Anna Laudańska wyjechała do Grecji, na Kretę. Tam osiadła, założyła rodzinę. Napisała książkę o greckiej wyspie, żebyśmy poznali to miejsce głębiej i inaczej niż z międzynarodowego przewodnika i z okien wypasionego hotelu.
Czym jest tytułowa „Chalepianka”?
Gdy mieszkałam w Warszawie, byłam warszawianką. Potem wyprowadziłam się do Chania na Krecie i mieszkam tam w dzielnicy, która się nazywa Chalepa, stąd powstała chalepianka. Chalepa to jedna z najstarszych części miasta, jest ładnie zorganizowana, zamożna, sporo w niej neoklasycznych budynków z początków XX w., w których mieściły się konsulaty brytyjski, francuski, włoski. To uroczy zakątek, a po grecku chalepos znaczy pokryty kamieniami. W tym miejscu ludzie osiedlali się od czasów minojskich, ponieważ była tam świetna woda i łatwy dostęp do morza. Pośród skał trudno było uprawiać i zdobywać pożywienie, ale woda przyciągnęła tam ludzi.
Pani nie pojechała tam w poszukiwaniu pitnej wody?
Trafiłam tam z powodów osobistych. Po czterech latach znajomości z moim obecnym mężem postanowiliśmy przekształcić nasz związek w coś poważniejszego i to ja zdecydowałam się przeprowadzić. Podobało mi się tam, byłam bardziej elastyczna w wielu kwestiach i traktowałam to jako przygodę. Miało to miejsce jedenaście lat temu.
Teraz zaprasza Pani innych, by odwiedzili Kretę. Dla mnie najbardziej kusząco zabrzmiało siga, siga, co znaczy powoli. Dobrze to brzmi w kontekście odpoczynku. Jak żyją Kreteńczycy?
Trochę wolniej, ale w gruncie rzeczy podobnie do nas. Gdybyśmy mówili o systemie politycznym, o cenach, o załatwieniu spraw w banku czy u lekarza, to odnajdziemy wiele podobieństw do znanego nam systemu. Jest to jednak mniejsze miejsce i otoczenie wpływa na codzienny rytm życia oraz na to, co jemy i jak się zachowujemy. Oprócz siga, siga bardzo często mówi się „nie ma problemu”, nic się nie stało, żeby się nie przejmować. W życiu zawodowym już nie do końca jest tak bez problemu, tutejsze prawo nie do końca jest pomocne, ale jak się cokolwiek robi, trzeba mieć dobrego prawnika i księgowego. Niemniej tu jest czas i na kawę, i na to, by wyjść i coś zjeść. Kreteńczycy dbają o to, by się spotykać. Wprawdzie nie są to codzienne spotkania, ale biesiadowanie jest bardzo ważne.
Napisała Pani, że biesiadowanie to druga po prawosławiu religia Kreteńczyków. Po Pani figurze nie widać, by oddawała się tam Pani rozkoszom stołu.
Ja się pilnuję i w miarę możliwości staram się ćwiczyć, być aktywna. Ale rzeczywiście tam się dużo gotuje, wszyscy praktycznie gotują w domach. Jest wybór, ale nie tak duży jak w Polsce, półproduktów, więc jest się zmuszonym do gotowania. Nie ma też kultury jedzenia suchego, czyli kanapek i wędlin. Zawsze jest coś gotowanego albo pieczonego. Mało się smaży. Jeśli się smaży, to w dużych półmiskach albo na grillu. Jest też sporo dań gotowanych. Dużo surowych warzyw. Ale wędliny czy zupy w słoiku – do tego konserwatywnych Kreteńczyków raczej nie da się przekonać. Chania liczy do 65 tysięcy mieszkańców razem z rogatkami, ale tam wszyscy gotują, nawet zwykły makaron.
Cytuję z Pani książki: „gość w dom, pan domu do garów” – tak to rzeczywiście wygląda?
Tak tam jest, tam paluszkami i herbatką nikogo się nie częstuje.
Ale czy to panowie gotują?
Tak. Mięsem zajmują się panowie. Oni stoją przy grillu. U rzeźnika widzi się też głównie mężczyzn. Kalitsounie czy chleby albo sałatki to nie jest domena mężczyzn, ale oni czynnie uczestniczą w gotowaniu i jedzeniu.
gdy człowiek dorasta, nie chce jeździć do anonimowych miejsc, szuka drugiego domu i przyjaciół, ciepłej atmosfery. To wyjątkowa wyspa, ma fajne zapachy, sporo prymitywizmu, który jest mało zobowiązujący i sztywny, a ludzie szukają odrobiny oddechu.
Zaskoczyła mnie informacja, że pomarańcze zbiera się w styczniu i w lutym.
Niewiele osób o tym wie, że one długo dojrzewają i to jest inny rodzaj pomarańczy. Najczęściej dostępne w Polsce pomarańcze to takie małe, wyglądające trochę jak otłuczone, bardzo słodkie o cienkiej skórce. To są pomarańcze na soki. Pomarańcze ze stycznia i lutego mają grubą skórę, są większe, w przekroju ich miąższ przypomina grapefruita – one są do jedzenia. Zima w ogóle jest bogatsza w smaki. Ryby także są smaczniejsze w tym okresie, także owoce morza są najświeższe, lepsza jest sałata siewna, latem lepiej jeść ogórki i pomidory.
Zanim przejdziemy do tematyki górskich wędrówek zapytam o fetę z kawałkami arbuza, które poleca Pani jako znakomitą przekąskę najlepszą na głód i pragnienie po fizycznym zmęczeniu.
To naprawdę działa. Początkowo byłam zaskoczona, ale po jakimś czasie organizm sam dał znak, że tego potrzebuje. Serdecznie polecam słodki i wodnisty miąższ arbuza ze słoną fetą. Polecam też kombinację sera Graviera, lekko gorzkawego, smrodliwego czasami – z miodem z tymianku. To coś fantastycznego.
Jak to zabrać w góry?
Pokroić fetę, arbuza i zapakować w pojemniczek. A w góry polecam też kritsinia – to takie pałeczki jak sucharki – z oliwkami i serem Gravier. I do tego oczywiście woda – na Krecie pija się mało innych rzeczy. Kawę, mało herbaty, trochę soku z pomarańczy, wodę przeważnie niegazowaną, nie ma tam kultury picia wody gazowanej. Zresztą woda jako jedyna dobrze gasi pragnienie zarówno latem, jak i zimą, gdy jest duża wilgotność.
Napisała Pani, że w góry najlepiej wybrać się z przewodnikiem, co kosztuje sto euro za dzień. Jak na pójście w góry to nie jest tanio. Czy ten przewodnik jest konieczny, czy nie ma tam wyznaczonych szlaków jak w Polsce?
Mają szlaki, ale nie są tak oznaczone, nie są takie widoczne. Zależy też, gdzie chcemy iść. Przewodnik zapewnia też transport. Wąwóz Samaria jest szlakiem wydeptanym. Ale jeśli chcemy przyjechać samochodem, to ciężko z logistyką, bo dojeżdżamy do początku trasy, przechodzimy na drugą stronę i co potem? Małe wąwozy w okolicach Chani można zwiedzić samemu, jadąc do nich samochodem. Ale jeśli chcemy wybrać się na wyższą górę jak Psiloritis i chcemy mieć spokojną głowę, dojazd, posiłki albo przejść trochę pieszo, potem wybrać się do jakiejś wioski – to przewodnik jest doskonałym wyborem. Należy też pamiętać, że wszędzie trzeba dojechać, a drogi na Krecie to nie są autostrady, zaś benzyna jest droga – jej cena waha się między 1,60 a 2 euro. Prowadziłam takie wycieczki i wiem, że jest spore zainteresowanie.
Jakie narodowości najchętniej odwiedzają Kretę?
Francuzi. Oni lubią zorganizowane tygodniowe lub dwutygodniowa wycieczki, podczas których dużo się chodzi. Zazwyczaj jest to około 80-100 kilometrów. Trasa wiedzie od wioski do wioski i można zobaczyć Kretę, której nie widać z okien autokaru. Przy tym bagaże jadą osobno i wieczorem trafia się do hotelu, gdzie można się wykąpać i zaznać trochę luksusu. Tym bardziej, że tam nie ma wielu miejsc campingowych i dobrze. Nie jestem zwolenniczką campingu, bo to bardzo szkodzi przyrodzie, a to w końcu małe miejsce i panuje tam spory ruch. Gdyby pozwolili na campingi na wybrzeżu, to miejsce straciłoby na urodzie.
Czy Polacy tam docierają?
Tak, jest ich coraz więcej. Odkąd można kupować loty indywidualne, nieobarczone przymusem zakupu noclegu w hotelu i można sobie zorganizować nocleg samodzielnie, przyjeżdża ich coraz więcej. Odkrywają Kretę na własną rękę, wypożyczają samochody, kosztują smaku życia tutaj. To jest bardzo łatwa destynacja. Lot z Warszawy do Chani trwa trzy godziny. Jest tu bezpiecznie, jedzenie jest superbezpiecznie. Nie trzeba się obawiać, że gdy dziecko zje suflaka, to się rozchoruje. All inclusive to nie jest metoda na poznawanie świata, zresztą zależy, czego się od życia oczekuje.
Proszę opowiedzieć o romantycznych ślubach, które organizuje Pani na Krecie.
Otoczenie jest najważniejsze. Organizujemy uroczystości w typowo kreteńskim otoczeniu, na dzikich plażach, w gajach oliwnych… i prywatnych willach – w opozycji do hotelowej oferty. Crete for Love działa trzy lata. W zeszłym roku organizowaliśmy ślub dla Polaków. Możemy zorganizować nie tylko ślub cywilny, ale także ceremonie symboliczne, rocznicowe, pikniki na plaży w ładnym otoczeniu. Wyglądają jak w kolorowych magazynach, bo zdjęcia, które powstają są bardzo ważne. Nie zdawałam sobie z tego sprawy, ale nasze pary piszą do nas, że gdy jest zima, na zewnątrz prószy śnieg, to piękne zdjęcia ze wspaniałymi barwami błękitu od razu poprawiają samopoczucie. Tak więc zdjęcia są nośnikiem pozytywnych emocji. To dobra niespodzianka dla osoby, którą się kocha, z pewnością coś niesztampowego.
Jak problemy finansowe Grecji wpływają na życie codzienne?
Zamieszanie trwa od dobrych kilku lat, a z telewizji płynie ciągle ten sam przekaz. Zmienił się premier, zmieniają się rządy, ale ludzie stracili nadzieję na to, że doczekają się jakiejś konkluzji. Jedynie czego oczekują, to że rząd ogłosi bankructwo, ale ludzie są umęczeni tym tematem. Początkowo emocje były duże, ale teraz już im wszystko jedno. Najważniejsze, żeby mieć pracę, utrzymać rodzinę i trochę pożyć. Na co dzień się o tym nie rozmawia, bo każdy jest zajęty swoją pracą. Bardzo ciężka sytuacja panuje w Atenach. Ja tam nie mieszkam, ale mogę sobie wyobrazić, że to nie jest przyjazna przestrzeń. Warszawa na pewno jest bardziej przyjazna pod względem bezpieczeństwa, czystości i tego, jak jest zorganizowana przestrzeń. Miasto jest zadbane, są miejsca, gdzie mogą się pobawić dzieci. Nie trzeba mieć kolosalnych pieniędzy, żeby się wyizolować w dobrej dzielnicy, żeby nie widzieć codziennego brudu. W Atenach, Salonikach jest spory kryzys. Na Krecie to tak nie wygląda. Jest tam dobrze rozwinięta turystyka. Chania ocalała, bo nie ma tam dużych sieci hotelowych. W kryzysach najgorzej radzą sobie molochy – rozrośnięte organizacje. Zwyczajnym ludziom jest ciężko, gdy są sami gdy jest się samotną matką. To nie jest rzeczywistość, w której można samemu się gdzieś odbić. Musi za człowiekiem stać rodzina. Tak ten system jest skonstruowany. Na Chani nie jest tak bardzo ciężko, bo jest praca sezonowa od kwietnia do października. Wiele osób przylatuje z kontynentu i pracuje na Krecie.
Wróćmy na koniec do Pani książki. Dla kogo ją Pani pisała?
Dla wszystkich, którzy chcieliby pojechać i dla tych, którzy już tam byli, ale żeby poznali Kretę z innej perspektywy. Pracując wiele lat w branży turystycznej wiele razy widziałam ludzi, którzy przyjeżdżają z przewodnikami i nie wiedzą, gdzie naprawdę przyjechali. Chciałabym, żeby poznali Kretę taką, jaka ona jest, by poznali smak tego miejsca. Nie silę się, by przekonywać do zakochania się w tym miejscu, bo jak ktoś się zakochał, to już to czuje i będzie tu wracał. Rozmawiając z ludźmi dowiaduję się, że rzeczy, które wydają się oczywiste, wcale nie są im znane, a ja mieszkając tam i lubiąc opowiadać mogę im wiele informacji przekazać. Kreta to dobre, swojskie miejsce na to, by mieć tu drugi dom. Wydaje mi się, że gdy człowiek dorasta, nie chce jeździć do anonimowych miejsc, szuka drugiego domu i przyjaciół, ciepłej atmosfery. To wyjątkowa wyspa, ma fajne zapachy, sporo prymitywizmu, który jest mało zobowiązujący i sztywny, a ludzie szukają odrobiny oddechu.