Edyta Świętek jest popularną pisarką, ma na koncie kilkanaście książek.
W rozmowie z Magdaleną Mądrzak opowiada o najnowszej z nich, rozpoczynającej rodzinną sagę Spacer Aleją Róż.
Czym jest tytułowa Aleja Róż?
Aleja Róż to główna i najpiękniejsza arteria w dzielnicy. Ulubione miejsce spacerów okolicznych mieszkańców. Rozpoczyna się przy placu Centralnym i biegnie na północ. Przylega to niej między innymi park Ratuszowy, który dla nowohucian jest tym, czym bulwary dla krakowian. Tutaj także można zagrać w szachy albo po prostu odpocząć na ławce wśród zieleni.
O Nowej Hucie w historii mówi się głównie źle.
Nie do końca zgodzę się z twierdzeniem, że w historii mówi się źle na temat Nowej Huty. Owszem – początki dzielnicy z całą pewnością nie były łatwe. Wszak to dzieło socjalizmu, które w całości miało być podporządkowane ideom płynącym zza wschodniej granicy – miasto na wskroś ateistyczne. Atmosfera pierwszych lat istnienia Giganta, jak wówczas zwano wzrastające miasto, przypominała dziki zachód. Rozboje, bijatyki i inne ekscesy stanowiły codzienność robotników. W przeludnionych barakach służących jako hotele robotnicze panowały ciężkie warunki. Nowa Huta przyciągała wielu awanturników, ale trafiło do niej mnóstwo ludzi, którzy wiązali z tym miejscem ogromne nadzieje na lepszą przyszłość. Wspominam o tym wszystkim w mojej powieści, nawiązując niejako do „Poematu dla dorosłych” Ważyka.
Nowa Huta stanowi także symbol walki o niepodległość. To tutaj w 1960 roku doszło do poważnych starć pomiędzy robotnikami a oddziałami ZOMO w obronie krzyża. Tutaj Karol Wojtyła walczył o budowę kościoła, który wzniesiono dzięki jego staraniom. W czasie stanu wojennego Nowa Huta była areną wielu zdarzeń. Trzynastego dnia każdego miesiąca dochodziło do dramatycznych zamieszek wycelowanych przeciwko władzy ludowej.
Pani postanowiła odczarować to miejsce.
Tak, ponieważ Nowa Huta to nie tylko niegdysiejsze mroczne zaułki Meksyku, gdzie dochodziło do rozbojów w biały dzień. Jest to także fenomen urbanistyczny, bowiem wcześniej w tym miejscu nie było miasta, lecz szumiały dorodne lany zbóż i wyrastały sady. Nie sposób przy tej okazji nie wspomnieć o niezwykłej architekturze najmłodszej dzielnicy Krakowa. Początkowym zamysłem projektantów było stworzenie samodzielnego miasta, które z biegiem czasu zostało wchłonięte przez struktury administracyjne Krakowa. Tak zwana stara Nowa Huta urzeka perfekcyjnym planowaniem. Mnie wciąż intrygują zamknięte osiedla – enklawy. Z zewnątrz człowiek widzi ładną, zdobną sztukateriami fasadę i łukowato sklepioną bramę wjazdową. A gdy zagląda się na podwórko, widać tonące wśród zieleni place zabaw, ławki i kwitnące skwery. Domy stoją w znacznym oddaleniu – mieszkańcy nie zaglądają sobie wzajemnie w okna.
W książce miesza Pani wydarzenia historyczne z fikcją literacką.
Czy główni bohaterowie – członkowie rodziny Szymczaków mają swoje historyczne pierwowzory?
Rodzina Szymczaków jest na wskroś fikcyjna. W realnym świecie nie istnieją absolutnie żadne pierwowzory, choć zapewne ludzi takich jak oni można spotkać wszędzie. Starałam się, aby wykreowane przez mnie postaci były jak najbardziej różnorodne – podobnie jak różni są ludzie zamieszkujący Nową Hutę.
Moja babcia opowiadała, że po wojnie rządy we wsi objął przedwojenny złodziej, który przyszedł do mojego pradziadka, wskazał na czerwoną opaskę na rękawie i powiedział: Patrz, kułaku, ja teraz jestem władza.
W Pani książce rządzący wsią brat ubeka to mocna i odrażająca postać. Czy jest tylko wytworem Pani wyobraźni?
Edward Marczyk także jest postacią fikcyjną, choć nie ukrywam, że budowałam tę postać na podstawie zasłyszanych opowieści i filmów opowiadających o tamtych czasach. Do struktur Urzędu Bezpieczeństwa nie dostawali się ludzie z przypadku. Aby pełnić tam „służbę”, potrzebne były określone cechy charakteru. Aniołów z całą pewnością tam nie przyjmowano.
Rodzina Szymczaków
jest na wskroś fikcyjna.
W realnym świecie nie istnieją absolutnie żadne pierwowzory,
choć zapewne ludzi takich jak oni można spotkać wszędzie.
Wiedzie Pani swoich bohaterów z małopolskiej wsi do Meksyku. Proszę opowiedzieć, gdzie leżał i czym był Meksyk?
Meksyk był osiedlem baraków zwanych szumnie hotelami robotniczymi. Zlokalizowany był na obrzeżach terenu przeznaczonego pod budowę kombinatu. Zamieszkiwali tam młodzi ludzie, którzy przyjeżdżali z całego kraju na największy w Polsce plac budowy. Początkowo zabudowania te służyły brygadom Służby Polsce. W czterech murowanych i trzydziestu ośmiu drewnianych budynkach stłoczono około czterech tysięcy osób. W barakach panował trudny do opisania gwar i zaduch. Trudno było zarówno o spokój, jak i chwilę wytchnienia. W związku z tym dramatycznym przeludnieniem bardzo często dochodziło do kradzieży. Często, aby zapobiec utracie rzeczy osobistych, robotnicy po powrocie z pracy spali w tym, co nosili na sobie przez cały dzień. Nawet milicja obywatelska niechętnie zapuszczała się do Meksyku. Podobno jedynym sposobem na wymuszenie ciszy było wystrzelenie serii z pepeszy. Obecnie w miejscu dawnych baraków stoi bar „Meksyk”.
Na losy rodziny wpływ mają nie tylko historia, ale też indywidualne charaktery i decyzje każdego z jej członków. Czy w dalszych tomach głównymi bohaterami zostaną Bronek i Julia?
Bronek i Julia pozostaną ważnymi postaciami również w następnych tomach sagi. Mogę jednak uchylić rąbka tajemnicy i zdradzić, że z biegiem czasu do Nowej Huty będą przybywali kolejni członkowie rodziny Szymczaków i oni także zostaną dopuszczeni do głosu. A ponieważ „Spacer aleją Róż” jest z założenia sagą, której akcja ma się rozgrywać na przestrzeni wielu lat, niebawem pojawi się również młode pokolenie.
Na ile tomów zaplanowała Pani tę rodzinną sagę? Do jakich czasów zamierza Pani doprowadzić dzieje rodziny Szymczaków?
Mój plan obejmuje pięć tomów. Zamierzam doprowadzić dzieje Szymczaków do współczesności.
Starałam się, aby wykreowane przez mnie postaci były jak najbardziej różnorodne – podobnie jak różni są ludzie zamieszkujący Nową Hutę.
Kiedy możemy spodziewać się kontynuacji?
Jeżeli wszystko dobrze pójdzie, to drugi tom sagi ukaże się pod koniec maja. Aktualnie kończę prace nad trzecim tomem.
Ludzie związani zawodowo z ekonomią i cyferkami rzadko kojarzą się ze sztuką. Tymczasem Pani pisze pełne emocji i uczuć książki, które uwielbiane są przez czytelniczki. Czy trudno jest pogodzić w sobie „duszę księgowej” z „duszą pisarki”?
Ależ nie! Moja praca zawodowa i działalność literacka doskonale się uzupełniają. Ja generalnie nie zgadzam się z podziałem ludzi na humanistów i umysły ścisłe. Wprawdzie każdy z nas ma inne predyspozycje, ale uważam, że można rozwijać w sobie szeroki wachlarz umiejętności. Wiele z nich jest kwestią odpowiedniego treningu. Oczywiście nie można się zrażać drobnymi niepowodzeniami. „Dusza pisarki” jest bytem dość kapryśnym – wena twórcza jest albo jej nie ma. „Dusza księgowej” pozwala na okiełznanie fanaberii tej pierwszej, pomaga w narzuceniu sobie dyscypliny pracy. Pisanie powieści jest w pewnym sensie związane z kalkulacją: trzeba zaplanować jak rozłożyć napięcie, aby później całość dobrze się czytało.