Yasmina Kharda to pseudonim algierskiego pisarza, który w literackiej formie przekazuje światu raport dotyczący współczesnej Afryki. Siadałem do „Ostatnich dni Kaddafiego” ze sporymi oczekiwaniami. Chciałem zanurzyć się w arabskie smaczki opisane wreszcie nie przez Europejczyka, ale człowieka „stamtąd”, który siłą rzeczy rozumie i wie więcej niż my i na pewno reprezentuje inny punkt widzenia. Moje oczekiwania nie zostały zaspokojone. Założeniem autora było zaprezentować Kaddafiego jako symbol dyktatora, a z jego życia uczynić uniwersalną przypowieść o sposobie myślenia, mentalności, poczuciu wyjątkowości i mechanizmach podejmowania decyzji satrapy, niezależnie od miejsca na mapie, które oznaczył jako swoje. Gdyby nie pustynia i imię dyktatora, naprawdę moglibyśmy tę historię czytać jak „rzecz, która dzieje się w Polsce, czyli nigdzie”. Według mnie w ten sposób otrzymaliśmy dość banalną fabułkę. Współczesna historia zna wielu dyktatorów i doprawdy ich osobowości rzadko bywają ciekawe na tyle, by warto było się w nie zagłębiać. To, jak Kaddafi traktuje ludzi, depcząc ich godność, ani dziwi, ani oburza. Ciekawsze byłyby realia i retrospekcje, które niosłyby więcej historycznej prawdy zamiast psychicznych wynurzeń. Dialogi, które Kaddafi prowadzi z otaczającymi go oficerami, w większości są jałowe i koncentrują się wokół tego, czy kolumna wozów już dotarła, czy dotrze za pół godziny i co w tym czasie robi syn dyktatora. Przykro mi, ale nie dostrzegam w tej opowieści nośnika prawd uniwersalnych, ani sprawnie opowiedzianej historii, ani zadatku na literacki symbol. Nie jest także literackim portretem libijskiego przywódcy, jak reklamuje na okładce wydawnictwo. Portret powinien być mniej dziurawy.