Islandzka pani inżynier pisze książki, które jeżą włosy na karku. Znaliśmy ją jako brawurową autorkę serii, której bohaterką była Thora, a dziś YRSA SIGURDARDÓTTIR wkracza z nowym cyklem, który otwierają „Odziedziczone zło” i „Porachunki”. Nam opowiada o tym, dlaczego świat w jej książkach jest brudny i zły oraz o tym, kiedy jest najlepszy moment, by porzucić ulubionego bohatera.
Zacznę od tego, ze czuję się oszukana. Kiedy siadałam do czytania Pani książek, miałam przed oczami Pani promienny uśmiech, jaki prezentuje Pani na wszystkich dostępnych zdjęciach. Tymczasem atmosfera Pani książek…
Jest całkowicie inna, wiem, to mylące, bo jako osoba jestem radosna, uśmiechnięta, często i dużo się śmieję. Ale w kwestii książek, piszę takie, jakie sama chciałbym czytać, czyli ciężkie, makabryczne historie.
Jeden z polskich czytelników napisał, że kocha Yrsę właśnie za ten ponury nastrój. Czy kiedy zaczynała Pani pisać, wiedział Pani dokładnie, jaki rodzaj powieści powstanie?
Zaczynałam pisanie od książek dla dzieci. Były humorystyczne, pisałam książkę za książką i w końcu poczułam się zmęczona tym, że mam być zabawna – to wcale nie jest takie łatwe. Zrobiłam sobie przerwę na trzy lata i po niej zaczęłam pisać dla dorosłych. Wybór stylu był bardzo prosty, bo chciałam pisać to, co sama lubię. Tak więc ta decyzja, co pisać, przyszła sama i była łatwa. Odnoszę wrażenie, że im dłużej piszę, tym mroczniejsza proza powstaje. To rodzaj ewolucji. Kiedy myślę, o czym jeszcze nie pisałam, poruszam kolejne tematy i one okazują się coraz straszniejsze. Kiedy pisałam na przykład „Odziedziczone zło”, oglądałam horrory, to znaczy filmy leciały gdzieś w tle, ja je tylko słyszałam, muzykę, dźwięki i ta atmosfera dawała mi impuls do pisania.
Tak, to się czuje przy lekturze. Jakie były początki Pani kariery jako pisarki, bo przecież ma Pani zawód całkiem inny, absolutnie niezwiązany z literaturą.
Rzeczywiście nigdy nie myślałam o tym, by być pisarką. Byłam za to zawsze czytelniczką. Od dziecka czytałam bardzo dużo. Kiedy miałam dwanaście lat, postanowiłam czytać jedną książkę dziennie. Robiłam sobie listę. To działało do czasu, kiedy ktoś podarował mi „Przeminęło z wiatrem”. Zakochałam się w tej książce, ale ona – z uwagi na swoją objętość – zrujnowała mój plan. Nie dała się przeczytać w jeden dzień. Tak więc byłam zapalonym czytelnikiem. Kiedy mój syn miał osiem lat, wcale nie chciał czytać. Strasznie się tym martwiłam, bo uważałam, że jeśli się czyta, zwłaszcza jako dziecko, to człowiek staje się bardziej empatyczny, bo uczy się wczuwać w to, jak się czują inni ludzie. To się nie dzieje, kiedy ogląda się filmy lub gra w gry komputerowe. Zaczęłam szukać dla niego książek, które byłyby ciekawe i równocześnie uczyniłyby z niego bardziej empatyczną osobę. Dostępne książki mnie rozczarowały, bo opowiadały głównie o jakichś okropnych problemach, na przykład o rodzicach będących alkoholikami. Postanowiłam sama napisać właściwą książkę, która będzie właściwie kształtować człowieka i równocześnie będzie zabawna. Dlatego w ogóle zaczęłam pisać. Tak więc właściwie dla syna przekroczyła granicę między czytelnikiem a pisarzem.
Pani cykl o Thorze zdobył wielką popularność. Czy to jest trudne porzucić swoją bohaterkę i jej losy, żeby kreować nowych bohaterów?
Trochę tak, ale też to jest inspirujące. Napisałam o Thorze sześć książek. Miałam wrażenie, że już jestem nią lekko zmęczona: nią i jej problemami. Podejrzewałam, że i czytelnicy mogą być już niebawem znudzeni. Postanowiłam, że czas to przerwać. Najlepszym momentem na pojęcie tej decyzji był ten, gdy czytelnicy nadal wypowiadali się o książkach w tonie entuzjastycznym. Mogą uznać, że to nie fair w stosunku do nich i do ich oczekiwań, ale uważam, ze tak będzie lepiej i zaczęłam nową serię. Zaczynanie czegoś nowego to zawsze dobra zabawa, otwiera się tyle drzwi…
Wiem już, że ta nowa seria sprzedaje się tak dobrze jak Thora, ale zrobię tak jak poprzednio: zakończę po sześciu, góra siedmiu tomach. Wtedy napiszę jeszcze coś innego. Może to będzie science fiction, sama jeszcze nie wiem.
Czytelnicy nie byli zadowoleni z Pani decyzji i dawali temu wyraz w komentarzach.
Mam tego świadomość, ale byliby jeszcze bardziej rozczarowani, gdyby zaczęli zasypiać przy lekturze.
Porozmawiajmy o Pani nowym bohaterze Huldarze. To nie jest typowy detektyw. Zazwyczaj bohater jest skomplikowany, ale błyskotliwy. Huldar jest skomplikowany, ale… No cóż jest przegrany w każdym aspekcie życie: w związkach, tych z kolegami i szczególnie tych z kobietami, w pracy. Jest ciągle śpiący, zaniedbany. Czy Pani go lubi właśnie w takiej formie?
Tak, najlepsze jest to, że ja go bardzo lubię. Nawet gdy nie jestem szczególnie dla niego miła, to naprawdę go lubię. On jest zwierciadłem pewnej rzeczywistości. Nie wiem, jak jest w Polsce, ale na Islandii jest pewien problem z byciem mężczyzną. Wszystko, co się o nich pisze, to że są toksyczni, a tymczasem męskość jest pozytywna i dobra, ale jakby nie ma na nią miejsca. We współczesnym społeczeństwie nie ma miejsca na typ maczo, ten typ nie jest dziś doceniany i akceptowany. To dlatego lubię Huldara. Następuje też pewien rozwój tego bohatera w trakcie serii i on sobie wszystko ułoży, nie martwmy się, będzie ok.
Nie wiem, czy zna Pani postać Malin Fors stworzoną przez Monsa Kallentofta. Wydaje mi się, że Pani Huldar jest do niej bardzo podobny.
Słyszałam o jego książkach. Sprawdzę to.
Muszę powiedzieć, że obraz islandzkiego społeczeństwa, który odnajdujemy w Pani książkach, jest dość przerażający. Rozumiem, że kryminał to historia o mordercy, ale chodzi mi o to, jak obrazuje Pani stosunki międzyludzkie tych „normalnych” bohaterów: w komendzie policji, w miejscu pracy Frei, w klinice psychologicznej – te miejsca Pani opisuje i wszędzie tam relacje międzyludzkie są zaburzone. Tam nie ma miłych, koleżeńskich ludzi. Jestem pewna, że Islandii nie zamieszkują same ponure istoty.
Przemycam tam trochę człowieczeństwa, ale może rzeczywiście nie jest go zbyt dużo. Lubię chyba sarkastyczną stronę ludzkiej natury. Weźmy za przykład policję. Tam wewnątrz pracują mężczyźni i kobiety, narażeni na stresującą pracę. To rodzi wiele spięć, a ja lubię pokazywać te strony ludzkiej natury, które nie są dobre. A jak ktoś dobry mi się na łamach książki trafi, to go zazwyczaj zabijam.
Wiem, że na Islandii zdarza się bardzo, bardzo mało morderstw. Czy Islandczycy lubią mimo to czytać kryminały?
O tak, szalenie. Ja i Arnaldur Indriðason – jesteśmy najlepiej sprzedającymi się autorami kryminałów na Islandii.
Dlaczego lubimy czytać kryminały?
Jest wiele powodów. Mamy presję, potrzebę, by wiedzieć, by zrozumieć. Dlatego lecimy na Księżyc, żeby zobaczyć, przekonać się. Nie lubimy spraw, których nie jesteśmy w stanie pojąć.
Kryminał daje taką obietnicę, że jak sytuacja nie byłaby skomplikowana, to zostanie wyjaśniona. Co więcej na końcu dzieje się jakaś sprawiedliwość, co nie zawsze zdarza się w życiu. Wystarczy poczytać gazety, by się przekonać, jak niewiele ma wspólnego zwyczajne życie ze sprawiedliwością. Na dodatek w kryminałach występują tacy bohaterowie, którzy nie występują w żadnym innym typie powieści. To też jest ciekawe.
Czy internet wygrał na Islandii z czytaniem książek?
Wygrał, ale to nie znaczy, że ludzie czytają mniej. Zdecydowanie otworzył się rynek audiobooków. Ale w kwestii młodych ludzi myślę, że czytają tę samą liczbę liter, którą my czytaliśmy jako młodzi ludzi. Oni tylko te litery czytają w formie krótkich wiadomości. Social media to także okazja do czytania. Nie sądzę więc, by książki miały umrzeć. Spokojnie przetrwają, ale generalnie tak, świat się zmienia i co możemy na to poradzić?
Bardo mało wiemy o islandzkiej literaturze. Znamy, a w każdym razie słyszeliśmy o starych islandzkich sagach, teraz znamy Panią i Arnaldura Indriðasona. Jaka literaturę czyta się na Islandii?
Ja najbardziej lubię kryminały i one chyba generalnie są najbardziej popularne. Jedną z najlepszych autorek jest w tej chwili Auður Ava Ólafsdóttir. Jeśli nie jest teraz tłumaczona, to na pewno niedługo będzie. Jest fantastyczna. Zdobyła skandynawską nagrodę literacką. Nie sądzę, by był u nas duży rynek na romanse, choć „50 twarzy Greya” było bardzo popularne, tak jak na całym świecie. Powoli uznanie zyskuje fantastyka. Na przykład „Gra o tron” – mój syn ją uwielbia. Jest u nas dużo tłumaczeń zagranicznej, światowej literatury, więc każdy może znaleźć to, co lubi.
Jak udaje się Pani oddzielić normalne życie od świata, o którym Pani pisze?
Kiedy jestem skoncentrowana na pisaniu, na wymyślaniu, to zachowuję się, jakbym tonęła w myślach o fikcyjnym świecie. Ludzie mogą do mnie mówić, a ja jestem gdzie indziej. Wołają do mnie: puk puk, jesteś tam? To bywa trudne i dla mnie, i dla mojej rodziny. Zdecydowanie potrzebuję dużo przestrzeni do myślenia.
Jak rodzina traktuje Pani zawód i sukces literacki?
Mój mąż, mój syn i córka wcale nie czytają moich książek. W ogóle się o tym u mnie w domu nie mówi i bardzo sobie chwalę tę sytuację, że nie dyskutujemy o moich książkach w rodzinnym gronie. Mąż mówi, że je przeczyta na emeryturze.
Jest Pani zdyscyplinowanym pisarzem, który regularnie siada do pracy?
O nie! Na początku piszę powoli, a potem, im bardziej zbliżam się do deadline’u, przyspieszam. Najchętniej piszę popołudniami i wieczorami. Ranków nie lubię w ogóle, nie tylko w kwestii pisania.
Jak rodzi się w Pani głowie pomysł na nową książkę Czy to jest jakaś inspirująca sytuacja, dialog, osoba?
Bywa różnie. Czasem to może być wiadomość z radia. Ale to nigdy nie jest tak, ze od razu układa mi się wszystko w jasny plan i pełną całość. W najnowszej serii staram się wykorzystywać tematy, które budzą najwięcej emocji, o których ludzie najczęściej dyskutują. Dlatego na przykład piszę o social mediach w trzeciej książce z serii. Pokazuję dzięki temu, co w społeczeństwie dzieje się złego, a co się może jeszcze pogorszyć.
Na koniec chciałabym zapytać o Huldara o Freyę, ale nie wiem, czy będzie Pani chciała odpowiedzieć. Jak potoczą się ich losy?
Kiedy sprawię, że zostaną parą, to będzie ostatnia książka z tej serii. Nie zamierzam opisywać, jak piją szampana do kolacji. To nie są powieści o szczęśliwych związkach. Więc jeśli się zejdą, to zbędzie znaczyło, że z nimi już skończyłam.
Rozmawiała Magdalena Mądrzak