Lubomir Baker recenzuje pierwszą część z nowej serii Marty Guzowskiej: wiara, nadzieja, miłość
Pewnie się Państwo dziwią, dlaczego zamiast nowości recenzuję kryminał, który ukazał się w zeszłym roku. Otóż książki, zwłaszcza dobre, nie starzeją się, a nade wszystko mam nadzieję, że sprowokuję autorkę do napisania kontynuacji. Tak odkrywszy karty, przystępuję do rzetelnej recenzji.
Franka Kruk jest prywatną detektywką (tak pisze autorka, a ja za nią, choć wolałbym panią detektyw i to nie dlatego, że nie szanuję kobiet, ale dlatego że właśnie je szanuję, a detektywka brzmi niepoważnie jak pozytywka). Niedawno umarł jej mąż, musiała sprzedać mieszkanie i teraz samotnie wychowuje nastolatkę oraz dba o schorowanego ojca. Przeprowadziła się do podwarszawskiego Brwinowa, gdzie panują relacje typowe dla małego miasteczka. Stąd też pochodzi słynna aktorka Sonia Marchlewska, która niespodziewanie ginie w wypadku samochodowym. Franka zostaje wciągnięta w śledztwo w związku z jej śmiercią, choć gdyby nie pustka na koncie nigdy nie zaangażowałaby się w tę sprawę. Sonia bowiem zginęła na tym samym zakręcie co mąż Franki.
Śledztwo nie jest łatwe, ludzie ukrywają więcej niż ujawniają, a miejscowy policjant wbrew kryminalnym schematom ani myśli pomagać w prywatnym dochodzeniu. Akcja toczy się na początku covidowego lockdownu, więc córka Franki siedzi w domu, co źle wpływa na jej i tak nie najlepszy stan psychiczny oraz na rodzinną atmosferę.
To kryminał, w którym najważniejsze są emocje. Ludzie działają w zgodzie z nimi, ale by odkryć prawdę, trzeba je właściwie rozpoznać, a to okazuje się niełatwe. Autorka zmyślnie przeprowadza czytelnika przez kolejne odkrycia Franki, uchylając krok po kroku rąbka tajemnicy i prowadząc do całkiem niezłego finału. Ponieważ koniec tej książki nie jest końcem historii, to od roku siedzę i rozmyślam, co się w tym Brwinowie dalej zdarzy.
Pani Marto, słyszy Pani, jak niecierpliwie tupię nogą?