Jestem bardzo rad, że powstają takie książki. Za mało chwalimy się na co dzień znakomitościami, artystami, wielkimi mężami stanu, jakich w polskiej historii nie brakowało (no, może z tymi ostatnimi lekko przesadziłem). Biografii pojedynczych osób, rodów, środowisk powinno wydawać się wiele, bo mamy się czym chwalić i do czego odwoływać.
Fragmentem, który w tej książce najbardziej mnie zaciekawił, było dość szczegółowe omówienie kwestii malowania panoram, w tym tej najsłynniejszej – Racławickiej. Okazuje się, że było ich więcej i stanowiły przedsięwzięcia biznesowe, a współpraca wielu artystów o nieposkromionych temperamentach i wielkich ego, nie była łatwa.
Biografia Wojciecha Kossaka to łakomy kąsek, bo to nie tylko znakomity artysta, ale i prawdziwy koneser życia, bon vivant, gentleman, człowiek światowy. Wiele jest też źródeł, które można wykorzystać, opisując jego niebanalne w każdym calu życie. Z tego zadania autorzy wywiązali się nie do końca zadowalająco. Oczywiście, stworzyli spójny, ciekawy obraz życia artysty na tle epoki, w jakiej przyszło mu żyć, ale po lekturze czuję niedosyt. Mam wrażenie, że nazbyt gonił ich termin wydawniczy albo zbyt ograniczyło zamówienie określające objętość książki, byśmy mogli dostać pełne spectrum smaków i kolorów, jakie wiążą się z biografią tego artysty. Na przykład sprawy rodzinne są ledwo liźnięte. Wiem, że jeśli chcę poczytać o tym, co działo się na Kossakówce, mogę sięgnąć po książki córki malarza, Magdaleny Samozwaniec, ale czy muszę? Tym bardziej, że Madzia miała naturalną skłonność do przesady i pudrowania różnych kwestii. Zdjęć też jakby mało, nawet nie wiemy, jak wyglądała kobieta, dla której piękny Wojtek tak stracił głowę, by się ożenić. Ciekawe za to są reprodukcje reklam, które artysta malował. Na marginesie: dobre to były czasy, gdy do plakatów angażowano najwybitniejszych twórców!