
Kontrowersja to teraz modna sprawa. Bez niej trudno zostać zauważonym w świecie celebrytów i gadających głów. Marek Migalski – doktor habilitowany, politolog – też postawił na kontrowersję i napisał „Czeską lekcję”. Deklaruje, że chciałby skłonić Polaków do przemyślenia wyborów politycznych i sposobów działania w odniesieniu do czeskiej historii i czeskich metod funkcjonowania. Podszedłem do tej książki z otwartą głową. Po lekturze jestem porażony, ale po kolei.
Kontrowersyjną tezą autora jest deklaracja, że pojęcie narodu jest dla niego mało istotne. W konsekwencji nie cieszy się sukcesami naszych artystów, ani nie smuci porażkami piłkarzy nożnych. „Nie mam tego typu poczucia więzi” – pisze. Mnie to szokuje, ale skoro ludzie żyją bez kończyn, bez wzroku, bez słuchu, można widać żyć i bez dumy narodowej. Zaraz potem pisze, że jednak są sytuacje, w których bywa zawstydzony czynami Polaków. Wstydzi się za to, co „Polacy zrobili Żydom w Jedwabnem”, jak się zachowaliśmy w 2014 r. podczas „kryzysu imigranckiego” oraz na granicy z Białorusią aktualnie. W tym miejscu zorientowałem się, że doktor habilitowany politolog nie ma bladego pojęcia o historii, a i o polityce nie największe.
Marek Migalski twierdzi na przykład, że Czesi mieli o kilka wieków dłuższą państwowość niż Polacy, o czym świadczy istnienie Państwa Samona, które wprowadziło Czechów w świat kultury zachodniej Europy (nic się tu kupy ani faktów nie trzyma). Uważa też, że od początku istnienia polskiego państwa nasi władcy koncentrowali się na wschodzie, a nie na zachodzie Europy (dobrze, że Mieszko i Chrobry to analfabeci, więc nie mogą czytać pana Migalskiego). Migalski stwierdza, że naród polski istnieje od XIX w., a wcześniej nie było Polaków (wyraźnie nie czytał Reja).
Dziwne wydało mi się, że Migalski chwali Czechów za to, jak świetnie poradzili sobie w 1919 r. Poszli na wojnę z Polakami i skutecznie zajęli część Śląska Cieszyńskiego. Za to Polaków gani za niemoralne zajęcie Zaolzia w 1938 r., pisząc, że dokonaliśmy gwałtu na czeskim narodzie. Widać, co wolno Czechowi, to nie Tobie, Polaku.
Chwilę potem autor znów chwali postawę Czechów, gdy Hitler zajął im państwo. Kolaborowali i dlatego nie zginęło wielu ich obywateli, a i zabytki ocalały. Stawia tezę, że Polacy wzorem Czechów też powinni kolaborować z Niemcami, bo dobrze by na tym wyszli. Pozwolę sobie przypomnieć, że Führer w sierpniu 1939 r. mówił: „Zniszczenie Polski jest naszym pierwszym zadaniem. Celem musi być nie dotarcie do jakiejś oznaczonej linii, lecz zniszczenie żywej siły. (…) Bądźcie bezlitośni. Bądźcie brutalni. (…) Prawo jest po stronie silniejszego. Trzeba postępować z maksymalną surowością (…) wojna musi być wojną wyniszczenia. (…) Obecnie tylko na wschodzie umieściłem oddziały SS Totenkopf, dając im rozkaz nieugiętego i bezlitosnego zabijania kobiet i dzieci polskiego pochodzenia i polskiej mowy, bo tylko tą drogą zdobyć możemy potrzebną nam przestrzeń życiową”. Według pana Migalskiego była widać możliwa, a co więcej pożądana współpraca trupa z mordercą.
Zdziwię Państwa, podobnie jak mnie zdziwił Pan Migalski – zwolennik kolaboracji, krytykując polskich Górali, którzy zalecaną przez niego kolaborację podjęli. Napisał o idei Goralenvolku: „Był to raczej przejaw desperackiej nijakości moralnej miłośników Panbóczka i dutków”. Tak więc Czesi mogli, Polacy powinni, a Górale nie powinni kolaborować z hitlerowcami. Przyznam, że pojąć tej dialektyki nie jestem w stanie.
Karczuję w tej recenzji drzewa, pomniejsze krzaczki i runo zostawiam bez komentarza, bo szkoda Państwa uwagi. Na koniec zostawiam cytat-baobab, dotyczący czasów tuż powojennych: „Siepacze nowej władzy zabijali w swoich katowniach takie osoby jak Inka, a koledzy Inki (przynajmniej ich część) palili białoruskie wioski i dobijali ukrywających się w lasach Żydów”. Czy to „przejęzyczenie”, panie doktorze?