Bardzo się cieszę, że Jakub Ćwiek porzucił Zawiszę Czarnego i wymyślił Drelicha. Bo Drelich to naprawdę gość. Złodziej, ale jakby z przedwojennym honorem. Jest perfekcjonistą, w każdej sprawie ma kilka wariantów działania, więc o spontaniczności nie ma mowy. Właśnie dlatego, kiedy robi skok, nie ma szans, by ten się nie powiódł. Jest też doskonałym, cóż że weekendowym ojcem. Jego egzystencja wydaje się być ustabilizowana, ale wszystko ma swój kres.
Pewien gangster odkrywa, że żona go zdradza, a tym, kto przyprawił mu rogi, jest właśnie Drelich. Gangster jak to gangster, wybiera proste rozwiązania i zamierza załatwić gacha żony, a przy okazji jego rodzinę. Rusza obława na Drelicha. Fakt, że akurat w tej sprawie jest Bogu ducha winny, nie ma znaczenia.
Z całą mocą oświadczam, że to najlepsza książka sensacyjna, jaką czytałem w tym roku. I nie ma na to wpływu fakt, że nie zrozumiałem dwóch sytuacji, w których główny bohater wywinął się śmierci. Opisy walki były dokładne (zresztą autor konsultował je z fachowcem), ale moja wyobraźnia chyba w tym akurat zakresie zawiodła. Nie wpłynęło to zupełnie na fakt, że to książka, która należy do kategorii NIEODKŁADALNYCH. Akcja, język, bohaterowie – wszystko na najwyższym poziomie.
Panie Jakubie, czekam na ciąg dalszy. Czy Pan słyszy, jak niecierpliwie tupię nogą?