Właśnie w wydawnictwie Marginesy ukazało się nowe tłumaczenie znanej wielu pokoleniom książki Lucy Maud Montgomery. Z tą powieścią łączą się wspomnienia z młodości wielu pokoleń kobiet na całym świecie. „Ania z Zielonego Wzgórza” jest od lat lekturą obowiązkową w polskich szkołach.
Tłumaczka Anna Bańkowska podjęła się nie lada wyzwania, mierząc się z wielowiekowym przyzwyczajeniem. Czy uda się jej osiągnąć sukces? Czy podzieli los Moniki Adamczyk-Garbowskiej, autorki nowego przekładu „Kubusia Puchatka”, który stał się „Fredzią Phi Phi”, i w nowej odsłonie został zauważony, ale nie zyskał sympatii.
„Ania z Zielonego Wzgórza” – do dziś znaliśmy tę powieść pod tak brzmiącym tytułem ( ang. Anne of Green Gables ) rozpoczyna serię powieści młodzieżowych autorstwa kanadyjskiej pisarki Lucy Maud Montgomery, opowiadającą o losach A ni Shirley , osieroconej dziewczynki, wychowanej w Avonlea przez rodzeństwo Marylę i Mateusza Cuthbertów.
Pierwszą książkę o Ani Shirley autorka zaczęła pisać wiosną 1905 . Powieść była wielokrotnie odrzucana przez wydawców kanadyjskich, dopiero w 1908 roku została wydana przez L.C. Page Company z Bostonu . Niemal natychmiast stała się bestsellerem. Mark Twain , po przeczytaniu książki nazwał Anię najukochańszym dzieckiem literackim od czasów „ Alicji w Krainie Czarów” . Popularność powieści sprawiła, że kilka miesięcy później autorka wydała napisaną już wcześniej drugą część przygód Ani pt. „Ania z Avonlea”. Ze swoją bohaterką związała się do końca życia, ostatnią powieść o niej wydając w 1939 roku. Seria, w której bohaterką jest Ania, liczy dziewięć tomów.
Inspiracją dla autorki był artykuł w gazecie mówiący o parze, której przez pomyłkę oddano do adopcji dziewczynkę zamiast chłopca, a mimo to zdecydowali się oni ją zatrzymać. Pisząc książkę, Montgomery korzystała również z własnych doświadczeń z dzieciństwa. Jako niespełna dwuletnia dziewczynka została osierocona przez matkę, zaś jej ojciec oddał ją na wychowanie teściom. Przyszła pisarka wychowana została przez dziadków Alexandra i Lucy Macneill w małej wiosce Cavendish na Wyspie Księcia Edwarda.
Pierwowzorem Zielonego Wzgórza, domu, w którym mieszkała tytułowa Ania, stała się posiadłość Margaret i Davida Macneillów, opiekunów dużo młodszej od Lucy jej dalekiej kuzynki Myrtle Macneill (po mężu Webb). Sytuacja Myrtle, wychowywanej przez parę starszego rodzeństwa, przypominała sytuację książkowej Ani Shirley, dlatego wiele osób uważało, że w osobach Maryli i Mateusza autorka sportretowała Macneillów. Ona sama konsekwentnie temu zaprzeczała. Po śmierci Macneillów Zielone Wzgórze weszło w posiadanie Myrtle i jej męża Ernesta Webba. W latach 40. XX w. posiadłość stała się częścią Parku Narodowego Cavendish.
Jeśli chodzi o wygląd zewnętrzny pierwowzorem tytułowej bohaterki miała być nastoletnia modelka Evelyn Nesbit , której fotografię Montgomery znalazła kiedyś w jednym z amerykańskich magazynów. Pisarka wycięte zdjęcie Nesbit miała przypięte na tablicy nad swoim biurkiem.
W 2008 roku kanadyjska pisarka Budge Wilson wydała oficjalny prequel serii o Ani zatytułowany „ Droga do Zielonego Wzgórza” ( Before Green Gables ), w którym opisała losy bohaterki przed jej przyjazdem na Zielone Wzgórze.
Nowy tytuł według dzienników autorki
We wstępie do „Anne z Zielonych Szczytów” tłumaczka napisała: Oddając Czytelniczkom i Czytelnikom nowy przekład jednej z najbardziej kultowych powieści, jestem świadoma „zdrady” popełnianej wobec pokolenia ich matek i babć, do których zresztą zaliczam też siebie. Tak jest – razem z wydawcą tego przekładu doszliśmy do wniosku, że w czasach, kiedy wszystkie dzieci wiedzą, że żadna mała Kanadyjka nie ma na imię Ania, Janka czy Zosia, a żaden Kanadyjczyk nie nazywa się Mateusz czy Karolek, pora przywrócić wszystkim, nie tylko wybranym (jak w poprzednich przekładach), bohaterkom i bohaterom książki ich prawdziwe imiona, nazwom geograficznym na Wyspie Księcia Edwarda zaś ich oryginalne brzmienie.
Istotnie, angielskie słowo „gable” oznacza szczyt, ale nie górski, lecz ten na dachu. W wywiadzie dla PAP tłumaczka opowiada o losach tytułu: – Likwidacja wzgórza, które zresztą nigdy nie istniało, okazała się dla jednych strzałem w dziesiątkę, ale dla innych – czymś w rodzaju obrazy majestatu czy wręcz profanacji. Spodziewając się takiej reakcji, na początku zaproponowałam wydawnictwu inny tytuł. Chciałam nawiązać do filmu Netfliksa „Anne with an e”, czyli po polsku „Anne z e na końcu”. Ostatecznie jednak wspólnie doszliśmy do wniosku, że jeśli wszystko ma być zgodne z zamysłem autorki, to dotyczy to także tytułu.
Zdaję sobie sprawę, że słowo „szyty” nie brzmi tak ładnie jak „wzgórze”, ale sprawę przesądziły dzienniki samej Lucy Maud Montgomery. Pisarka, która zmarła w 1942 r., ubolewała w nich, że w licznych przekładach jej książki słowo „gables” nie zostało prawidłowo przetłumaczone, chociaż dla niej osobiście miało duże znaczenie. O swoim „gable room” napisała nawet dwa wiersze. Uznałam więc, że wola autorki jest najważniejsza, a obowiązkiem tłumacza jest ją uszanować.
Zamieszanie z tytułem wzięło się stąd, że pierwsza tłumaczka Rozalia Bernsteinowa (1911 r.) posiłkowała się wersją szwedzką powieści, a w nim także w tytule napisano o wzgórzu. Tak właśnie Zielone Wzgórze rozgościło się w naszej świadomości.
Zmian ciąg dalszy
W nowym tłumaczeniu autorka przywraca imiona, nazwiska i nazwy miejsc do ich oryginalnego brzmienia. Dlatego Ania stałą się Anne, a Małgorzata – Rachel. Dodatkową trudnością było wyłowienie z tekstu książki licznych cytatów z wierszy i innych utworów literackich, które autorka znała na pamięć, ale wprowadzając je w treść powieści, nie oznaczała ich w żaden sposób. Anna Bańkowska z mozołem je odszukiwała i dokonywała autorskich tłumaczeń. Z nowego tłumaczenia znika urocza facjatka, w której Ania miała swój pokoik, ale nie ma jej w oryginale, bo pokój Anne L.M. Montgomery umieściła po prostu na pierwszym piętrze domu. Wszystkie zmiany, jakie wprowadziła tłumaczka, sprawiają, że „Anne z Zielonych Szczytów” może odkryć przed nami zupełnie nowy, nieznany nam świat. Nie zostaje nic innego, tylko poznać się z Anne i sprawdzić, czy się polubimy, czy przełamiemy fenomen, wyartykułowany przez inżyniera Mamonia, że najbardziej podobają nam się te melodie, które już słyszeliśmy.