Strona głównaWywiadStaram się nie w ogóle nie śmiać, bo od tego robią...

Staram się nie w ogóle nie śmiać, bo od tego robią się paskudne zmarszczki

Aleksandra Rumin to niezwykłe zjawisko na polskim rynku wydawniczym. Pisze dowcipnie, z ikrą i oryginalnie, więc powinna być objęta ustawą o ochronie gatunków zagrożonych wyginięciem. Jej dwie pierwsze książki „Zbrodnia i Karaś” oraz „Zbrodnia po irlandzku” ‒ rekomendowaliśmy już Państwu na naszych łamach. Teraz postanowiliśmy zajrzeć lwu w paszczę i spróbowaliśmy przeprowadzić wywiad z Autorką. Co nam z tego wyszło? No cóż…

Czy po publikacji „Zbrodni i Karasia” ma Pani jeszcze wstęp w szacowne mury UKSW?

A dlaczego miałabym nie mieć wstępu? Cóż za dziwne, kompletnie dla mnie niezrozumiałe pytanie. Odwiedziłam UKSW całkiem niedawno ‒ dziewczynki w odświętnych sukienkach sypały mi pod nogi płatki kwiatów, gdzieś w tle przygrywała orkiestra i podśpiewywał uczelniany chór, był tort i pokaz fajerwerków, były balony, uściski dłoni i gratuluje, a sam rektor witał mnie przy wejściu do Lasku Bielańskiego – tradycyjnie: chlebem, solą i wiązanką… pochlebstw. Coś tam wspomniał, że to zaszczyt, że uczelnia niegodna wizyty swojej najwybitniejszej absolwentki i takie tam.

Czy wie Pani, jak zareagowali wykładowcy i studenci na pani debiutancki kryminał? W końcu stworzyła pani mit założycielski uczelni…

Nie sądzę, żeby jakiś wykładowca/student UKSW w ogóle przeczytał moją książkę, bo nie dostałam ani jednego listu z pogróżkami. Co, nie ukrywam, bardzo mnie zmartwiło.

Pewna autorka powiedziała kiedyś, że tylko dzięki temu, iż napisała krwawy kryminał, w którym sportretowała – jako trupy – swoich profesorów, dała radę obronić pracę doktorską. Czy Pani towarzyszyły podobne intencje?

Jestem przekonana, że gdybym teraz postanowiła wreszcie zdobyć upragniony tytuł doktora, zostałabym przyjęta na UKSW z otwartymi ramiona, ale ja mam o wiele skromniejsze marzenia. Już kiedyś o tym wspominałam, ale widzę, że moje słowa nie padły na podatny grunt, więc pozwolę sobie powtórzyć – nie pogniewam się, jeżeli w uznaniu moich zasług jedna z auli na kampusie UKSW zostanie nazwana moim nazwiskiem. Nie musi być duża, naprawdę. Niewielka w zupełności mi wystarczy.

Czy w Pani przypadku droga od napisania powieści do jej wydania była trudna?

Ależ skąd! Naprawdę nie wiem, kto rozpowszechnia te nikczemne plotki, jakoby trudno było wydać w Polsce książkę, szczególnie debiutantowi bez miliona followersów na Instagramie. Czysta złośliwość i niepotrzebne wprowadzenia ludzi w błąd. Pierwszą odpowiedź dostałam pięć minut po wysłaniu propozycji wydawniczej, a kolejne posypały się lawinowo. Jeden wyjątkowo uparty pan z warszawskiego wydawnictwa, którego nazwy przez grzeczność nie wymienię, przez dwa tygodnie koczował pod moimi drzwiami, błagając mnie, żebym wreszcie podpisała umowę. Muszę przyznać, że zdziwił mnie jedynie brak odpowiedzi z wydawnictwa UKSW. Może po prostu mój mail zaginął gdzieś w odmętach Internetu, inaczej nie potrafię sobie tego wytłumaczyć.

Warto docenić spójny i pasujący do treści styl graficzny okładek i sposób złamania Pani książek. Kto stoi za tą oryginalną stylistyką?

Poruszyła Pani bardzo drażliwy temat, ponieważ ja od początku prosiłam, błagałam, nalegałam, żeby na okładach znalazły się zdjęcia z mojego prywatnego archiwum – na „Zbrodni i Karasiu” ja w todze i w czapce absolwenta ze stylowym frędzelkiem pozująca przed budynkiem na Wóycickiego, na „Zbrodni po irlandzku” ja na tle irlandzkich klifów w otoczeniu owiec. Nadal nie rozumiem, dlaczego ta koncepcja nie spotkała się ze zrozumieniem ze strony wydawnictwa. Ale cóż… graficzne mleko się rozlało i teraz muszę z tym jakoś żyć!

Czy „Zbrodnia po irlandzku” to literacki dzienniczek pani podróży po Zielonej Wyspie? Czy tylko licentia poetica?

W jakiś 80% trasa wycieczki ze „Zbrodni po irlandzku” pokrywa się z trasą mojej podróży po Irlandii, pozostałe 20% musiałam dozmyślać, np. nie miałam do tej pory okazji odwiedzić sławnego Muzeum Głodu, nad czym bardzo ubolewam. Jak tylko zostanę zaproszona przez irlandzką Polonię na tournée promocyjne (all inclusive) po Szmaragdowej Wyspie, postaram się nadrobić turystyczne zaległości.

Zawsze mnie ciekawi, czy pisarz tworzący dowcipne treści śmieje się, pisząc je. Jak to jest w Pani przypadku?

Staram się nie w ogóle nie śmiać, bo od tego robią się paskudne zmarszczki, ale najlepsze pomysły przychodzą mi do głowy w środkach komunikacji miejskiej, więc jeżeli któregoś pięknie dnia zobaczycie w metrze pochyloną nad kajetem rozczochraną dziwaczkę, która podejrzanie chichocze, wywołując zaniepokojone wśród współpasażerów – to zapewne będę ja.

Gorąco liczę na to, że niedługo ukaże się pani kolejny kryminał. Czy puści Pani nieco farby na temat terminu i tematyki nowej powieści?

Komedie słabo się sprzedają, dlatego postanowiłam popłynąć z nurtem narodowo-patriotycznym. Obecnie ślęczę nocami nad biografią najwybitniejszego współczesnego Polaka, nie będę wymieniała nazwiska. Nie ukrywam, że praca nad książką wiąże się z dużymi kosztami, bo i dojazdy na Żoliborz nie są tanie, i leki na alergię na sierść uszczuplają moje skromne oszczędności. Oczywiście liczę na dofinansowania z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, ale wszystkich czytelników, którzy chcieliby mnie wesprzeć w codziennym trudzie tworzenia, zachęcam do dokonywania wpłat na specjalne konto – numer dostępny na stronie wydawnictwa Initium. Liczy się każdy tysiąc złotych. Z góry dziękuję za wsparcie.

Czy kiedy już dorobi się Pani na sprzedaży książek i kupi wymarzone stado owiec, zarzuci Pani pisanie? Swoją drogą, dlaczego akurat owce i koniecznie Szkocja?

Biorąc pod uwagę cenę owiec, które chciałabym kupić, wyliczyłam, że będę musiała wydać jeszcze dwieście osiemdziesiąt siedem książek, żeby było mnie stać na całe stado, więc o porzucaniu pisania na razie nie może być mowy. Dlaczego akurat owce? Na szóste urodziny dostałam pluszową owieczkę, z którą się nie rozstawałam, i jakoś tak już mi zostało. Nic tylko te owce i owce. Jeżeli chodzi o Szkocję, to wiem z dobrego źródła, że można tam okazyjnie kupić zamek, a widoki są całkiem niezgorsze. Jednak po głębszym zastanowieniu doszłam do wniosku, że muszę trochę zmodyfikować swoje plany na przyszłość. W tych zamkach to straszne przeciągi są, więc chyba ostatecznie zdecyduje się na mały szałas. Z dykty. Za siedem książek prawdopodobnie będzie mnie na niego stać…

Rozmawiała Magdalena Mądrzak.

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Oldest
Newest Most Voted
Inline Feedbacks
View all comments
Migalski

Marek Migalski: Czeska lekcja

Kontrowersja to teraz modna sprawa. Bez niej trudno zostać zauważonym w świecie celebrytów i gadających głów. Marek Migalski – doktor habilitowany, politolog – też...
Chmielarz

WOJCIECH CHMIELARZ: NIE PISZĘ KSIĄŻEK POD EKRANIZACJĘ

https://www.youtube.com/watch?v=9ee-Hi4xEW8&t=2094s „Przestańmy udawać, że nie oceniamy książek po okładce” – mówi Wojciech Chmielarz w studiu Fanbook.tv, komentując nowe wydanie serii z Jakubem Mortką. Wojciech Chmielarz...

Grzegorz Kapla: Miasto moje, a w nim…

Zacznę tę recenzję od górnego „C”: nie czytałem w zeszłym roku równie dobrej literatury pięknej. Teraz to samo w wersji młodzieżowej: Grzegorz Kapla umie...

Kotler Philip, Kevin Lane Keller, Alexander Chernev: Marketing

"Marketing", fundamentalne dzieło Kotlera, którego najnowsze wydanie współtworzyli Keller i Chernev, od blisko 60 lat jest biblią menedżerów. Podstawą tego wydania jest szesnasta edycja...

Makos Adam, Alexander Larry: Rycerze wojennego nieba

Niebywała autentyczna historia dwóch pilotów i walk w przestworzach podczas drugiej wojny światowej Grudzień 1943 roku. Poważnie uszkodzony amerykański bombowiec z trudem utrzymuje się w...

Marek Migalski: Czeska lekcja

Czego możemy nauczyć się od Czechów? Nie jest to książka naukowa, lecz raczej swobodny esej, niestroniący od osobistych wtrętów i uwag. Nie jest to także kompendium...

Grzegorz Kapla: Miasto moje a w nim…

Wielkie miasto, i ludzie, którzy codziennie zmagają się z nowymi wyzwaniami jakie stawia przed nimi życie… Ktoś szuka taksówki, żeby pojechać do pracy ale na...

Katarzyna Bonda: Kolekcjoner lalek

"Zostały mu tylko lalki. Tylko one się liczą. Ich twarze zawsze są takie same. Ciała nieruchome, obiecujące. Może się nimi bawić do woli, bo na...
0
Would love your thoughts, please comment.x