Małe miasteczko, pełne plotek i nagle…
Gdzieś na Środkowym Zachodzie Stanów Zjednoczonych leży miasteczko Wooster. Mieszka w nim i ciężko pracuje Vivian Dalton. Vivian była średnim dzieckiem, czyli tym podobno najbardziej łaknącym uwagi. Od małego chciała wiedzieć więcej, była wścibska, ciekawska i uważała, że zna się na ludziach, bo umie uważnie obserwować. Nie skończyła liceum, bo przyszedł kryzys i musiała szukać pracy. Zatrudniono ją jako telefonistkę, czyli osobę, która w centrali łączy połączenia. (Uwaga dla nowoczesnych na wskroś czytelników:
kiedyś w centralach telefonicznych dokonywano połączeń ręcznie, a akcja dzieje się w latach 50. ubiegłego wieku).
Wścibska Vivian uwielbia podsłuchiwać łączone rozmowy, choć doskonale wie, że tego jej robić nie wolno. Gdyby ją zapytano, miałaby doskonałą radę dla każdego rozmówcy. Ale któregoś dnia podsłuchuje coś, co całkowicie zmienia jej życie. Vivian musi wytropić prawdę.
To zdumiewająca powieść z wielu powodów. Zastanawiam się, dlaczego amerykańska producentka telewizyjna, a tak przedstawia panią Berg wydawca, pisze debiutancką powieść, której akcję umieszcza w tak mało wydawałoby się ciekawych latach 50. Jeszcze nie nadeszło tzw. wyzwolenie kobiet i wolna miłość. Żadna make love not war ideologia nie zyskałaby powodzenia (może trup Stalina był jeszcze zbyt świeży, ale to tylko nieistotna uwaga na marginesie). Dziwię się, że bo za wiele ciekawszych z punktu widzenia współczesnej literatury strun mogłaby autorka pociągnąć, ale z tego zrezygnowała. Dziwię się, bo to odważne i przyniosło sukces. Duszna atmosfera małego miasteczka, pełna jest krążących plotek. Jest oczywiście też dama zadająca szyku i określająca, co jest modne, a co już passe. Trzyma miasto za pysk krócej niż jej tata burmistrz. Nagle dostaje wiadomość, która wiele zmienia, a Vivian dałaby się prędzej pokroić, niż ugiąć przez konsekwencjami wyjawionej prawdy.
W posłowiu autorka pisze, że wykorzystała do fabuły fragmenty rodzinnej historii, a co najważniejsze, umiała je wspaniale opowiedzieć. Wciągnęła mnie ta książka i przywiodła na myśl Fannie Flag (te łagodniejsze, małomiasteczkowe dobre strony) i „Pary” Johna Updike’a (to, co w małym mieście najgorsze). Jeśli to jest debiut, to z ciekawością czekam na ciąg dalszy.
Lubomir Baker