Trzytomowy (na razie) cykl Teatr Węży Agnieszki HAŁAS właśnie ukazał się na rynku i jest szansa, że wywoła spore zamieszanie. Świat stworzony przez autorkę jest niebanalny, fascynujący i gotowy, by go odkrywać. A gdy już go poznamy, będziemy chcieli więcej i więcej, a autorka zapewnia, że jest gotowa na dalszą opowieść o Krzyczącym w ciemności.
Losy Pani cyklu Teatr Węży były chyba niełatwe? Po etapie wydawania tomów u różnych wydawców nadszedł czas triumfu w postaci jednolitej edycji. Czy może Pani opowiedzieć o tym, jak udało się do tego doprowadzić?
Pokrótce: pierwszy tom cyklu, „Dwie karty”, wyszedł w 2011 r. nakładem wydawnictwa Ifryt, które po roku niestety zwinęło działalność. Na rynku panował wtedy kryzys i z braku lepszych alternatyw zdecydowałam, że następne dwa tomy ukażą się jako e-booki w Oficynie Wydawniczej RW2010, zaś Agencja Wydawnicza Solaris przygotowała edycję papierową w maleńkim nakładzie jako druk na zamówienie. Ponieważ edycja ebookowa kosztowała grosze, ku mojej radości zadziałał marketing szeptany: w sieci zaczęły się pojawiać pozytywne recenzje, gwiazdki na portalach czytelniczych, generalnie cykl „żył” i budził zainteresowanie mimo tak siermiężnego sposobu wydania oraz faktu, że niektórzy błędnie uważali tom drugi i trzeci za wydane własnym sumptem (co niniejszym dementuję). Pewnie trochę pomagał fakt, że sporo jeździłam na konwenty, prowadziłam prelekcje, w czasopismach ukazywały się moje opowiadania, generalnie nie byłam w środowisku fantastów anonimowa. A potem, kiedy koniunktura na rynku się poprawiła, Robert Szmidt, który przed kilkunastu laty wydał drukiem pierwszy zbiór opowiadań o Krzyczącym w Ciemności, polecił ten cykl uwadze wydawnictwa Rebis i otrzymałam propozycję wznowienia.
Teatr Węży zbiera pochlebne lub bardzo pochlebne opinie czytelników i kolegów – pisarzy. Czy znakomicie napisana książka nie wystarczy, by przebić się na rynku? Nie mogę się nadziwić, dlaczego tak długo było o Pani cicho?
Byłam autorką widmem, którą garstka czytelników wychwala, a szerszy krąg odbiorców nie ma pojęcia o jej istnieniu. Pewna liczba fanów fantastyki pamięta moje nazwisko jeszcze ze świętej pamięci miesięcznika „Fenix”, a później z pisma „Science Fiction” oraz jego późniejszej inkarnacji „Science Fiction, Fantasy i Horror”. Latami tworzyłam głównie opowiadania, mój debiutancki zbiorek ukazał się w małym wydawnictwie, które nie miało pieniędzy na promocję i szybko upadło, po latach ta sama sytuacja powtórzyła się z debiutancką powieścią… Z jednej strony można powiedzieć, że miałam pecha do wydawców, z drugiej – jest grupa fantastów, którzy od prawie dwudziestu lat wiedzą, co piszę i jak piszę. Prawda jest też taka, że piszę niewiele, jak na tyle lat mam mały dorobek – gdybym tych powieści wydała dziesięć, to na pewno sytuacja byłaby inna.
Wiem, że autorzy nienawidzą pytania: skąd czerpie Pani natchnienie, ale ciekawi mnie, czy tak kompletny świat urodził się jak Atena, która wyskoczyła z głowy Zeusa, czy też był to proces powolny, a jeśli tak, to jak długo trwał?
Powolny, stopniowy i trwał naprawdę długo, bo pierwsze opowiadania o Krzyczącym w Ciemności powstały, kiedy jeszcze chodziłam do liceum – debiutowałam opowiadaniem „Białe dłonie” krótko przed osiemnastymi urodzinami, dwadzieścia lat temu.
Wykreowany przez Panią świat jest nie tylko kompletny, ale też absolutnie niebanalny. Tak się zazwyczaj komplementuje pisarzy, ale w Pani przypadku to wyjątkowo zasłużone słowa. O ile golemy i ifryty czasem pojawiają się na kartach literatury fantasy, to chowańce i mutacje genetyczne są Pani autorskie. Jak się wymyśla takiego np. żarłoka Zazela?
Kiedy jako dziecko czytałam „Krzyżaków” Sienkiewicza, zapadło mi w pamięć zdanie, że na pobojowiskach straszą różne upiory, w tym głowy na pajęczych nogach. Te głowy na pajęczych nogach tak mi podziałały na wyobraźnię, że po latach zapragnęłam umieścić we własnej książce takiego właśnie stwora. Zazel jest też zupełnie świadomym nawiązaniem do gadającej czaszki imieniem Morte z gry „Planescape: Torment”. Lata temu zwrócono mi uwagę na podobieństwa między wczesnymi opowiadaniami z uniwersum Zmroczy a światem tej gry (bohater z bliznami i wymazaną pamięcią, podziemia, demony, zmarła ukochana powracająca jako duch). Podobieństwa były na tamtym etapie absolutnie przypadkowe, bo gry nie znałam, ale później przeczytałam jej nowelizację i ta pyskata czaszka tak mi się spodobała, że postanowiłam się zainspirować już całkiem świadomie i bezczelnie.
W stworzonym przez Panią świecie podział na dobro i zło jest – jak by tu powiedzieć – nieaktualny. Dlaczego? Czy nie łatwiej ustawić głównych bohaterów, gdy wyraźnie służą dobru?
Większość postaci występujących w szeroko pojętej popkulturze nie jest kryształowo dobra, lokują się na pewnego rodzaju kontinuum od szlachetnych i bohaterskich, poprzez całą plejadę antybohaterów o zawikłanych motywacjach, po bohaterów jednoznacznie złych, ale na tyle charyzmatycznych, że mimo wszystko darzymy ich sympatią (na myśl przychodzi tu Pomurnik z trylogii husyckiej Andrzeja Sapkowskiego). Wydaje mi się, że bohaterowie napiętnowani przez przeszłość, uwikłani w trudne wybory, skazani na wyrzuty sumienia są ciekawsi niż taka prymitywna opozycja między Dobrem a Złem, jak w kreskówce „He-Man i Władcy Wszechświata”. To raz. Dwa – w uniwersum Zmroczy nie ma nadprzyrodzonego Dobra, które stanowiłoby polarną przeciwwagę dla nadprzyrodzonego Zła (choć w sumie Otchłań i zamieszkujące ją demony nie są uosobieniem absolutnego Zła, tylko po prostu wrogami gatunku ludzkiego), natomiast jak najbardziej istnieją moralność, miłosierdzie, altruizm i zwykła ludzka przyzwoitość.
Niezwykły jest też Pani pomysł na ustawienie świata demonów jako królestw, które głównie niecnymi metodami walczą o dusze. To mocno przerażająca wizja, tym bardziej, że bogowie odeszli…
Te demony są mniej przerażające niż mogłyby być, a ludzie w starciu z nimi nie są bezbronni. W uniwersum Zmroczy z demonami można handlować, pertraktować, można je przechytrzyć, przekupić albo po prostu pokonać w walce.
Zastanawia mnie Pani stosunek do głównego bohatera: czy konstruowała go Pani na chłodno, wyposażając w konkretne cechy, takie jak poczucie odpowiedzialności, siłę – odmierzoną w nie za wielkiej dawce, odwagę, ale też wady, tak by stanowił produkt, który da się idealnie sprzedać czytelnikowi? A może dała mu Pani życie, wstawiła w konkretne okoliczności i Krzyczący sam ujawniał swoją naturę?
Trudno mówić o konstruowaniu postaci na chłodno, bo mam duży sentyment do Krzyczącego, chociaż on pewnie tego nie docenia, bo za występy w moich tekstach powinien dostawać dodatek za szkodliwe warunki pracy… Podobnie jak uniwersum Zmroczy, Krzyczący w Ciemności powstawał i ewoluował stopniowo. Duży wpływ na rozwój tej postaci miały dyskusje z moją koleżanką po piórze Anią Nieznaj, która w pewnym momencie zaczęła zadawać trudne pytania o konstrukcję psychiczną bohatera. Porównywałyśmy i analizowałyśmy różne postacie z naszych tekstów, urodziło się z tego mnóstwo świetnych pomysłów. Dodam jeszcze, że Krzyczący potrafi się w połowie tekstu zbuntować i zachować jak doświadczony aktor mówiący reżyserowi: „Nie, ja tej roli tak nie zagram, to trzeba zrobić inaczej” – zdarzało mi się porzucać fabuły albo przepisywać je od nowa z innym bohaterem dlatego, że Krzyczący odmówił współpracy (a tak naprawdę to ja sobie uświadamiałam, że opisywane okoliczności i postępki nie pasują do niego).
Stworzyła Pani świat, który można jeszcze długo eksplorować, a zakończenie trzeciego tomu sugeruje, że wiele się może zdarzyć. Czy możemy liczyć, że wróci Pani do losów Krzyczącego w Ciemności?
Tak, zdecydowanie planuję jeszcze wracać zarówno do losów Krzyczącego, jak i do uniwersum Zmroczy, które na Krzyczącym się nie kończy (mimo że bardzo lubię o nim pisać).
Rozmawiała Magdalena Mądrzak.