INSPIRACJA OBSESJA FASCYNACJA
To fenomen na polskim rynku thrillerów psychologicznych. Seryjni mordercy, szaleńcy, psychopaci i ludzie ogarnięci psychozą – ADRIAN BEDNAREK wnika w ich psychikę i prowadzi czytelnika od jednej do drugiej zbrodni: krwawej, odrażającej i najczęściej niewykrywalnej.
Dziewięć powieści ma za sobą, niebawem ukaże się seria z nowym bohaterem. W rozmowie z Magdaleną Mądrzak opowiada, jak to się stało, że stworzył Kubę Sobańskiego, jak pisze o morderstwach i seksie oraz kombinuje, jak może, by uniknąć odpowiedzi na pytania o „kolejnego świra” Oskara Blajera.
Czy Pan wymyśla swoich bohaterów, czy też opisuje Pan pewne sprawy znane z autopsji?
A jak Pani myśli?
Podejrzewam, że pewne rzeczy musiały się wydarzyć w Pana życiu, jak choćby scena, w której Pana bohater morduje żonę przy pomocy żelazka i opisuje Pan, jak wypływał jej tłuszcz pod wpływem tej temperatury.
Lubię prasować, nie zaprzeczam, stąd inspiracja do tej zbrodni, ale nie prasowałem swojej żony ani nikogo innego.
Więc skąd precyzja i szczegółowość tych opisów? Skąd Pan wie, jak działa umysł psychopatycznego mordercy?
Nie wiem, czy tak działa mózg psychopatycznego mordercy, to jest umysł psychopatycznego mordercy według mojej wizji. Scena z żelazkiem, jak każda scena zabójstwa, która opisuję, powstaje w ten sposób, że staram się w nią wczuć, odczuwać to, co odczuwa zabójca i jednocześnie widzieć to, co się dzieje z ofiarą, stąd moja plastyka opisów.
Czytał Pan książki albo inspirował się relacjami z procesów seryjnych morderców?
Dużo czytam o seryjnych mordercach, oglądam programy o nich, bo ci ludzie mnie fascynują. Zawsze coś inspirującego zostaje w głowie, ale same postacie i ich zachowanie to jest mój pomysł.
Opowiem Panu historię: był sobie zwyczajny chłopak, dorastał, uczył się różnych rzeczy, na przykład ekonomii i nagle zrodził się w jego głowie psychopata Kuba Sobański i domagał się przelania na papier. Tak to było?
To zdarzyło się bardzo dawno. Muszę się chwilkę zastanowić. Wiem, że miałem pomysł, żeby spróbować napisać książkę o seryjnym mordercy. Rodził się stopniowo, długo dojrzewał w mojej głowie, sam też długo dojrzewałem do napisania tej historii. Zanim powstał „Pamiętnik diabła”, który był moim debiutem, to wcześniej napisałem książkę o gangsterach, ale nie czułem jej. Potem stwierdziłem, że trzeba jeszcze raz spróbować i zacząć całą tę przygodę od Kuby. Wiedziałem, że ma zabijać dziewczyny, tylko tyle. I tak od pierwszego rozdziału po kolei go sobie budowałem, jego traumę poznałem tak naprawdę dopiero pisząc ją.
Czyli nie wie Pan, jak się skończy książka, kiedy zaczyna Pan ją pisać?
Zazwyczaj nie wiem. Znam tylko pierwszy motyw albo jakiś schemat: o kim lub o jakim wydarzeniu tworzyć książkę. Potem sobie już po kolei wymyślam. Zdarza mi się, że wiem jakie będzie zakończenie. Teraz akurat piszę i wiem, co się wydarzy w książce od drugiej połowy, a do tej drugiej połowy muszę dojść. Jednak w 80 proc. jest tak, że znam tylko schemat pierwszych rozdziałów.
To chyba trudne, bo wątki muszą się spiąć, akcja musi być logiczna, bohater musi być stabilny, ale ewaluować ‒ to jest wyzwanie dla pisarza.
Jest trudne. Bardzo często mniej więcej w połowie książki się zawieszam i szukam sposobu, by jakoś przełamać akcję, coś zmienić, coś zrobić, żeby zaskoczyć i siebie, i czytelnika. Chciałbym znać całą fabułę od początku do końca, zanim zacznę pisać, ale jeszcze mi się coś takiego nie zdarzyło.
Kiedy pisał Pan „Spowiedź diabła”, to pierwszy tom sagi o Kubie Sobańskim właśnie debiutował na rynku. Co Pana motywowało do tej pracy? To przecież jest kawał roboty do wykonania, więc kiedy jeszcze Pan nie wie, czy książka się przyjmie, czy książka się spodoba, czy Pana pisanie ma sens, coś musiało Pana zmuszać, by podjął Pan ten wysiłek?
Najpierw muszę powiedzieć, że jak pisałem „Spowiedź diabła”, miałem łącznie z „Pamiętnikiem” napisane już pięć książek i one leżały sobie w szufladzie. Także „Spowiedź” była trzecią częścią Kuby, ale ogólnie szóstą powieścią, jaką pisałem. Co mnie motywowało? Wiara, że mi się uda, że moje książki spodobają się czytelnikom, i że zostanę pisarzem. Po prostu wiedziałem, że któregoś dnia to się stanie, moje książki wydawcy będą chcieli wydawać, a ludzie będą chcieli je czytać. Taki upór.
Jak Pan myśli, dlaczego ludzie lubią czytać takie książki, w sumie okropne; w tym sensie okropne, że opisuje Pan rzeczy straszne i to z punktu widzenia psychopaty. Dlaczego w ogóle czytamy takie okropieństwa?
Myślę, że to jest powiązane: ludzie lubią o tym czytać z tego samego powodu, dla którego ja lubię o tym pisać. Zło jest ciekawe, zło intryguje: skąd się bierze, dlaczego ludzie mordują, jakie są ich sposoby uśmiercania – w jaki sposób atakują, jak wybierają ofiary i z czego to wszystko wynika oraz dokąd prowadzi? Uważam, że cały ten proces jest po prostu fascynujący. Ciekawszy niż delikatne tematy. Zawsze to, czego się boimy i czego nie rozumiemy, jednocześnie nas fascynuje.
Po lekturze Pana książek dowiedziałam się jednego: broń Boże nie wolno korzystać z mediów społecznościowych, dlatego że tam szaleńcy szukają swoich ofiar.
Jak jakiś psychopata jest inteligentny, sprytny, to w mediach społecznościowych ma prawdziwy plac zabaw.
Kiedy Pan poczuł, że pisanie to jest to? Po pierwszych sukcesach, po publikacji pierwszych książek?
Nie, pierwsze książki to nie był aż taki sukces, ale zadowolenie odczuwam po każdej skończonej powieści. Bo każda stanowi wyzwanie i na koniec przychodzi radość, że znowu się udało. Chyba po napisaniu pierwszego „Diabła” stwierdziłem, że chcę to robić, że to mi się podoba, że mam następne pomysły, chciałbym dalej wyobrażać sobie różne rzeczy i pokazywać je czytelnikom. Dlatego pisałem dalej, dalej… i jak wydawałem drugą, to już miałem chyba osiem napisanych. Lubię tę pracę. Mam taki problem, że zawsze muszę sobie udowadniać, że jestem w stanie napisać następną książkę,.
Zacytuję wypowiedź czytelnika, zamieszczoną w opiniach pod „Córeczkami”: „Jedni rodzą się geniuszami matematycznymi, inni zaś z talentem pisarskim, bez wątpienia do tej drugiej kategorii należy Adrian Bednarek”. Przejmuje się Pan uwagami, które nie są tak entuzjastyczne jak ta, którą zacytowałam?
Te entuzjastyczne są miłe, a złe? Też lubię sobie poczytać. Niektóre są ciekawe, zawsze można jakieś wnioski wyciągnąć.
Nie dołuje to Pana?
Nie, raczej nie. Zdarzają się takie komentarze, że trochę zaboli, ale już się uczę patrzeć na to z dystansem. Wiem, że mam czytelników, którym moje książki się podobają, to jest najważniejsze. Nie da się pisać tak, żeby się wszystkim przypodobać, to jest nierealne.
Czy czytelnicy podsuwają Panu jakieś pomysły, czy jest Pan impregnowany na to, czego sobie życzą?
Czytelnicy miewają bardzo ciekawe pomysły na książki, ale ponieważ to nie są moje pomysły i nie korzystam z nich.
Mówiąc szczerze, gdybym miała taką władzę, zakazałabym publikacji Pana książek i już tłumaczę dlaczego. Otóż pokazuje Pan bardzo precyzyjnie, jak popełnić morderstwo doskonałe. Pana bohaterowie robią to fantastycznie. Przez dłuższy czas wodzą za nos policję, która wydaje się absolutnie bezradna w sytuacji, kiedy morderca nie zostawia żadnych śladów. Przykład Kuby Sobańskiego ‒ robił to rewelacyjnie przez cztery tomy.
Rzeczywiście Kubę ciężko złapać, bo zabija przypadkowe ofiary.
Nie boi się Pan, że ktoś po prostu weźmie to serio?
Nie, mam nadzieję, że nie weźmie, chociaż nie ukrywam, że podobne pytania pojawiają się dość często ze względu na precyzyjne opisy zbrodni. Gdyby ktoś chciał tak robić, to myślę, że instrukcja obsługi nie będzie mu potrzebna.
Znajduje się Pan w czołówce autorów, którzy opisują najbardziej odrażające zbrodnie. Jak Pan to robi, że pisząc jest Pan mordercą, a potem musi wrócić do normalnego życia. Zakładam, że jest jakieś normalne życie.
Mam rodzinę i mam normalne życie.
Nie odwraca się Pan z czerwonymi od krwi oczami od komputera?
Najfajniej jest wtedy, kiedy mogę się zamknąć w swoim świecie i tylko pisać i pisać w totalnej ciszy. To się wbrew pozorom nie zawsze udaje, ale kiedy kończę po prostu odkładam laptop i staram się wyciszyć. W głowie często nadal siedzi akcja. Wczoraj pisałem przez cztery czy pięć godzin, potem się położyłem. Syn na mnie wskakuje żeby się bawić, ja się z nim bawię, a cały czas obmyślam, co powinienem jeszcze zrobić, bo akurat opisywałem poszukiwania przyszłej ofiary. I mimo że w głowie książka zostaje, to jednak w jakimś stopniu udaje się wrócić do rzeczywistości.
No i jak tu wierzyć pisarzowi: bawi się z synem i równocześnie obmyśla poszukiwanie kolejnej ofiary…
Ale ja jestem bardzo spokojnym człowiekiem. Po prostu mam coś takiego, że wszędzie widzę możliwość popełnienia zbrodni, nauczyłem się to wykorzystywać pisząc książki.
Kilku Pana bohaterów stało się mordercami w wyniku przeżycia potwornego gniewu albo potwornego bólu. Czy w gruncie rzeczy każdy z nas mógłby stać się psychopatą, mordercą, wystarczy tylko, że zostanie źle potraktowany?
Chyba tak. To zależy też, jak odbierzemy złe traktowanie, bo u jednych to się przekształca w nienawiść, u innych w smutek, żal, czy chęć zwalczania zła. Ale akurat u sporej części ludzi doznane krzywdy zmieniają się po prostu w wewnętrzną nienawiść. Myślę, że każdy mógłby stać się złym człowiekiem, wiele zależy od okoliczności. Jest takie określenie, że jeden zły dzień wystarczy, żeby uczynić ze spokojnego człowieka psychopatę.
Przykładem tutaj jest Mączyński, bohater „Pasażera na gapę”.
Tak, on miał wybitnie nieudany dzień.
I stał się człowiekiem, który po prostu morduje bez wahania.
On nie planował, nie kombinował, on po prostu działał pod wpływem impulsu. Chciał wyładować całą nienawiść na jednej osobie. Ale to nie był zabójca doskonały, to był furiat.
Ale zimny jak lód w tym swoim mordowaniu, więc jeśli chcą Państwo przeczytać o tego typu Panu to polecamy „Pasażera na gapę”.
Pasażer na gapę to moja najszybsza książka, zarówno w lekturze, jak i tworzeniu. Pisałem ją dwa i pół miesiąca, i według mnie jest wręcz nafaszerowana akcją. Oczywiście jak na moje pisarskie praktyki, bowiem dla mnie akcja musi mieć sens, a nie funkcjonować sama dla siebie.
Porozmawiajmy o seksie, bo jest go sporo w Pana książkach. Nie jest łatwo pisać o seksie, bo łatwo popaść albo w pornografię, albo w grafomanię, albo w coś, co po prostu będzie śmieszne dla czytelnika. To jest sztuka, żeby dobrze napisać scenę seksu, często podszytą przemocą. Ma Pan jakąś swoją technikę?
W moich książkach z seksem jest tak samo jak z zabijaniem – to bohaterowie decydują. Od nich zależy, jak opiszę ich zbliżenie. Lubię tworzyć sceny erotyczne, nie ukrywam tego. Uważam, że niektórzy bohaterowie zasługują na to. Mam nawet napisany jeden thriller erotyczny
Napisany i wydany?
Nie, napisany, jeszcze nie wydany, ale już zredagowany przez wydawnictwo.
Czyli jest szansa na publikację?
Jest. Choć thriller erotyczny to dla mnie eksperyment i obecnie badamy z wydawcą jego odbiór wśród betatesterek Wracając do scen seksu – ich postrzeganie przez czytelników bywa różne. Jednym czytelnikom bardzo się podoba, innym nie. Czasami jedni czytelnicy piszą: „fajny thriller, ale po co wkładasz do niego te sceny seksu?”, a inni: „świetne sceny seksu, tylko czemu tak mało”. Ja lubię, jak niektórzy moi bohaterowie idą ze sobą do łóżka i nie planuję tego zmieniać.
Jaki jest Pana stosunek do własnych bohaterów? Lubi ich Pan, przywiązuje się do nich?
Różny. Większość lubię w trakcie pisania, potem mnie denerwują, kilka tygodni po skończeniu książki zaczynam za nimi tęsknić. Tak jest praktycznie przy każdej książce. Kubę, wiadomo, lubię bardzo, bo od niego zaczęła się cała przygoda. Wiktor ze „Skazanego na zło” mnie czasami denerwuje, lubię Polę z „Córeczek”, no i Oskara z „Inspiracji”, „Obsesji” i „Fascynacji”, który siedzi ze mną już trzecią książkę. To pierwszy od czasów Kuby bohater, z którym jestem dłużej niż przez dwie książki.
Wyjaśnijmy, że Oskar jest bohaterem tej serii, która dopiero się ukaże. Ale to o nim za chwilkę jeszcze sobie porozmawiamy. Zostawimy to jak wisienkę na torcie, na sam koniec, bo czytelnicy pewnie na to najbardziej czekają. Czy trudno przychodzi Panu pisanie książki, czy to jest tak, że właśnie w ten sposób realizuje Pan swoje hobby, pasję i przychodzi to lekko, łatwo i czuje się Pan zrelaksowany?
Zrelaksowany czuję się, jak skończę w jakiś dzień parę rozdziałów i sobie pomyślę: o fajnie wyszło, jest dobrze. Samo pisanie to przyjemność a najtrudniejsze jest wymyślanie fabuły, bohatera, zwrotów akcji.
Jak to się odbywa? Chodzi Pan po domu cały nachmurzony i szuka inspiracji?
Mam różne metody. Zdarza mi się, że wymyślam podczas biegania, zdarza mi się, że chodzę sam po domu, zdarza się, że leżę na łóżku i patrzę w sufit. Największe przełomy zawsze wymyślam z pomocą żony. Siadam i zaczynam ją męczyć, opisując po kolei całą fabułę.
Teraz rozumiem, dlaczego Pan jej tak dziękuje w każdej książce. Albo na początku, albo na końcu są podziękowania dla Darii.
Żona ma wielką cierpliwość, żeby mnie znosić z pisarskim fanaberiami. Może nie zawsze ma ochotę słuchać o moich fabułach ale zawsze mogę liczyć na pomoc i zawsze wspólnie znajdujemy rozwiązanie.
A potem, kiedy skończy Pan książkę, to też daje ją Pan do oceny żonie?
Nie, żona nie chce czytać większości moich książek. Twierdzi, że wystarczy ciągłe słuchanie o fabule i bohaterach. Zazwyczaj jak skończę pisać to odkładam tekst i zostawiam w spokoju na jakiś czas. W międzyczasie poprawiam poprzednią powieść, którą już skończyłem i chcę przesłać do Wydawcy. Wyjątek stanowi „Inspiracja”, ją napisałem, odczekałem dwa tygodnie, poprawiłem i od razu wysłałem. Pisało mi się ją bardzo dobrze, na niesamowitym luzie i dlatego chciałem jak najszybciej ją wydać.
Ile czasu dziennie poświęca Pan na pisanie? Czy to w ogóle da się tak policzyć, bo może niewłaściwe zadałam pytanie?
Ciężko policzyć. Gdybym tylko pisał, to co innego, ale jeszcze pracuję i często zdarza się, że dzwoni telefon z pracy. Albo piszę, piszę, a tu e-mail, zaraz następny i kolejny. Długo mi zajęło nauczenie się takiego przełączenia się, wyłączenia na chwilę z pisania, włączenia do pracy i z powrotem. Na początku nie było łatwo, bo nic nie mogłem napisać i wracałem do pisania wieczorami, ale w ten sposób nie było mnie całe dnie dla bliskich. Teraz mam doświadczenie wielu lat pisania więc inaczej funkcjonuję.
Lat pisania?
Piszę już ósmy rok, więc to sporo czasu. Od dwóch lat umiem efektywnie godzić pracę i pisanie.
Czy obserwuje Pan swój rozwój jako pisarza? Łatwiej przychodzą pewne sceny? A może od początku Pan wiedział, jak to robić?
Zawsze piszę sercem, ale od debiutu na pewno częściej oglądam każde zdanie. Pierwsze książki szły na totalny żywioł. Teraz wiem, co może zanudzić czytelnika, co na pewno mu się nie podoba. A rozwój stylu to już wolałbym, żeby czytelnicy oceniali, ja tego nie umiem zrobić.
Skoro wydawca wydaje kolejne książki, skoro jesteśmy w przeddzień ukazania się kolejnej Pana serii, to sądzę, że czytelników ma Pan wielu.
Mam wielu i bardzo się z tego cieszę. Piszę dla rozrywki, chcę, żeby dla mnie to była rozrywka i chcę, żeby dla czytelników także to była dobra rozrywka.
Myślę, że czytelnicy polubili Pana styl pisania. Kiedy ogłosił Pan, że ukaże się nowa seria, którą rozpoczyna „Inspiracja”, znalazłam taki komentarz: „Super już się nie mogę doczekać na kolejnego świra”.
Obiecywałem czytelnikom kolejnego świra, więc mogą mnie trzymać za słowo.
Kiedy ta nowa seria się ukaże? Ile będzie miała tomów?
Trzy, tylko trzeci dopiero piszę, więc to plan na przyszły rok. Dwa tomy, „Inspiracja” oraz „Obsesja”, trafią do czytelników w pierwszej połowie tego roku.
Więc będzie kolejny świr?
Oskar Blajer – tak się nazywa główny bohater „Inspiracji i to wszystko, co mogę o nim powiedzieć. Natomiast zapewniam, że mam jeszcze kilku świrów w zanadrzu.
Muszę Pana jednak pociągnąć za język. Czy tego Oskara da się polubić jak Kubę, przywiązać się do niego?
Ja się do niego przywiązałem, dobrze się z nim bawiłem, napisałem jedną część za drugą. Od czasu „Diabła” nie zdarzyło mi się, żebym po jednej książce z marszu wskakiwał w drugą z tym samym bohaterem. Oskar jest nieco innym typem niż Kuba. Mogę zapewnić, że to, co go spotkało i jak ukształtowało jego sposób myślenia i działania jest zupełnie niekonwencjonalne.
Po skończeniu „Obsesji” napisał Pan dwie inne powieści?
Tak, thriller erotyczny, o którym rozmawialiśmy, oraz książkę sensacyjną.
Erotyk…
Tak, właściwie to thriller erotyczny. Potem napisałem sensację. Sensacji jeszcze nie wysłałem do wydawcy, więc nie wiem, co z nią będzie.
Ten rok chyba zapowiada się dla Pana jako udany…
Mam nadzieję. Pierwszy raz wyjdą trzy moje książki. Zawsze miałem dwie premiery w jednym roku i bardzo chciałem zobaczyć, jak to jest z trzema, czy w ogóle wytrzymam to tempo, bo przy każdej książce jest dużo pracy. Zastanawiałem się, czy podołam z redakcjami. Styczeń miałem wycięty z pisarskiego życia, bo zajmowałem się tylko „Inspiracją” i „Obsesją”. To już były ostatnie poprawki, egzemplarze sygnalne. Wierzę, że była to twórcza praca i czytelnikom spodoba się to, co wraz z wydawcą dla nich przygotowaliśmy.
Czy Pana polonistka z liceum zdziwiłaby się, gdyby wiedziała, że jest Pan pisarzem?
Na pewno. Miałem dwójkę na maturze z polskiego. Polonistka nie lubiła mnie z wzajemnością, więc na pewno by się zdziwiła.
Dlaczego Pan nie lubił polskiego?
Powiedziałem, że nie lubiłem się z polonistką, a nie, że nie lubiłem polskiego. To jest różnica. Myśmy po prostu za sobą nie przepadali a to ma duży wpływ na edukację. Czytać lubiłem zawsze, ale to, co ja chcę, a nie to, co mi ktoś narzuca.
Lubi się Pan bać?
Jeśli wiem, że to jest ten bezpieczny strach, to tak. Myślę, że prawdziwego oblicza strachu nikt nie lubi.
W takim razie obyśmy nigdy nie spotkali w życiu realnym tych bohaterów, których Pan opisuje. Rozumiem, że Oskara także musimy się bać?
Tego niestety zdradzić nie mogę, mam jednak nadzieję, że wkrótce się Państwo przekonacie sami.
Cały wywiad oglądaj tutaj: