Dorota AWOLUSI wydanymi właśnie „Macochami” odważnie wkracza na pole minowe, jakim są relacje dzieci z nowymi partnerkami ojców. Książka kipi od emocji, a bohaterowie próbują sobie z nimi radzić. Autorka opowiada, dlaczego podjęła ten trudny temat, skąd czerpała wiedzę o relacjach w patchworkowych rodzinach, a także o tym, dlaczego pisze głównie o kobietach.
Macocha w bajkach ma zawsze negatywne konotacje. Dlaczego zabrała się Pani za taką niewdzięczną postać?
Być może właśnie dlatego. Macochy to w naszym obecnym społeczeństwie norma. Wiele kobiet wiąże się z partnerami, którzy mają już dzieci i odwrotnie. Siłą rzeczy stają się więc albo macochami na pełen etat, albo – o wiele częściej, macochami weekendowymi, które widują dzieci swojego chłopaka, narzeczonego, męża raz na jakiś czas. Czy to oznacza, że zawsze wiążą się z tym problemy? Czy dziecko może stać się wrogiem, czy też da się je pokochać, czy chociażby zaakceptować? Na takie pytania muszą odpowiadać sobie bohaterki mojej powieści.
Wizerunek rodziny patchworkowej, promowany dziś często przez celebrytów, wygląda jak sielanka. Rzeczywistość i prawdziwy obraz rzadko przebijają się do publicznej wiadomości. Jak docierała Pani do prawdy o współczesnych macochach?
Miałam kilka wzorców w moim środowisku. Wysłuchałam historii, które były ciekawe, ale też mocne. Później zaczęłam szukać informacji w sieci – a tu nie brakuje kobiet, które szukają ukojenia, zwierzając się obcym. Moja powieść to całkowita fikcja, ale oparta na prawdziwych emocjach, które zaobserwowałam i przerobiłam na moją wersję tej historii. A czy rodzina patchworkowa to sielanka? Nie znam rodziny idealnej, ale na pewno mierzy się ona z wieloma wyzwaniami, które wymagają mądrości i dużej otwartości.
Dwie siostry – bohaterki Pani książki zostają macochami, nie z wyboru, ale z konieczności. Obie w pierwszej chwili nie są w stanie sprostać sytuacji i własnym emocjom. Czy to się w ogóle komuś może udać?
Oczywiście, że może, bo życie pisze mnóstwo różnych scenariuszy, a czasem każdemu daje ich kilka do wyboru. No właśnie, skoro mowa o wyborach: zawsze mamy więcej niż jeden, to mit, że są sytuacje bez wyjścia. Mając problem z dzieckiem partnera, możemy zacząć szukać odpowiedzi na pytania: czemu ten maluch mnie drażni? Co sprawia, że tak się zachowuje? Czy to jego wina, czy coś go dręczy? A może… coś dręczy właśnie mnie? Strach, zazdrość, potrzeba kontroli… To moment, w którym trzeba rozpoznać swoje własne problemy i pragnienia.
Nienawiść do dziecka partnera to wstydliwa sprawa. Trudno dorosłej osobie głośno się do niej przyznać. Pani bohaterki mierzą się z tym destrukcyjnym uczuciem, a co ciekawe, rodzeni ojcowie dzieci mają to, oględnie mówiąc, w nosie. Czy panowie generalnie zawodzą w tych relacjach?
Zawodzą, bo boją się wchodzenia w konflikty. Wolą zostawić sprawy same sobie, powtarzając sobie, że ingerencja wiąże się z braniem na siebie odpowiedzialności, a to głęboka woda. Bardzo dużo pracy trzeba włożyć w stworzenie dobrej relacji, jeżeli początki są trudne. W mojej powieści panowie nie chcą podjąć tego wysiłku z wielu powodów. Mają też swoje tajemnice, które później wychodzą na jaw i równocześnie dają obraz sytuacji.
Nie uważam jednak, że każdy ojciec wycofuje się w taki sposób. Każda historia jest inna – moje bohaterki trafiły akurat tak, ale to nie oznacza, że mężczyźni nigdy sobie nie radzą! Zresztą Olaf i Szymon to złożone osobowości. Warto się im przyjrzeć.
W „Macochach” najbardziej przeraziło mnie uświadomienie sobie rzeczy tak naprawdę oczywistej, jak wielką krzywdę mogą wyrządzić dzieciom rodzice. Pani dwie bohaterki – siostry są tego najlepszym przykładem. Ich rodzice, znani lekarze, to potwory w ludzkim ciele. Czy ich obraz nie jest aż za bardzo karykaturalny?
Niestety, wręcz przeciwnie. To lustro, a nie karykatura… Rodzice moich bohaterek nie stosują przemocy fizycznej, są elitą, tworzą córkom bogaty dom. Nie potrafią jednak wyrazić miłości – o ile ją czują. Zamiast tego łamią, tłamszą, wymagają, odbierają, wymuszają, naciskają. Okaleczają pojmowanie świata, ograniczają perspektywę. Niestety, znam wiele osób z takich domów – niby normalnych, a w rzeczywistości całkowicie dysfunkcyjnych. Jest ich w Polsce dużo. O wiele za dużo i nie sądzę, by coś miało się zmienić. Skoro sami nosimy w sobie frustrację, będziemy ją przekazywać z pokolenia na pokolenie.
Biorąc pod uwagę książki, które dotychczas Pani wydała, rozgryza Pani problemy współczesnych ludzi: problemy w relacjach rodziców i dzieci, ambicje młodych kobiet wkraczających w wielki świat… Dlaczego pisze Pani głównie o kobietach? Czy mężczyźni nie mają problemów wartych dostrzeżenia?
Z jakiegoś powodu mężczyźni nie sięgają po powieści o emocjach, wolą, aby ktoś zapakował je w coś mocnego, jak na przykład kryminał czy sensację. Tam też roi się od emocji, ale są one na drugim planie. A kobiety nie lubią czytać o mężczyznach, bo szukają możliwości utożsamienia się z bohaterką. Chcą podejrzeć życie innej kobiety, skonfrontować się z jej problemami, móc ją ocenić, kibicować jej. To dla nich naprawdę ważne, a ja chcę im to dać: ciekawe, pełne emocji historie, które są po coś.
Sama lubię dobrą literaturę obyczajową – i taką chcę tworzyć.
Z jakim problemem będą się mierzyć bohaterowie Pani kolejnej książki? Mam nadzieję, że ma ich Pani kilka w zanadrzu.
Oj, tym razem kroi się coś dużego. Aż sama nie wierzę, że tak rozrasta mi się fabuła! Tym razem będę opowiadać o toksycznym związku i pewnym rodzaju osobowości, którego lepiej unikać. Jak zawsze, będzie gęsto od emocji. Będzie też duuużo akcji, a nawet balansowanie na granicy z prawem. Myślę, że będzie co najmniej ciekawie!