
Podtytuł tej książki brzmi: „Dlaczego mądrzy ludzie podejmują głupie decyzje”. O ile na pytanie zawarte w głównym tytule znam odpowiedź (albo raczej myślę, że znam), o tyle podtytuł sprawił, że sięgnąłem po tę pozycję, zwłaszcza że napisał ją profesor neuronauki i psychobiologii. Oddałem się więc w ręce eksperta, by wyjaśnić sam ze sobą parę życiowych kwestii.Oddałem się i poległem w boju, a w każdym razie w pierwszej potyczce, bowiem początkowa część książki – konkretnie pierwsze 180 stron – kompletnie mnie znudziły. Były naukowym wykładem o ewolucji humanoidów i ich mózgów, zawierały porównanie homo sapiens do innych stworzeń, by wykazać, że nie jesteśmy jedyni tacy inteligentni. Z zalewu naukowych informacji zapamiętałem, że ośmiornica nie ma mózgu, a umie odkręcać słoiki (moja żona nie umie – ciekawe, prawda?); że w sytuacjach kryzysowych populacja z większą liczbą babć ma większe szanse na przetrwanie (mit złej teściowej obalony); oraz że kiedy jesteśmy w dobrym nastroju, łatwiej ulegamy np. reklamom, promocjom itp., bo mniej analizujemy rzeczywistość (przed każdymi zakupami warto więc popsuć żonie nastrój). Zawartość nawiasów to moje, niepochodzące od autora tezy.
Problemem tej części jest jej język. Oto jego próbka: „Zdolności w ramach kontrolowanej uwagi byłyby zależne w sposób bardziej bezpośredni od obszarów kojarzeniowych, zarówno jedno-, jak i wielomodalnych, ponieważ zadaniem tych właśnie obszarów jest wyodrebnienie wzorców i prawidłowości – a jest to najważniejszą cechą omawianych zdolności”. Jak się człowiek bardzo skoncentruje i wczyta, pojmie, o co chodzi i co z tego wynika, ale przyznają Państwo, że to raczej styl wykładu naukowego niż popularyzatorskiej książki.
Po pierwszej części mój mózg ogłosił kapitulację. Miał dość naukowych opisów i neandertalczyków, z całym dla nich szacunkiem (ponoć 2% populacji nosi ich geny, a dałbym głowę, że więcej). Po tygodniu zebrałem siły, bo nadal nie wiedziałem, dlaczego podejmuję złe decyzje, mimo że uważam się za inteligenta. Druga część nareszcie przyniosła na to pytanie odpowiedzi i nieco mnie usatysfakcjonowała. Dlaczego nieco? Bowiem brzmi jak status na Facebooku: „to skomplikowane”. Nie będę streszczał, niech każdy to zrobi na własną rękę i mierzy się z własną traumą, ale podzielę się tym, co mnie najbardziej zszokowało. Otóż naukowcy dowiedli, że zanim zyskujmy świadomość, jaką decyzję podjęliśmy, nasz mózg wie o niej wcześniej. Czy wyobrażają sobie Państwo implikacje tego faktu? Między innymi dlatego warto przeczytać tę książkę, a w każdym razie jej drugą część.
Jest w niej także bardzo interesująca teza, że mamy dwa typy myślenia. Pierwszy jest szybki, korzystamy z niego najczęściej, jest nastawiony na to, by nasz mózg jak najszybciej otrzymał sygnał, że jest zadowolony (w moim opisie brzmi to prostacko, ale w książce jest doskonale wyjaśnione). Między innymi dlatego często podejmujemy złe decyzje, że rzadko sięgamy po drugi typ myślenia, który wymaga dużej ilości danych i wiele energii. Mózg wyraźnie jest leniwy i nie chce jej tracić. Myślenie naukowe – falsyfikujące fakty – zdarza się nam rzadko, a szkoda.
Jest w tej książce wiele fascynujących stwierdzeń, jak to mówiące, że ludzie z mniejszą wiedzą charakteryzują się większą pewnością siebie i mniejszym poczuciem humoru (ha!), oraz to o historiach, które ludzie sobie opowiadają indywidualnie i grupowo; są teorie umysłu, który chce rozumieć inne umysły, są piękne sformułowania o tym, że nauka to dyskusja (o czym dziś wielu naukowców zdaje się zapominać), oraz nieco wstrząsające podsumowanie, że mózg to po prostu chemia i elektryczność.
Są też całkiem chybione rozdziały o polityce, śmierci (wyjątkowo żenujące) i migrantach – w nich profesor odchodzi od naukowego stylu i udaje, że jego przekonania wynikają z naukowych dowodów. Użyłem myślenia typu drugiego i te jego tezy okazały się nietrafione.
Czy autor udzielił odpowiedzi na podtytułowe pytanie? Aż za wielu. Dlatego po lekturze długo będę dywagował, dlaczego moja piękna żona zdecydowała się na ślub ze mną (jestem nudziarzem z dwiema lewymi rękami, więc był to z jej strony oczywisty błąd). Czy podlegała emocjom, czy tzw. szumowi albo władzy autorytetu, może jej mózgowy tłumacz przedstawił mnie w korzystnym świetle, a może uległa historiom opowiadanym przez społeczeństwo? A jeśli zastosowała „przyjemnościowe” myślenie typu pierwszego? Ta ostatnia przesłanka najbardziej mi odpowiada.
Życzę inspirującej lektury, zwłaszcza po 180 stronie.