Historia rodziny Kossaków: Juliusza, Wojciecha i Jerzego, a także utalentowanych córek drugiego z nich: Magdaleny Samozwaniec i Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej jest nieźle już w literaturze przedstawiona. Pierwsze kroki poczyniła Samozwaniec, pisząc książki o życiu swej siostry, a przy okazji o swoim własnym. Są dość liczne wspomnienia, zbiory listów, zapiski. Niedawno ukazała się „Bagienna niezapominajka” – historia Marii, której autor Arael Zurli odjął wiele czaru i sprowadził ją z poetyckiego parnasu na ziemię. A teraz na scenę wkracza Simona – córka Jerzego Kossaka, osoba, która charyzmą i charakterem przebiła z pewnością swego ojca. O prawo do noszenia rodowego nazwiska czuła się zobowiązana walczyć całe życie. Nie miała talentu malarskiego ani literackiego, więc w tej rodzinie, która oprócz wspomnianych wydała jeszcze Zofię Kossak-Szczucką, nie znalazła uznania. Na nieszczęście nie była też piękna, więc ani matka – Elżbieta, ani ojciec nie byli nią usatysfakcjonowani. Długo wahała się, co chce w życiu robić, w końcu zdecydowała się na studiowanie biologii – tam jej pęd do zwierząt miał szansę rozkwitnąć. Po studiach wybrała się do Białowieży i została tam do końca życia. Żyła najdziwniej, jak można sobie wyobrazić, w oddalonej od miasta głuszy, w chacie bez prądu, za to z całym zwierzyńcem na głowie i samotnym mężczyzną przez ścianę. Zrobiła doktorat, została profesorem, kręciła filmy przyrodnicze, chroniła puszczę, jak tylko umiała i kochała, kochała, kochała… zwierzęta.
Postać Simony Kossak jest niezwykła – teraz często nadużywa się słów wyrażających zachwyt, dlatego tracą przynależną im moc – ale ona była pod każdym względem niezwykła i warto przeczytać wspomnienie o niej. Autorka dotarła do osób, które ją znały i opowiada o swej bohaterce ich słowami. I choć bałbym się spotkać na swej drodze Simonę, bo zdołałaby mnie przekonać, bym wyrzekł się mojego ulubionego fotela i oddał go na potrzeby dzika czy innej łasicy, to jednak przyjemnie poczytać o osobie, która wie, jak żyć.