„Nocny dyżur” Robina Cooka recenzuje Lubomir Baker
Mistrz thrillera medycznego chyba złapał zadyszkę. Trudno się zresztą dziwić, wszak pisze thrillery medyczne od lat 70. ubiegłego wieku. W ostatnio wydanym u nas „Wirusie” nie dostrzegłem ani śladu tej zadyszki, rozprawił się w nim z nieuczciwym systemem współpracy ubezpieczycieli i szpitali w doskonały, charakterystyczny dla siebie, mocny sposób.
Jednak „Nocny dyżur” to w mojej opinii wpadka na całego. Całe akapity dogłębnie prezentujące wygląd poszczególnych szpitalnych miejsc, z dokładnym śledzeniem ich zmian w ostatnich latach włącznie. Dowiadujemy się więc, jak wygląda miejsce pracy Jacka Stapletona teraz, a jak wyglądało kiedyś; jak zmienił się gabinet, w którym urzęduje jego żona, a jaki charakter miał za czasów jej poprzednika; na którym piętrze szpitala jest łącznik na oddziale ortopedii itd.
Jack Stapleton, bo to kolejna powieść o nim i jego ambitnej żonie Laurie, rozmawia z nią, jakby grali w sitcomie – sztuczność, nienaturalność biją z tych dialogów na milę. Ale najgorsze jest przed nami: tytuł ujawnia sprawcę i zanim sam autor zdecyduje się odkryć karty, czytelnik, jeśli włączy choć na chwilę myślenie, wie wszystko. Owszem, są kryminały tak skonstruowane, że znamy mordercę od początku, ale tu Cook wyraźnie chciał ujawnić jego tożsamość dopiero w pewnym, dość odległym fabularnie punkcie. To katastrofa. Nie miałem żadnej przyjemności z lektury, a skończyłem książkę, by oddać hołd dawnym osiągnięciom autora.
Gdyby jednak zdecydowali się Państwo zmierzyć z tym kryminałem, to osią akcji jest dochodzenie w sprawie śmierci doktor Sue Passero, która koniecznie chciała zostać członkiem pewnego komitetu w szpitalu. Komitet ten zajmuje się liczeniem zgonów pacjentów i, mówiąc współczesną polszczyzną, sprawdza, czy nie ma zgonów „nadmiarowych”. Jack Stapleton jako patolog nie potrafi określić przyczyny jej zgonu, tymczasem żona naciska, by przyspieszył wydanie aktu zgonu, bo zmarła była jej przyjaciółką. Motyw fałszowania danych w szpitalach i odsłanianie zmowy instytucji na niekorzyść pacjentów jest stałym elementem powieści Cooka, także tych najlepszych. Szkoda, że ta okazała się rozczarowaniem.