Z azerbejdżańskim autorem popularnych kryminałów o wielkiej polityce, drobnych miłostkach i o tym, czy autorzy książek mogą utrzymać się z honorariów, rozmawiała Magdalena Mądrzak.
Kiedy ma Pan czas na życie, skoro napisał Pan 190 książek i 60 scenariuszy?
Warto dodać, że piastuję 18 stanowisk. Jestem przewodniczącym największego klubu piłkarskiego w Azerbejdżanie, jestem szefem Pen Clubu w Azerbejdżanie, sekretarzem Związku Pisarzy Azerbejdżanu i mam wiele, wiele innych funkcji. Wszyscy się pytają, kiedy śpię, a nie kiedy żyję.
To, że Pan nie śpi, wydaje mi się oczywiste, przy tej ilości stron do napisania…
W weekendy, kiedy nie chodzę do pracy, siadam jednego dnia o 10-tej rano do komputera i kończę następnego dnia o 13-tej, więc to jest ciągiem 27 godzin. Robię sobie 10-minutowe przerwy na podstawowe potrzeby. Trudno w to uwierzyć, ale tak właśnie pracuję. Jako dziecko brałem od ojca maszynę do pisania i teraz piszę jak profesjonalna maszynistka: 6 uderzeń na sekundę. 10 stron piszę w godzinę, więc przy ciągu dziesięciogodzinnym jestem w stanie napisać sto stron. Znane rosyjskie pismo „Ogoniok” napisało kiedyś, że nie istnieje taki człowiek jak Czingiz Abdułłajew, tylko cztery osoby siedzą i za mnie piszą. W Rosji jest wielu pisarzy, za których piszą inni, korporacje, które wydają potem książki pod nazwiskiem danego autora. Wtedy zaproponowałem zakład. Jeśli znajdą choć jedną książkę, której nie napisałem, to zapłacę im dziesięć tysięcy dolarów. Jeżeli nie znajdą, to płacą mi rubla i mnie przepraszają. Tak właśnie było.
Czy bohaterem wszystkich Pana książek jest Drongo?
Nie, bohaterką sześciu moich powieści jest kobieta. Piszę też powieści szpiegowskie, historyczne, napisałem książkę o tym, jak zamordowano Ceauşescu. Postać Drongo łączy około jedną trzecią moich książek. Napisałem też książkę pt. „Manipulator” o technologiach politycznych. W Rosji jest technolog, specjalista od spraw politycznych i psycholog, który pracuje jako doradca rosyjskich prezydentów. Książka zaczyna się od tego, że gdy on przyjmuje kobietę do pracy, to gdy drzwi się zamykają, każe się jej rozebrać. Wcale nie chodzi mu o to, by zobaczyć ją bez ubrania, ale o reakcję. Jedna się oburza, druga się rozbiera, trzecia zaczyna się śmiać. Jeśli się rozbiera, to natychmiast ją odsyła. A on tylko bada reakcje ludzi na nietypowe sytuacje. W szkołach szpiegowskich zadają często proste pytania, na przykład ile jest dwa razy dwa. Jeden odpowiada: a ile ma być?, ktoś inny mówi: być może trzy, inny dla żartu mówi: być może pięć. Ja dla żartu odpowiedziałem, że to nie zawsze jest cztery. Bo jeśli pomnożymy 20km/s i 20 km/s, to wyjdzie 38 tys. km na sekundę.
Czy „Podróż do Transylwanii” jest pierwszą z serii o Drongo?
Nie.
Więc czemu ona została wybrana do wydania jako pierwsza, jako zwiastun serii?
To nie ja ją wybrałem, ale tłumaczka, której spodobała się moja książka, przetłumaczyła ją, nie mając kontraktu z wydawnictwem i tłumaczenie zaniosła do wydawnictwa. Nawet nie miałem w tym żadnego udziału. Choć mam teraz nadzieję, że w Polsce ukażą się kolejne tomy.
W książce wspomina Pan o Agacie Christie i nie tylko ją Pan wspomina, ale też udało się Panu odtworzyć klimat jej powieści. Zamierzył Pan taki efekt, czy to po prostu skutek sympatii do autorki?
Piszę wiele książek o tematyce politycznej, analitycznych. Ktoś mi powiedział, że na Facebooku pojawiły się recenzje, porównujące moją książkę do kryminałów Agathy Christie i piszą, że jestem jej współczesną kopią.
Tego bym nie powiedziała, ale klimat osiągnął Pan podobny. Mamy wąskie grono podejrzanych oraz klasyczną sytuację, że morderca jest wśród nas.
Ja też prowadzę swego rodzaju grę i zwracam się do kanonu. W moich książkach bardzo często pojawia się komisarz Désiré Brûlé. Desiré to imię ojca Georgesa Simenona, a Brûlé to nazwisko panieńskie jego matki. Pojawia się inspektor Michele Doyle, tak nazywał się wujek Arthura Conan Doyle’a. Podobnie jest u Umberto Eco, gdzie w jego sztandarowej powieści „Imię róży” główny bohater nosi nazwisko Baskerville, a w filmie grał go odtwórca roli Jamesa Bonda Sean Connery.
Dlaczego Drongo nie odpowiada na zaczepki pięknych kobiet?
W Rosji powstało pięć klubów „Drongo”, jest restauracja Drongo, a w moich książkach on tak często zmienia partnerki i zdradza swoją żonę, że postanowiłem dać mu chwilę odpocząć.
Myślałam, że to tylko wymówka. Drongo jest naprawdę żonaty?
Czytelnicy kryminałów doskonale pojmują, że detektyw nie może być związany rodziną, bo nie będzie mógł być niezależnym w swoich śledztwach. Poirot, Holmes – żaden z nich nie miał rodziny. Komisarz Maigret miał żonę, ale przychodził do domu, siedzieli razem z żoną po ciemku i rozmawiali. Nie mieli dzieci. Mój Drongo ma żonę i dzieci, ale są daleko, by nie obciążali bohatera. Jest pani pierwszą osobą, która mówi, że Drongo nie reaguje na zaczepki kobiet. Zazwyczaj jestem rugany za to, że reaguje na nie zbyt często.
Pańska książka w warstwie kryminału jako takiego, jest bardzo ciekawa, ale poglądy polityczne, które wygłasza Drongo, są co najmniej nie z tej epoki. Nie warto zweryfikować trochę tych tekstów o dobrym Stalinie?
Drongo ma swoje poglądy. Wiem, że one są stare. Podchodzę do tego czysto pragmatycznie. W Polsce na przykład wszyscy pamiętają tragedię Katynia. To właściwe dla każdego tragedia. Należny też pamiętać, że Stalin zabrał Niemcom połowę kraju – decydował o tym z Churchillem – i oddał Polsce. Gdyby tak nie zrobił, Wrocław nazywałby się Breslau. Tak więc pewne poglądy trzeba wypośrodkować i na wydarzenia historyczne spojrzeć obiektywnie. Za to Stalin zabrał wschodnią Polskę do Związku Radzieckiego. Jest taka anegdota, że premier Mikołajczyk powiedział Stalinowi, że przecież Lwów nigdy nie był rosyjskim miastem. A Stalin się zamyślił przez chwilę i mu odpowiedział, że za to Warszawa była.
Drongo jest człowiekiem epoki, w której kraj się rozpadał. Ból rozpadającego się państwa w nim pozostał i jego światopogląd jest wypadkową tego, co przeżył. Polakom trudno to zrozumieć, ale na przykład w byłej Jugosławii pojmują to doskonale. Gdyby nagle Polska rozpadła się na Kraków, Poznań i Warszawę i te regiony zaczęłyby ze sobą walczyć. Efekt jest taki, jak z chińskiej klątwy, obyś żył w ciekawych czasach.
Czytając książkę utożsamiłam poglądy Drongo z poglądami autora, zważywszy także na Pana przeszłość zawodową.
Drongo jest inteligentniejszy ode mnie. Miałem kiedyś taką rozmowę z córką. Pytała mnie, skąd się wziął Drongo. Fizycznie jest do ciebie podobny, ale ty, tato, nie jesteś tak inteligentny. Kiedy Lew Tołstoj pisał „Wojnę i pokój”, wprowadził tam dwóch głównych bohaterów: księcia Bołkońskiego i Pierre’a Bezuchowa i obaj są alter ego samego Tołstoja. Młody to Bołkoński, a dojrzały to Bezuchow.
Ale umknął Pan i nie odpowiedział, czy podziela Pan poglądy Drongo?
Myślę, że tak, oczywiście nie całkowicie, ale raczej tak.
W takim razie wygląda na to, że nie lubi Pan Polaków. Przedstawił ich Pan jako niezadowolonych ze Stalina antysemitów.
Gdyby były wydane po polsku inne książki z tej serii, wiedziałaby pani, że najlepszym przyjacielem Drongo jest Adam Kupcewicz, Polak, z którym przyjaźnił się przez całe życie. Zawsze powtarzam, że nie należy uogólniać kwestii narodowych, trzeba zawsze personalizować cechy poszczególnych ludzi. To dla mnie zasadnicza kwestia. Co prawda w swoich książkach wprowadziłem kurs wymiany ludzkich istnień: życie jednego Amerykanina równa jest życiu dwóch Francuzów, trzech Polaków, pięciu Rosjan,
10 Turków, 100 Arabów i jednego Żyda.
Rozumiem, że to Pana podsumowanie współczesnej polityki?
Tak i niestety sami ludzie się na to zgadzają, a to nie jest w porządku.
Wróćmy od wielkiej polityki i Stalina do spraw związanych z książkami. Czy jest szansa na to, by ukazały się kolejne książki z serii o Drongo?
Mogę się o to założyć.
Czy można żyć w Rosji z pisania książek?
W Azerbejdżanie jest 1800 pisarzy i tylko dwóch z nich może utrzymać się z honorariów, jednym z nich jestem ja. W Rosji jest
145 mln ludzi. Gdy rozmawiałem z Siergiejem Michałkowem, którego przez wiele lat byłem zastępcą (autor hymnu, poeta, ojciec Nikity Michałkowa), powiedział, że tylko dziesięciu, a może dwunastu pisarzy może przeżyć za pieniądze ze sprzedaży książek: Akunin, Marynina, Doncowa – to autorzy, którzy piszą kryminały lub fantastykę. W 80-milionowej Turcji tylko czterech autorów może przeżyć za honoraria. W 40-milionowej Polsce będzie to może trzech czy czterech autorów. Oczywiście muszą szukać innej pracy: w gazetach, jako dziennikarze. Nie mogą siedzieć w domu i nic innego nie robić. Ja także nie siedzę w domu. Zanim zostałem prezydentem największego klubu piłkarskiego w Azerbejdżanie, pensja prezydenta wynosiła 25 tysięcy dolarów miesięcznie. Gdy przyszedłem na to stanowisko, zmieniłem to na 1 dolara. Trwała dyskusja, czy jestem głupi, czy cwany. Uznali mnie jednak za cwaniaka, bo głupiec nie mógłby sprzedać 28 milionów książek.