Na uwagę zasługują zmiany, jakie nastąpiły w twórczości autora. Dotychczas prowadził nas przez zonę, a teraz Gołkowski odchodzi od tego schematu i chwała mu za to.
Odrobił lekcję z… tradycji judeo-chrześcijańskiej. Nie przeszkadza mi to zupełnie, że używa jej w złej sprawie. Jako przykład potraktowania tematu mogę przytoczyć wnioski bohatera z widoku ocalałego budynku kościoła: „bo miał uczciwego proboszcza” (gdy większość kościołów zrównano z ziemią). Najwięcej przykrych uwag dostało się Panu Bogu. Myślę, że nasi pisarze fantasy i fantastyczni z radością uprawiają gatunek prozy antychrześcijańskiej. Pierwszeństwo należy się Konradowi Lewandowskiemu, mistrzostwo osiągnął Jacek Piekara, a teraz „Komornik” pod tym względem nadrabia braki ideologiczne w trylogii zony.
Największe brawa dedykuję autorowi za koncepcję, iż Niebo tak ściśle trzyma się Pisma Świętego, że nie jest w stanie przeprowadzić Apokalipsy z powodów zacofanej (mało wydajnej) technologii, przykrojonej do rzeczywistości I wieku po Chrystusie. W XXI w. na miliardy ludzi kilku aniołów rzygających ogniem nie wystarcza.
Autor podjął grę z wiedzą geograficzną Czytelnika. Tytułowy komornik odwiedza różne znane Państwu miejsca, mające już inne nazwy, ale i pewne punkty charakterystyczne. Ja rozpoznałem tylko Płock i Częstochowę, ale kilku innych już nie. Wydaję mi się, że autor nie miesza życia prywatnego z zawodowym i nie napisał nic o Sochaczewie. Przykro mi z tego powodu, bo kto zadba o renomę miasta, jeśli nie jego książę.
Jeśli chodzi o walory językowe powieści, to nie zachwyca przypisanie starszawemu bohaterowi adaptacji słownictwa subkultury młodzieżowej – „jorgnąłem się”. Proszę się gówniarzerii nie umizgiwać.
Książkę zdecydowanie polecam miłośnikom fantasy, niepokoi mnie jedynie, że to część 1, a po Piekarze ciężko już komuś zaufać.