Na ciężkie czasy kwarantanny polecamy lekkie lektury i rozmowy z ich niesamowitymi twórcami. Moje książki są śmieszne, mimo że hardkorowe – mówi Sławomir Michorzewski, absolutnie niestandardowy autor absolutnie niestandardowych książek. Pisze, bo lubi; śmieszy, bo tak się łatwiej żyje. To motto jego literatury. Więc jeśli ktoś lubi się śmiać albo potrzebuje relaksu – zachęcamy do lektury jego książek, z których najnowszą jest „Milioner”.
Czy pisze Pan książki dla pieniędzy?
Jasne, ale mówmy poważnie. Dziś książki debiutantów sprzedają się w nakładzie pięćset, tysiąc egzemplarzy, a bardzo dobre książki to dziesięć tysięcy. Ciężko więc mówić o książkach jako sposobie na zarabianie pieniędzy. Doszedłem do takiego wniosku, że piszę po prostu dla siebie. Bo lubię. Ludzie jeżdżą na łyżwach, na rolkach, chodzą na siłownię, a ja piszę. Patrząc na targi, gdzie jest mniej więcej tysiąc wystawców, a książek setki tysięcy, tytułów wydaje się rocznie około trzydziestu tysięcy, to szanse na zarobienie pieniędzy są takie, że to może raz na dwa lata uda się kupić za to nowe opony.
Trochę żartuję , ale ogólnie nie da się z tego żyć. Chyba że ktoś jest produktem jak batonik Snickers albo ciasteczko Oreo. Jest wtedy promowany, są pompowane w niego pieniądze. Prawdę mówiąc z każdego pisarza i każdej książki można stworzyć produkt. Nie widzę w tym nic złego, biznes jak biznes.
Przed chwilą uczestniczyłam w debacie, podczas której padło sformułowanie, że książki są produktem jak bułki.
Zgadzam się z tym. Książka to nośnik wiedzy, nośnik kultury, nośnik rozrywki, ale to też produkt.
Dlaczego zajął się Pan tym właśnie „produktem”?
Mój tata był dyrektorem Domu Książki, więc ja od dziecka mam do czynienia z literaturą. Z racji ojca pracy, rzadko bo rzadko, ale czasem przez dom przewijali się literaci: był Miłosz, był Lem. Od niego mam bardzo fajną dedykację: „Sławkowi, kiedy dorośnie”. Ale wtedy było inaczej. Pisarzy było mało, mało książek i autorzy nieźle zarabiali..
Jak Pan planuje i pisze swoje książki?
Nie planuję książki. Robię jedno założenie, czyli na przykład jak goście płyną łódką, to nie wiem, co ich sto metrów dalej spotka. Jak ktoś idzie po schodach, to nie wiem, co będzie czekało na piętrze. To wszystko dzieje się spontaniczne. Nie piszę szybko, piszę wolno. Gdybym nie zajmował się niczym innym niż pisanie książek, to nie byłbym w stanie pisać więcej niż półtorej, dwie książki rocznie. Bo żeby akcja była nieprzewidywalna, czasem siedzę trzy dni i tylko patrzę w ścianę i nie piszę.
Czy styl, którym się Pan posługuje, jest odbiciem Pana osobowości?
Bardzo lubię się śmiać. Wiadomo, że komedia to trudniejszy gatunek do napisania niż dramat. Dramaty wychodzą same, wystarczy włączyć telewizję i mamy dramat gotowy,. Nie trzeba go wcale pisać. Wesołym ludziom w życiu jest łatwiej i pisanie książek i wywoływanie uśmiechu to przyjemność. Nie ma dnia, żeby ktoś do mnie nie napisał: „Bardzo fajna książka, w trudnych chwilach mogłam się pośmiać”. Piszą głównie kobiety, pewnie mężczyźni rzadziej czytają. Mimo że pisze zdecydowanie dla mężczyzn. Uważam, że jeśli po moje powieści sięgają kobiety, to muszą mieć duże poczucie humoru i duży dystans. Bo po prostu piszę raczej dla mężczyzn.
To rzadkie, bo większość literatury tworzona jest dziś dla kobiet.
Wydawca mnie ciśnie, żeby w następnej książce głównym bohaterem była kobieta. A już zacząłem pisać. Powolutku się rozpędzam, bo mam mało czasu.
Czy znajomi proszą, by ich pan umieścił w książce, czy wprost przeciwnie?
Moich dwóch przyjaciół czasem umieszczam. Zawsze się cieszą. Mój kolega ostatnio prowadził kebab i będę ten wątek kontynuował. Mam dopiero w dorobku pięć książek, ale sam fakt pisania otwiera wiele drzwi. Łatwiej się żyje, łatwiej się nawiązuje relacje. Może dlatego, że książki są sympatyczne, mimo że hardkorowe.
Są hardkorowe i śmieszne.
Niektórzy twierdzą, że moje żarty są prymitywne, ale z tym nie dyskutuję, ale to jest jak z kupnem samochodu. Ktoś wybiera jakiś model, a inny się dziwi, co tamten kupił. Tak samo jest z książkami. Myślę, że Polska jest przesycona nadętą literaturą, nie chcę mówić grafomańską, bo to brzydkie słowo, ale brakuje nam luzu. Mało jest w Polsce jajcarzy
To się chyba zmienia, bo młodzi są wyluzowani, może dlatego, że wyrastają w wolnym kraju.
Jestem bardzo pozytywnie zaskoczony młodymi ludźmi na targach książki. Widzę, ze chodzą, wybierają. Ta młodzież czyta! To jest szok. Nie wygrywają tablety. Jest nadzieja na przyszłość. Choć z ta przyszłością może być różnie. Rynek wydawniczy się centralizuje. Dzieje się to, co w innych dużych branżach: spożywczych, papierosowych. Wielkie firmy wykupują małe. Niedługo takie małe wydawnictwa, w którym ja wydaję, nie będą miały prawa bytu albo się poddadzą. Będzie jak z cementowniami: mamy dwóch właścicieli cementowni w Polsce i będzie dwóch albo trzech wydawców i dystrybutorów. W tedy będą same Snickersy i ciasteczka Oreo. To jest pewne i przerażające.
Jestem w tym względzie optymistką. Myślę, że ludzie szybko się tym znudzą, bo ile można jeść ciastek.
Dlatego się staram, żeby moje książki były inne, drastycznie inne.
Jak to się wszystko zaczęło?
Napisałem książkę i w firmie reklamowej mojego kolegi tak się ta książka spodobała, że ją wydali. Przeczytał ją dyrektor programowy w Radiu Zet, a potem zadzwonił do mnie i powiedział, że ona programowo zupełnie do radia nie pasuje, ale: „kurna, do końca życia bym żałował, gdybyśmy jej nie puścili”. Dostałem promocję Radia ZET i sam mogłem wybrać godziny emisji reklam. To było tuż przed Gwiazdką. Zadebiutowałem tak, że się tej książki sprzedało prawie siedem tysięcy egzemplarzy. To jest abstrakcja. To był rok 2010.
Dosłał Pan gigantyczny prezent na Gwiazdkę.
Tak to się zaczęło. Potem odczekałem i napisałem drugą książkę. Teraz chciałbym „Wspulników” trochę poprawić, bo spieszyłem się i literacko nie jest dopracowana. Historia tak mi się kleiła po drodze, że pominąłem didaskalia. Teraz je będę dopisywał.
Czyli niebawem będzie wznowienie w nowej formie „Wspulników”, a teraz pisze Pan nową książkę.
Tak, o Polaku, Rusku i Niemcu. Rosjanin jest oczywiście zły, Polak jest oszustem, a Niemiec jest terroryzowany przez żonę.
Kiedy się ta historia ukaże?
Jak napiszę, a chciałbym ją skończyć do połowy przyszłego roku. Jak mówiłem, nie piszę szybko, ale za to nie jest to produkt sztampowy. Jeśli komuś udało się przewidzieć, co się wydarzy, to czapki z głów.
Przejmuje się Pan recenzjami?
Czytam je, ale analizuję te złe. Często ludzie nie dają szansy książce, bo mówią, że coś nie mogłoby się wydarzyć. Ale to znaczy, że ktoś mało zna życie, albo mało czyta prasę. Mówienie, że coś jest niemożliwe, to debilizm. Albo ludzie się dziwią, że przestępcy przeklinają. A jakim językiem ma się posługiwać bandyta, który napada na bank? Książki, które piszę, to nie jest Chmielewska, to prawdziwy hardkor. Patrzę, jak się ludzie w życiu zachowują, i przenoszę to na papier.
Czytaj więcej o kulturze na CAI24.pl