, to w scenografii muszą pojawić się książki. U nas tego nie ma. Jeśli nie powalczymy o czytelnictwo, to rynku książki będzie zanikał. Bo skąd on ma się wziąć? Wziąć się musi stąd, że ludzie będą chcieli czytać. Co my wydawcy wydajemy? Wszystko! Macie dostęp do każdego rodzaju literatury. Jesteście tak szczęśliwym pokoleniem, jak nigdy dotąd w historii, a wiem, co mówię, bo znaczną cześć dorosłego życia spędzałem w minionej epoce. Mamy wszystko, tylko wyjdźmy z tego obciachu. To robota dla nas wszystkich: porządne lektury, nawyk czytania – to są rzeczy oczywiste i do tego tanie. Należy pracować z młodzieżą, pokazywać jej dobrą literaturę, dobrze nauczać polskiego.
Sonia Draga: Warto też pracować z i nad politykami, bo ilekroć próbujemy coś jako Polska Izba Książki załatwić, okazuje się, że nasze sprawy są na szarym końcu. Tymczasem książka powinna być powszechna i omawiana. Myślę intensywnie nad ostatnimi dniami. W Katowicach odbyły się Śląskie Targi Książki i w ramach przygotowań do tej imprezy udało mi się z telewizją publiczną porozumieć, że zrobimy studio. Widzę to na targach w wielu państwach, gdzie są ustawione kanapy, jest kamera i non stop trwają dyskusje, a potem telewizja puszcza to na różnych kanałach bądź robi z tego materiał i puszcza później. Byłam pełna entuzjazmu dla tego pomysłu, i telewizja go przyjęła. Po rozpoczęciu targów okazało się, że studia nie zrobili, wpadli na chwilę z kamerą. Jednego dnia nagrali parę wywiadów i zrobiono z tego materiał kilkunastominutowy. Uznali, że to wystarczy, że misja została wykonana. Rozbijamy się o takie proste sprawy.
Agnieszka Podgrodzka-Kryst: Księgarze, którzy czytają, są w stanie polecić naprawdę dobrą książkę i zarażać czytaniem innych. Niestety nie zawsze tak jest, bo wielu księgarzy nie czyta. Nowe pokolenie księgarzy to często pasjonaci, więc to się na szczęście zmienia. Duże sklepy zatrudniają tani, a więc często zmieniający się personel. Taki jest ich model biznesowy. Jak taki sprzedawca może strzelić w dziesiątkę i polecić właściwą książkę z przeszło 100 nowości dziennie? Zazwyczaj robi to na chybił trafił, po opisie z okładki, albo promuje to, na co naciska marketing. Kiepska lub nietrafiona lektura nie zachęca do przeczytania kolejnej. Natomiast jeśli księgarz książkę zna, potrafi ją dopasować do potrzeb konkretnego czytelnika. I niech ta księgarnia sprzedaje tysiąc tytułów rocznie, byle takich, które trafią do odbiorcy. Nam np. udało się sprzedać 40 egzemplarzy nigdzie niepromowanego tytułu w dwa dni, kiedy jeden z naszych kolegów go przeczytał i uznał za świetny. Znajomi znajomych z osiedla przyszli i też książkę kupili. Dziś taki wirus i rozprzestrzenianie informacji można łatwo zrobić, nawet na swoim facebooku. Uważam, że to też leży w rękach księgarzy.
Maciej Makowski: Wszystkie nasz próby zaszczepienia myśli o programach o książce, telewizja odbiera jako chęć bezpłatnej reklamy, wypromowania konkretnego tytułu. Myślę, że bez tego wsparcia nic się nie ruszy. Telewizja to medium o olbrzymim zasięgu i ona jest w stanie dotrzeć do umysłów naszych rodaków. Tymczasem telewizja w 15-minutowym programie woli nakręcić materiał o tym, że pewna pani wystawiła na parapet garnek z rosołem i ktoś jej ten garnek ukradł, niż opowiedzieć o książkach.
Wojciech Mazia: Gdy tutaj sobie siedzimy, to Telewizję Śląsk ogląda 20 tys. osób, TVP 100-200 tysięcy, a na portal lubimyczytać.pl wchodzi milion osób miesięcznie. Tam są dziesiątki tysięcy recenzji, wystawianych przez użytkowników, konsumentów. Ludzie doskonale wiedzą, co kupować, co jest bestsellerem, nie musi tego wiedzieć księgarz. Klient powinien przyjść i kupić to, co chce i zacząć czytać jak najszybciej. W sprawie urządzeń mobilnych – instalując jakąś aplikację mobilną możemy w dniu premiery dowiedzieć się o fajnym tytule, bo aplikacja przyśle nam powiadomienie. To jest przyszłość.
Jeśli zaś chodzi o edukację, powinniśmy zaczynać od przedszkola, nie od młodzieży, ale od dzieci 2-3 letnich i już u nich wyrabiać nawyk czytania. Mam dwie córki: dwu- i trzyletnią, które nie wyobrażają sobie wieczoru bez książki. Myślę, że tak będzie przez kilkadziesiąt lat.
Sonia Draga: Tak, to piękne, co Pan mówi, to dobra pointa. Chcę się jednak podzielić taką historią: czytałam kiedyś w internecie wiadomość od klienta, który na targach odwiedził moje stoisko, ale nie kupił książki, bo zobaczył w internecie, że może ją w sieci kupić jeszcze taniej. A przecież i tak na targach dajemy sami niemałe rabaty. Myślę, że to nie jest dobra sytuacja, że niektórzy partnerzy handlowi stosują jako jedyny argument wsparcia sprzedaży drastycznie niskie ceny. To niszczy rynek, a jako branża powinniśmy się trzymać razem. Uważam, że jako środowisko powinniśmy się wspierać i podejmować wspólne inicjatywy. Rząd, jeśli chce z kimś ze środowiska rozmawiać, to jest to Polska Izba Książki, i czasami nam udaje się przekazywać jakieś sugestie. Stąd zachęcam, by wstępować do Izby i popierać nasze działania. Nie możemy biernie przyglądać się zmianom przepisów, powinniśmy przynajmniej próbować walczyć i wyrażać opinie naszego środowiska, w przeciwnym razie nic nie uzyskamy.
Debata odbyła się w nowo otwartej księgarni Korekty w Warszawie 3.10.2016 r.
Debatę prowadził Martin Stysiak.