W pierwszym tygodniu po wprowadzeniu wszystkich obostrzeń w związku z zakupami, odnotowaliśmy w stosunku do tygodnia poprzedzającego ponad 100-procentowy wzrost aktywacji użytkowników naszego abonamentu – mówi w dobie renesansu czytelnictwa Mikołaj Małaczyński, prezes Legimi SA w rozmowie z Magdaleną Mądrzak. Opowiada też, z jakimi trudnościami rozwijał się w Polsce rynek e-booków, co dziś może otrzymać świadomy swoich możliwości czytelnik, a także o tym, jak polski start-up okazał się skuteczniejszy od koncernów.
Sprzedaż detaliczna książek w ostatnim tygodniu marca, a więc już w okresie po ogłoszeniu kwarantanny, wzrosła o 12 proc. w stosunku do poprzedniego tygodnia. Domyślam się, że rynek e-booków, który pozwala kupować książki zupełnie bez kontaktu z człowiekiem, wzrósł jeszcze bardziej.
Jesteśmy spółką publiczną, co nakłada na nas obowiązek trzymania rygoru tzw. informacji poufnej, więc wszystko, co może być cenotwórcze, musimy w pierwszej kolejności publikować komunikatem giełdowym. To się już zdarzyło, bo KNF nałożył na inwestorów obowiązek informowania, czy COVID ma wpływ na stan spółki. Poinformowaliśmy, że w pierwszym tygodniu po wprowadzeniu wszystkich obostrzeń w związku z zakupami, odnotowaliśmy w stosunku do tygodnia poprzedzającego ponad 100-procentowy wzrost aktywacji użytkowników naszego abonamentu. O takich wartościach możemy mówić, a więc rzeczywiście w tych dniach Polakom, mającym więcej czasu, mającym zapotrzebowanie i pomysł na spędzenie czasu z dziećmi (są u nas dostępne nie tylko e-booki, ale też audiobooki, bajki dla dzieci i lektury szkolne), nasz format cyfrowy zdecydowanie się przydał.
Powiedział Pan: stuprocentowy wzrost – to szalony skok.
Widać wyraźnie, że od czytania odciąga nas zwyczajnie brak czasu. Jeśli ten czas się pojawia i są sprzyjające okoliczności – jeżeli możemy je określić jako sprzyjające – to książka jest towarzyszem, który zawsze się sprawdza. Nie mówimy tylko o osobach, które już z nami były i były zaangażowane w abonament, ale o tych, które dołączają, dlatego że poszukują w takich dniach rozrywki intelektualnej, która dotąd w jakiś sposób była niedostępna, korzystają z tego.
Czy jest duża rozbieżność oczekiwań między tym, czego chcą wydawcy a tym, czego chcieliby klienci?
Z reguły tak bywa, że między popytem a podażą jest równowaga dynamiczna. Klient chce dostać jak najwięcej jak najtaniej, a wydawca z kolei pilnuje marż i cen, stara się zapewnić funkcjonowanie swojej jednostce. Wymaga szczególnego komentarza w okolicznościach ostatnich dni, że zasadniczo wszystkie księgarnie stacjonarne, te z galerii handlowych i nawet małych punktów sprzedaży zostały wyłączone, a nawet jeśli prawnie nie zabroniono im handlu, nie pojawiali się tam klienci. W badaniach rynku książki mówi się o 80-proc. spadku sprzedaży w tym okresie.
Co to oznacza dla nas, dla firmy internetowej? Postaraliśmy się o jak największy wzrost przychodów, kreując różnego rodzaju działania promocyjne, żeby jakkolwiek zagospodarować popyt na czytelnictwo i odpowiedzieć na oczekiwania wydawców co do zwyżki obrotów. Staliśmy się jednym z niewielu źródełek finansowania ich obrotów, toteż z naszej strony pojawiły się zabiegi, by książkę w tym okresie sprzedawać, a nie rozdawać. Porównuję tu naszą ofertę do innej platformy internetowej, która w tym okresie postanowiła sobie nagonić klienteli, obniżając cenę do zera. To oczywiście dla platformy może jest korzystne, ale dla wydawców mniej. Nie wygeneruje im to obrotu, który jest w tej chwili na wagę złota. W tym okresie okresie to się bardzo uwydatniło, wydawcy zwracali się do nas z informacjami, że są w gotowości bojowej na wszelkiego rodzaju działania promocyjne, aby jak najwięcej pozyskać możliwego obrotu w internecie. Pamiętajmy, że książka jest relatywnie niedroga w porównaniu z innymi produktami dostępnymi w internecie czy w ogóle z innymi formami rozrywki. Nam zależało, by jak najlepiej zagospodarować ten popyt i przynieść wydawcom jak najwięcej grosza.
Rozumiem, że to się Państwu doskonale udaje.
Właśnie, udaje się! Ta informacja o wzrostach miała też na celu zaprosić wydawców do zaangażowania i w znacznej mierze udało nam się te oczekiwania zaspokoić. Oczywiście najwięcej skorzystali wydawcy tytułów popularnych, książek, które są w powszechnym rozumieniu bestsellerami i te wydawnictwa odnotowały duże wzrosty, niektórzy ponad 100-procentowe wzrosty na swojej ofercie, ponadto bardzo ciekawa jest nasza współpraca z bibliotekami publicznymi. Legimi jest też formą abonamentu, którą biblioteki mogą zakupić dla swoich czytelników, posiadaczy kart bibliotecznych.
Działa to w bardzo prosty sposób: biblioteka kupuje pakiet na kilkaset dostępów i weryfikuje, czy czytelnik jest jej czytelnikiem poprzez sprawdzenie numeru kart. Jeśli wszystko się zgadza, otrzymuje miesięczny dostęp do Legimi sponsorowany przez bibliotekę. W tym czasie, kiedy biblioteki zostały zamknięte, a pracownicy zostali zobligowani do podtrzymywania swej aktywności w pracy, by nie popadli w przestój, który jest niżej płatny, nasza oferta okazała się rozwiązaniem. Biblioteki stały się dodatkową gałęzią, z której mogli skorzystać wydawcy, bo warto pamiętać, że biblioteki realizują zakupy biblioteczne. Książki przez nie kupowane są realnie odpłatne. Nie jest to rozdawnictwo, tylko kupno na stan zasobów bibliotecznych, w tym przypadków wersji elektronicznej książek. To też był dobry kierunek dla wydawców, by tę ofertę w tym czasie uzupełnić w bibliotekach i podratować swoje przychody.
Abstrahując na chwilę od koronawirusa i czasów pandemii chciałam zapytać o rynek e-booków, który trochę się zmienił od czasu, gdy zaczynali Państwo w 2009 roku. Jakie zmiany dokonały się w tym okresie?
Pamiętam, że krążył żartobliwy komentarz, że e-booki są jak UFO, nikt ich nie widział, ale wszyscy o nich mówią. Tak rzeczywiście początkowo było. Targi książki potrafiły zyskać dodatkową przestrzeń, pawilon, poświęcony książkom elektronicznym, sporo się mówiło, że nastąpi rewolucja i książki papierowe wymrą błyskawicznie. Kiedy Apple wprowadził swojego ipoda, wydawcy na świecie masowo rzucili się, by tam udostępniać książki. Amazonowy czytnik Kindle święcił tryumfy za Oceanem i choć nasza rzeczywistość nie była jeszcze tak dynamiczna, ale już przewidywano bardzo gwałtowny wzrost sprzedaży.
Pierwszym momentem otrzeźwienia była platforma firmy Kolporter, która wystartowała w 2009 roku pod marką eClicto. Wówczas księgarnia liczyła szalone siedemset, a w każdym razie mniej niż tysiąc pozycji. Czytnik należało podłączać po kablu do komputera, czytnik ten nie był najwyższej jakości, jeśli chodzi o takie sprawy jak dotyk. Okazało się, że ma więcej ograniczeń niż korzyści. Kolejna próba to było wejście firmy Empik pod marką Oyo. Pamiętam, że wśród wydawców był spory odzew i oczekiwania, że to branża nabierze wiatru w żagle. Też się tak nie stało. Rzeczywistość okazała się bardziej przyjazna dla start-upów. Taką firmą byliśmy. Ewolucyjnie, krok po kroku, stopniowo rozwijaliśmy skrzydła i nawiązywaliśmy współpracę z wydawcami, tłumacząc zasady działania tego rynku, wprowadzając różnego rodzaju rozwiązania na drodze ewolucji. Zaczynaliśmy jako księgarnia, będąca powiązana z czytnikiem e-booków, ale dostarczała prasę, to by trochę taki czytnik RSS, dający trochę wiadomości z blogosfery, więc zawierający różnego rodzaju treści dostępne dla czytelnika, w tamtych czasach w sposób elektroniczny na czytniki z elektronicznego papieru.
Co było następnym krokiem?
Dopiero później zaobserwowaliśmy, że nieuchronnym kierunkiem rozwoju mediów i dystrybucji cyfrowej jest abonament. Od 2012-13 roku Legimi – można zastosować skrót myślowy – to spotify dla e-booków, czyli usługa abonamentowa, łącząca w sobie cały księgozbiór, obszerną bibliotekę książek. Tu też nastąpiła ewolucja. Zaczynaliśmy od dwóch tysięcy tytułów, w tej chwili jest 60 tysięcy. Jesteśmy na dwóch rynkach, w Niemczech jest tych tytułów jeszcze więcej, ponad 100 tys. Z pewnością potrzeba było czasu, by wydawcy wykonali swoją część, czyli zasilili bazę treściami, pozyskali potrzebne prawa, przygotowali format elektroniczny dla książek, no i też zorientowali się, jakie są realia tego rynku, jakie koszty, jaka skłonność do zakupów czytelnika, jakie są efekty, tendencje, urządzenia decydujące o tym, że książki się sprzedaje, jaki jest udział w tej sprzedaży audiobooków, abonamentów, bibliotek. Potrzeba było czasu, by najważniejsi aktorzy w tym rynku, czyli wydawcy, włączyli się aktywnie w jego kreowanie. To już miejmy nadzieję, że mamy słusznie dawno za sobą. W tej chwili wydawcy odnotowują większe przychody z e-booków, aktywnie wytwarzają książki elektroniczne, planując ich premiery równolegle do wydań papierowych i co więcej, dostrzegają różnice między audiobookiem, e-bookiem. Chyba też najważniejsze, że nikt nie traktuje już e-booka jako pdf-a.
Pytam w imieniu potencjalnych klientów: opłaca się w Legimi kupić abonament?
Odpowiedź będzie: to zależy, ale jesteśmy zdania, że tak. Przede wszystkim abonament jest dla osoby, która czyta przynajmniej kilka książek w roku, nie mówię, że co miesiąc jedną, ale przynajmniej kilka w roku. Pakiety abonamentowe Legimi zaczynają się od 7 zł miesięcznie. Ta wersja posiada ograniczenie, tzw. limit stron. Służy głównie tym, którzy cenią sobie możliwość korzystania, mogą ściągnąć każdą książkę z całej oferty, ale nie chcą płacić z góry. Wielokrotnie mieliśmy doświadczenia, że kupiliśmy jakąś książkę i okazała się nietrafionym wyborem. Tutaj takiej sytuacji nie ma. Te pakiety służą tym czytelnikom, którzy chcą mieć możliwość przejrzenia książki, zapoznania się z fragmentem, posiadania deski ratunku, gdy nie są pewni, czy będą w danym okresie czytać dużo, ale gdyby się tak okazało, to aplikacja jest pod ręką.
Z kolei opcja bez limitu jest droższa, kosztuje 40 zł miesięcznie, ale pozwala na dostęp do książek na czterech urządzeniach. Spotykamy się z sytuacją, gdy te urządzenia są używane w rodzinie, czyli przez kilka osób, chcących w ramach gospodarstwa domowego mieć wspólną półkę z książkami. To się opłaca, bo każdy uzyskuje dostęp do książek i zdarzają się takie dni, miesiące jak teraz i wszystko już jest, nie trzeba sobie lektur organizować. Każdy książkę, czy nawet większy ich zbiór ma na półce. W każdej chwili może do niej sięgnąć. Co ważne, są synchrobooki, czyli możliwość przełączania się między czytaniem a słuchaniem. Ta funkcja służy czytelnikom, którzy przykładowo chcieliby słuchać w okolicznościach, gdy czytać nie mogą, na przykład przy sprzątaniu, na spacerze czy w trakcie aktywności fizycznej. Czytelnicy chwalą sobie ten format i 20 proc. naszych klientów korzysta z synchrobooków.
Dlaczego są ograniczenia dla użytkowników Kindle’a?
Jest to związane z techniką czytnika, który nie pozwala instalować zewnętrznych aplikacji, a chcielibyśmy wdrożyć naszą aplikację i wymagane jest skorzystanie z zabezpieczenia DRM, które daje możliwość pobrania książek off-line i czytania ich off-line, natomiast żeby nie doszło do sytuacji, w której następuje wyciek plików – tu jesteśmy mocno zobligowani wobec wydawców do bardzo dużej skrupulatności – tych plików nie możemy wydać więcej niż dziesięć. Na to mamy zgodę od wydawców.
Co to jest czytanie w chmurze?
To marketingowe nawiązanie do chmury, która nas otacza, czyli złudzenia, że dostęp do danych jest nieprzerwany. Niezależnie, czy otwieramy książkę na urządzeniu takim czy innym, na tablecie, na czytniku, czy na smartfonie, czy chcemy słuchać, czy czytać, to ta treść jest cały czas dostępna. Chmura jest często wyrysowana tam, gdzie w jest dostęp do internetu i jest zawsze w internecie. To też jest taki skrót myślowy, że stan tej książki jest zawsze taki sam. Jeśli czytaliśmy na telefonie i dojechaliśmy do strony 55, to czytanie od tej strony możemy włączyć na innym urządzeniu,bo chmura będzie wiedziała, gdzie skończyliśmy. Stąd skrót myślowy nawiązujący do wszelkiej maści chmur, choćby Microsoftu czy Amazona.
Wróćmy do kwestii biznesowych. Zastanawiam się, dlaczego Panowie, absolwenci politechniki, zajęli się książkami, a nie budową helikopterów. Czytałam, że dostał Pan za helikopter nagrodę w tym samym mniej więcej czasie, gdy startowała firma Legimi.
Jeśli sięgamy do tak odległej przeszłości, to rzeczywiście byłem w grupie studentów, którzy bardzo dobrze się czuli w tworzeniu projektów zmieniających świat, bo tak faktycznie sygnował konkursy Microsoft Imagine Cup. Startowaliśmy w konkurach i raz zrobiliśmy helikopter, a raz system do diagnozowania dysleksji. Przy okazji tego systemu zapoznaliśmy się z ideą technologicznego papieru, która nas urzekła. Zaczęliśmy się zastanawiać, do czego ją zastosować. Strzałów było wiele: rozwiązania dla prawników, narzędzia do monitoringu mediów, prasówka, czyli wycinki prasowe, ale ostatecznie wydawało się nam najwłaściwsze, że do urządzeń do czytania książek. Tak weszliśmy na rynek książki i zorientowaliśmy się, że będzie on przeżywał bardzo silną zmianę.
Jak powiedziałem na początku, okazało się, że to jest powolna droga, pas startowy jest długi, zanim się te wszystkie trajektorie gwiazd zbiegną, bo i wydawcy musieli się dostosować, i technologia, i czytelnicy, więc to potrwało, ale czuliśmy, mieliśmy pewność, bo to opierało się na naszej wiedzy, że obszary internetu stopniowo przechodzą ewolucję cyfrową, podlegają dygitalizacji. To nie były wówczas rzeczy aż tak nowe, ale z dzisiejszej perspektywy wygląda, że to był totalny początek książek elektronicznych. My już wtedy o tych książkach elektronicznych wiedzieliśmy bardzo dużo, bo nawet 10 lat wcześniej firma Sony nad nimi pracowała, Xerox pracował nad czytnikami e-booków i roztaczane były różnego rodzaju wizje, jak ten rynek będzie ewoluował w stronę cyfrową. Zorientowaliśmy się, że to jest być może ten moment, by się zaangażować dużo bardziej, zwłaszcza w kwestie technologii elektronicznej, spodziewanej ewolucji chmury, powszechnego dostępu do internetu. Dodajmy, że dobre 10 lat temu szerokopasmowego internetu w komórkach nie mieliśmy, wyglądało to zupełnie inaczej, ale i nawet w Polsce byli wieszcze. Jednego z nich bardzo dobrze pamiętamy i wspominamy. Łukasz Gołębiewski popełnił trzy eseje: „Szerokopasmowa kultura”, „Gdzie jest czytelnik” oraz „Przyszłość e-booków”.
BIBLIOTEKI BEZ KSIĄŻEK, MIASTA BEZ KSIĘGARŃ, RENESANS PIKTOGRAMÓW… „ŚMIERĆ KSIĄŻKI” TO PRZEWROTNIE ZATYTUŁOWANY ESEJ O STANIE KULTURY DRUKU ORAZ ANALIZA MECHANIZMÓW I TENDENCJI SPOŁECZNYCH WPŁYWAJĄCYCH NA KULTURĘ XXI WIEKU. AUTOR ZASTANAWIA SIĘ NAS PRZYSZŁOŚCIĄ KSIĄŻKI W KONTEKŚCIE WSZECHOBECNEJ DIGITALIZACJI TREŚCI ORAZ NIEOGRANICZONYCH MOŻLIWOŚCI INTERNETU. CZY LITERATURA DRUKOWANA ZAMIERA WOBEC DOMINACJI HIPERTEKSTU I CYBERPRZESTRZENI? AUTOR PORUSZA TAKIE ZAGADNIENIA JAK OPEN SOURCE, E-BOOK, E-INK, PRINT-ON-DEMAND CZY BLOG. KSIĄŻKA, CHOĆ UWIARYGODNIONA DANYMI STATYSTYCZNYMI, NAPISANA JEST PRZYSTĘPNYM JĘZYKIEM, BEZ PRZYPISÓW, NADMIARU CYTATÓW I ZBĘDNEJ TERMINOLOGII FACHOWEJ. REJESTRUJE NOWE ZJAWISKA KULTUROWE, KTÓRE NA RÓWNI FASCYNUJĄ, CO PRZERAŻAJĄ.
Były bardzo ciekawe, nawet dzisiaj bardzo dobrze się je czyta, w jednym z nich Łukasz Gołębiewski zaryzykował tezę, którą potem potwierdziliśmy w naszym działaniu, że przyjdzie moment, iż czytelnik będzie dostawał za złotówkę czytnik i dalej będzie go spłacał z książkami z abonamentem na kulturę, stąd tytuł całego tego eseju brzmiał „Szerokopasmowa kultura”. Wtedy to brzmiało bardzo marzycielsko, ale z perspektywy takich marzycieli technologicznych, jakimi byliśmy, zapatrzeni w Dolinę Krzemową, gdzie wynalazki były wymyślane daleko w przyszłość,wydawało nam się, że to nie jest abstrakcja, to się może zdarzyć. Oczywiście, byli sceptycy.
Pamiętam jednego znajomego, który mówił: słuchaj, w kryzysie zajmujesz się przedsiębiorczością? Dobrą firmę być sobie znalazł, jakieś zajęcie ciekawsze, pewniejsze, a tu internet i książki… Przecież iTunesa nie zrobicie, nie ma najmniejszych szans. Tak więc byli sceptycy, ale optymizm nam towarzyszył i miał bardzo racjonalne przesłanki, choć nie jest łatwo przeskoczyć zagranicznych gigantów. Towarzyszyła nam determinacja, a sprzyjał fakt, że ten rynek rozwijał się trochę wolniej i więksi gracze zdążyli odpuścić, zrezygnować. Pamiętajmy, że potężne korporacje czy nawet większe firmy mają krótkie horyzonty i w dwa, trzy lata chciałyby zdominować rynek. Tu potrzeba większej determinacji i cierpliwości.
Łatwo było znaleźć inwestora na Wasz pomysł?
Paradoksalnie nie tak trudno. Wydaje mi się, że dziś mogłoby być trudniej. Słowo start-up było bardzo modne, nie miało złych konotacji, że ktoś gdzieś próbował pod przykrywką start-upu zrobić jakiś biznes na koszt Unii Europejskiej. Mieliśmy wzorce z zagranicy, z Doliny Krzemowej, bardzo szybko wybraliśmy się i do Nowego Jorku na wydarzenia związane z rynkiem start-uów. Nie było w Europie poważniejszych miejsc, które by nas zaciekawiły. Pojechaliśmy również do Doliny Krzemowej na wydarzenie TechCrunch-a, więc w zasadzie całą inspirację czerpaliśmy z Ameryki, ale jednocześnie staraliśmy się przekładać to na rodzimy rynek i myślę, że zaraziliśmy pasją naszego inwestora, którym w pierwszej kolejności była firma spod Poznania SpeedUp. Jak się okazało, postawiliśmy na dobrego konia, bo był to jeden z lepszych funduszy w Polsce. Znaleźliśmy w tym funduszu partnerów w postaci osób, które rzeczywiście książkę czytają i czują. Zainwestowali później w portal Lubimy czytać, który dziś jest w rękach grupy kapitałowej Znak. To była dobra ścieżka, i pierwotnie sami go odnotowaliśmy i polecaliśmy naszemu inwestorowi, by wziął go na celownik, tak że cieszymy się, iż mieliśmy przy tym swój udział. To pokazało, że portfel funduszu, czyli tak zwane łuki portfelowe, mogą się ze sobą uzupełniać, mogą się przynajmniej motywować do działania, jeśli nie współpracować komercyjnie.
Chwalicie się, że wprowadziliście usługę abonamentową przed Amazonem, że macie 300 współpracujących wydawców, 53 tys. aktywnych użytkowników, 2 mln aplikacji – która z tych liczb naprawdę obrazuje wielkość i pozycję Legimi na rynku?
Wszystkie. Możemy to analizować pod względem szerokości oferty. Jedną z ciekawszych zmiennych, opisujących jakość i szerokość naszej oferty jest kolekcja tzw. bestsellerów. Serwis Lubimy czytać organizuje co roku plebiscyt na książkę roku. Nominowanych jest ponad 200 tytułów, z czego ponad 150 jest u nas dostępnych w abonamencie. To jest bezprecedensowy wynik w skali Europy. Firmy działające na innych rynkach nie posiadają w porównywalnych rankingach tylu książek. Te liczby są astronomiczne, moglibyśmy zaoferować nawet milion książek, ale staramy się oferować te książki, o które chodzi czytelnikom. Myślę, że ten przelicznik na nowości i bestsellery najlepiej ilustruje potencjał, jakość oferty i nasze zaangażowanie.
Z drugiej strony niezwykle ważne jest to, że jesteśmy z czytelnikiem w każdym miejscu, czyli w bibliotece, na Kindle’u, jeżeli chce czytać na tym urządzeniu, w sieciach telekomunikacyjnych, jeżeli woli wliczać sobie usługę do rachunku telefonicznego. Jeżeli chce podtrzymać dostęp do książek, ale chce przejść na niedrogi pakiet, to ten pakiet też jest; jeżeli nie znajdzie książki w abonamencie, bo wydawca tak zadecydował albo nie ma na to zgody licencyjnej, a chce ją kupić, to dajemy możliwość obniżenia ceny nawet o 50 proc. Im dużej użytkownik jest z nami, tym więcej zbiera punktów i obniża sobie cenę. W tej sytuacji, jeśli czytelnik nie znajdzie książki w wersji elektronicznej, to w naszej ofercie są książki papierowe. Bardzo często jest tak, że czytelnicy nie przesądzają, że definitywnie nigdy więcej nie sięgną po papier. Jeżeli jesteśmy czytelnikami zaangażowanymi i lubimy czytać, to przecież sam format nie jest święty, ważniejsza jest treść, autor, wydawnictwo, z którym sympatyzujemy. Myślę, że ten ostatni element, czyli wprowadzenie książek papierowych, które odbyło się w tym roku i jest uzupełnieniem, taką wisienką na torcie.
Przeprosiliście się z papierem?
Nie do końca bym to tak ujmował, bo nigdy się z papierem nie mierzyliśmy, kto kogo w końcu wysadzi z siodła. Od dawna obserwowaliśmy zjawisko, że te dwa formaty koegzystują. One się wzajemnie uzupełniają. Są czytelnicy, którzy posiadają czytniki, ale biorą czasem książkę papierową, bo jak im wpadnie z kajaka do wody, to trudno, albo od kogoś pożyczyli, albo mają książkę z dedykacją. A gdy ktoś dużo podróżuje, czy ma inne okoliczności, w których potrzebuje zoptymalizować przestrzeń dookoła siebie, to książka elektroniczna bezspornie wygrywa. Niektóre tytuły nie są wydawane w postaci elektronicznej i wówczas w przypadku książek niedostępnych w abonamencie, dajemy duże rabaty, by można było w Legimi czytać i zaspokoić swój czytelniczy apetyt.
WYDAJE MI SIĘ, ŻE MY NIE RYWALIZUJEMY Z AMAZONEM. ZNALEŹLIŚMY SWOJĄ PRZESTRZEŃ, JAK CHOĆBY WSPOMNIANE PARTNERSTWA Z OPERATORAMI SIECI TELEKOMUNIKACYJNYCH, BIBLIOTEKAMI CZY RODZAJ USŁUGI, KTÓREJ AMAZON NIE REALIZUJE, BO NASZA USŁUGA JEST WYJĄTKOWA W TYM, JAK JEST SKONSTRUOWANA, JAKIE MA CECHY I JAK DYNAMICZNIE JĄ ROZWIJAMY.
Kto jest najpoważniejszym konkurentem Legimi i w czym jesteście od niego lepsi?
Myślę, że długoterminowo patrząc, to najpoważniejszym konkurentem jest Amazon. To gracz o nieograniczonym budżecie, a przede wszystkim najdojrzalszej platformie technologicznej, co ważne, cenionej przez użytkowników. Czy jesteśmy od niego lepsi? Byłoby to butą z mojej strony, gdybym powiedział, że tak. Wydaje mi się, że my nie rywalizujemy z Amazonem. Znaleźliśmy swoją przestrzeń, jak choćby wspomniane partnerstwa z operatorami sieci telekomunikacyjnych, bibliotekami czy rodzaj usługi, której Amazon nie realizuje, bo nasza usługa jest wyjątkowa w tym, jak jest skonstruowana, jakie ma cechy i jak dynamicznie ją rozwijamy. Przecież trzy lata temu Legimi było inne, niż jest obecnie. Więc jeżeli miałbym powiedzieć tak zasadniczo, to staramy się znaleźć własną drogę i nią podążać.
Legimi to nie jest książka zapisana do ostatniej kartki, więc przed nami jeszcze kolejne ciekawe etapy rozwoju i staramy się znaleźć swoją wyjątkowość, by odpowiadać na potrzeby czytelnika w sposób pełny i rozwijać usługę pod kontem zgłaszanych przez czytelników sugestii. Podczas gdy Amazon jest graczem o potężnej masie, który zwrotności ma dużo mniej, działa na wielu rynkach, wytyczonymi reżimem korporacyjnym i politykami strategicznymi. Widzimy, że daje nam przestrzeń, by znaleźć swoje pole i odpowiedzieć na potrzeby czytelników trochę inaczej. Amazon ma w tej chwili książki głównie w sprzedaży egzemplarzowej, a jak jest abonament, to jest bardzo tani, ale jednocześnie bardzo podstawowy, jeżeli chodzi o zakres oferty.
Powiedział Pan o głosach, które odradzały zakładanie własnego biznesu, jednak patrząc na drogę, którą Panowie z Legimi przeszli, można powiedzieć, że można na książkach zarabiać.
Myślę, że tak. Wystarczy spojrzeć na wyniki finansowe najlepszych polskich wydawców. To są firmy, które realizują milionowe zyski, więc myślę, że jak najbardziej można na tym zarabiać i na tym ma ta działalność polegać. Różnica polega na tym, że Legimi jest firmą technologiczną, a technologia nigdy nie stanie w miejscu, zawsze będzie się rozwijać. Mamy w zasadzie nieograniczone możliwości, żeby wszystkie nadwyżki przeznaczać na inwestycje w rozwój.
Myślę, że to widać na przestrzeni ostatniej dekady. To nie jest tak, że wdrożyliśmy pierwszą wersję i ona już porasta mchem i taka zostanie po wsze czasy, tylko praktycznie co tydzień, co dwa tygodnie jest wdrażana kolejna poprawka, czasem niewidoczna dla czytelników, czasem są poważniejsze, zauważalne zmiany, czasem wręcz milowe kamienie, ale to jest nieustanny rozwój, dlatego uważamy, że na książkach owszem, można zarabiać, ale na ten moment nie skupiamy się na tym, żeby zyski konsumować i przejadać, ale by je przede wszystkim z korzyścią dla wydawców reinwestować we wszechstronność i użyteczność.
Ma pan czas, by czytać książki?
Zdarza mi się, ale nie jest tak, że pochłaniam je jak nasi najaktywniejsi czytelnicy. Jedną książkę miesięcznie jestem w stanie przeczytać. Nie zawsze jest to lektura czytana do końca, ale myślę, że zdecydowanie jestem w czołówce, jeśli chodzi o czytelnictwo w Polsce.
Artykuł ukazał się pierwotnie w „Fanbooku” nr 3/2020.