Na jednej scenie zasiadły: ANETA JADOWSKA – autorka powieści fantastycznych, która zadebiutowała w nowym dla siebie gatunku powieścią kryminalną „Trup na plaży”, OLGA RUDNICKA, autorka takich powieści jak „Diabli nadali” i wielu innych, MARTA MATYSZCZAK, która prowadzi portal „Kawiarenka kryminalna”, jest też autorką cyklu kryminalnego „Kryminał pod psem” oraz MAGDALENA KUYDOWICZ – współautorka kilku powieści, a także autorka komedii kryminalnej „Stało się”.
Czy umiemy się śmiać sami z siebie?
Marta Matyszczak: Mam trochę porównania z Irlandczykami. Moja druga powieść „Zbrodnia nad urwiskiem” dzieje się na wyspie. Przez trzy lata mieszkałam w Irlandii i to jest taki naród, który potrafi się śmiać z siebie, wymyślają dowcipy na swój temat. Myślę, że w tym biją nas, niestety, na głowę, ale też ciągle się tego uczymy i może komedie kryminalne mogą w tym pomóc.
Magdalena Kuydowicz: Nie wiem, jak to jest, ale mamy wspaniałych kabareciarzy i to jest absolutny top. Mam szczęście mieć bardzo dowcipnych znajomych, tak ich dobieram i też jestem optymistką.
Aneta Jadowska: Jeśli chodzi o humor, Polacy są bardzo specyficzni. Pod pewnymi względami są przewrażliwieni i mogą się śmiać z Grażyn i Januszów pod warunkiem, że nikt ich nie uważa za Grażynę i Janusza, co znaczy, że Grażyna i Janusz to ulotny mit, który albo nie istnieje w ogóle, albo obejmuje znacznie większy krąg populacji, niż populacji się wydaje. Z drugiej strony jak porównam literaturę naszą i literaturę innych – mamy talent do autoironii. To jest ten specyficzny typ poczucia humoru: sarkazm i ironia, który jest mocno czarny i czasami balansuje na granicy tego, co wypada lub nie wypada powiedzieć, lub z czego wypada lub nie wypada się śmiać. Faktycznie sarkazm i ironia są tym humorem, który jest u nas najbardziej rozpowszechniony. Mam wrażenie, że typowy lekki humor, który ja nazywam humorem amerykańskim, dużo mniej się przyjmuje niż brytyjski – taki bardzie pokręcony.
Klucz do sukcesu komedii kryminalnej
Olga Rudnicka: Zastanawiam się, czy w ogóle jest taki klucz. Skąd się bierze komedia kryminalna? Jak pisałam „Hotel Zacisze 13”, główna bohaterka musiała sobie poradzić ze zwłokami. To nic śmiesznego. Dom był obserwowany całą dobę, więc zwłok nie mogła się pozbyć z domu. W dodatku przez płot mieszkała wredna sąsiadka z wrednym kociskiem. Więc co tu ze zwłokami zrobić? Zabetonować. Ale jak zaczęłam czytać na temat wylewek betonowych, ile jest rodzajów, tarasowych, chodnikowych, P10, C coś tam, dodaj, odlej, wymieszaj – moje bohaterki miały urwanie głowy. Już w ogóle nie widziałam, co mam z tym wszystkim począć. Jakoś panów udało mi się zabetonować, nie wiem, jakim cudem. Generalnie nikomu nie polecam, znam łatwiejsze sposoby na pozbycie się zwłok. Ale cała ta akcja zalewania betonem sprawiła mi tyle radości i mam nadzieję, że i Państwu w czytaniu również. Problem pojawił się, gdy musiałam panów wyciągnąć spod posadzki betonowej. Reszty nie będę zdradzać. Myślę, że kluczem jest samo celowe działanie, co zrobić z tymi zwłokami, jak je ukryć.
A.J.: Ważny jest komizm sytuacyjny, wynikający z tego, że ma się coś większego, niż da się połknąć. Wydaje mi się, że humor się bardzo przydaje w kryminale. Kiedy piszę kryminał czy fantastykę, to akurat jest bardzo spójne, jeżeli mają się pojawiać naprawdę ciężkie tematy, u mnie to jest z reguły przemoc domowa czy jakaś forma brutalności wobec bohatera, czy wobec tych, którzy skończyli jako trupy, mam dwa kierunki, w których mogę iść: makabra i horror lub rozbicie wszystkiego humorem. Pamiętam, że w pewnej mojej powieści bohaterka była torturowana. Napisałam tę scenę całkowicie na poważnie. Męczyłam się pisząc ją i nie sprawiło mi to żadnej przyjemności. Wyobraziłam sobie, jak zareagują na to moi czytelnicy – nie chciałam im dostarczać takich emocji. Wiedziałam, że oni i tak będą się denerwować, bo bohaterka dostaje solidnie w kość, ale czy ja muszę tak ich w tym utytłać i sprawić, że mają ochotę odłożyć książkę, bo to jest po prostu za ciężkie? Nie muszę, a co więcej nie chcę. Moją odpowiedzialnością jest to, by dostarczać czytelnikowi historie, które owszem często poruszają rzeczy ważne i ciężkie, ale nie muszę ich utytłać w nieszczęściu i horrorze, mogę im dać odrobinę zabawy i radości. W przypadku „Trupa na plaży i innych sekretów rodzinnych” było o tyle łatwo, że Magda Garstka, z której perspektywy jest prowadzona narracja, ma bardzo sarkastyczny i ironiczny sposób wysławiania się, ma swoje natłoki myśli, które często są komiczne, bo dwudziestoparolatka postawiona w obliczu trupa myśli o wielu rzeczach, o których być może nie powinna w tej sytuacji myśleć. Wydaje mi się, że to jest też kwestia zrównoważenia, jak z przepisem na ciasto: jeżeli jest odrobinę za słodko, trzeba dodać soli, ale jeżeli jest gorzko czy kwaśno, to odrobina cukru pomoże.
M.M.: Ja myślę, że to nie jest tak, że się śmiejemy z trupa i jego tragedii. Kryminały na wesoło to nie zawsze są tylko książki do pośmiania i koniec. Przynajmniej ja staram się w każdym tomie zawrzeć coś głębszego, coś więcej, żeby książka była po prostu o czymś. Nie śmiejemy się z trupa, ale z otoczki, którą próbujemy stworzyć. U mnie wątki humorystyczne są związane z dwoma postaciami: Gucia – psa, który jest po części narratorem książek i prezentuje zwierzęcą perspektywę poczynań ludzi, nie zawsze rozsądną i racjonalną. Na tym polega komizm. Drugą postacią, która sama się pojawiła i wyparła protagonistów, czyli detektywa Szymona i Gucia i wpycha się w te historie, jest dziennikarka Róża Kwiatkowska – kobieta, która ma liczne problemy sama ze sobą i pakuje się w najbardziej dziwne i nieprawdopodobne sytuacje. Czasem mam wrażenie, że to ja jestem Różą. Nawet przed chwilą się śmiałyśmy, że przestrzeżono nas, byśmy się nie huśtały na krzesłach, bo nie ma żadnej blokady, ale proszę się nie zdziwić, jak ja zlecę, bo to jest bardzo prawdopodobne. Mnie się takie rzeczy ciągle zdarzają.
Często można spotkać się z takimi opiniami, że komedia czy komedia kryminalna to taki gorszy podgatunek – nie wiem dlaczego. Jak Magda niedawno pisała, ludzie sądzą, że sama radość to za mało i jest to gorsze niż na przykład strach. Niby dlaczego? Każdy z nas ma w sobie wszystkie te pierwiastki jakoś tam wymieszane, nie widzę żadnego powodu, by dyskredytować humor, a sami policjanci, technicy kryminalistyczni, ci wszyscy, którzy zajmują są gorszą sfera pracy policyjnej, czyli na przykład zwłokami, najczęściej mają wyjątkowe poczucie humoru, taki czarny, ciężki humor, ponieważ on rozładowuje trudne sytuacje.
M.K.: No właśnie, oswajają dystans. Nie wiem, czy Państwo na co dzień oswajają dzięki poczuciu humoru jakieś koszmary? Ja namiętnie to robię, a poza tym moja patronka, jeśli chodzi o kryminał, Joanna Chmielewska kiedyś wyznała mi, że świetnie się bawi pisząc. To jest szalenie fajna sprawa i pomaga w życiu. Naprawdę pomaga. Nie chcę powiedzieć, że piszę dla siebie, bo to nie o to chodzi, ale ja inaczej pisać nie potrafię. Często słyszałam zarzuty: „nikt nie czyta komedii kryminalnych w Polsce”, „co ty robisz, to jest niebezpieczne”, a ja po prostu piszę tak, jak czuję. Myślę, że my tak czujemy rzeczywistość. Każdy pisarz identyfikuje się z tym, co robi. Moja Matylda Kwiatek jest na tyle szalona, że prowadzi mnie w różne rejony swojego życia i to mi pokazuje świat z jej perspektywy, ale też nie unikam, tak jak Marta opowiadała, tematów poważnych. Gdyby cały czas pisać poważnie, serioznie, to myślę, że Państwo by się znudzili. Chodzi o pewien rodzaj rozrywki pisarza i odbiorcy, i dodam jeszcze, że jest to podwójna trudność. Traktowanie tego gatunku trochę niepoważnie jest brakiem znajomości warsztatu moich szanownych koleżanek, bo to są dwie książki w jednym. Ma być i śmiesznie, i strasznie w jednym. A to nie jest łatwe, prawda, dziewczyny?
O.R.: To tylko dodam, że niedawno usłyszałam, że łatwiej jest przestraszyć niż rozśmieszyć.
A.J.: Kiedy oglądam polskie komedie, widzę, jak trudno jest kogoś rozśmieszyć.
Granica, za którą przestępstwa
przestają być śmieszne.
Obszar, z którego nie wypada się śmiać.
A.J.: Jeśli dowcip jest dobry, to przejdzie, jeśli nie jest dobry, nie powinno się go opowiadać albo nie jest na temat, z którego ktoś, z kim rozmawiamy, będzie się śmiał. Ale to jest tak, że we wszystkim najważniejsze jest wyczucie. Pierwszym czytelnikiem autora powinien być autor sam. Ale to nie jest pewne, bo każdy ma swoje dziwactwa, które tylko nas bawią albo poczucie humoru trochę abstrakcyjne i znalezienie innych ludzi z podobnie abstrakcyjnym poczuciem humoru może być trudne. Tu potrzeba zwykłego poczucia przyzwoitości. Czy opowiedziałabym ten dowcip na przykład w sytuacji tragicznej? Czy sytuacja opisana jest w taki sposób, że nie czuję obciachu na myśl, że ktoś będzie to potem czytał? Jest to więc kwestia delikatności. Zajmuję się intensywnie kryminalistyką i prowadzę bardzo humorystyczne prelekcje dotyczące seryjnych zabójców, dotyczące trucizn, mam też prelekcje o tym, co zrobić z ciałem, jakie są sposoby pozbywania się zwłok na podstawie historii ludzi, którzy próbowali pozbywać się zwłok i zostali złapani, więc uczmy się na błędach. Uważam, że o makabrycznych rzeczach można mówić z humorem w granicach ludzkiej przyzwoitości. Mogę się nabijać z głupoty przestępstwa, ale nie będę się nigdy nabijała z jego ofiary. Ta granica jest dla mnie nieprzekraczalna. Mogę snuć historie na temat arszenikowych dam i historii, które trafiały na łamy gazet w latach 40. czy 60. i doprowadzam publiczność do wybuchów śmiechu, ale nawet na ułamek sekundy nie tracimy w tym wszystkim poczucia przyzwoitości czy szacunku dla osób, które zginęły z rąk przestępcy. To jest kwestia smaku najzwyczajniej w świecie i tego, że mimo wszystko czytelna jest intencja, a intencją jest oswojenie makabry, a nie chęć sprawienia komuś przykrości. Nie jest to granica, którą można niechcący przekroczyć.
O.R.: Ja mam problem z granicami w drugą stronę. Może trudno w to uwierzyć, ale jeśli chodzi o humor, to za każdym razem, kiedy wpadam na pomysł, kiedy wymyślam główną fabułę i wymyślam bohaterów, żyję w głębokim przekonaniu i to jest moje marzenie, że teraz napiszę prawdziwy mroczny kryminał, pełen napięcia, a czytelnicy będą się bali podczas czytania. Potem czytelnicy do mnie podchodzą i mówią, że się uśmiali. Ja zawsze odpowiadam, że chciałam, żeby Państwo się bali, a nie śmiali. Ten humor wkrada się sam. Trudno mi podczas pisania wytyczyć tę granicę, bo kiedy dochodzi do rozmowy między bohaterami, to ja pisząc, siedzę przy laptopie jak zombie, nawet usta mi nie drgną, a ponoć te książki są śmieszne i chyba nie napiszę poważnego kryminału.
M.M.: To chyba dobrze, że tak ci to nie wychodzi, bo przynajmniej będę miała co czytać. Nie lubię przesady w kierunku makabry, więc dobrze, Olga, że ci nie wychodzi. A jeśli chodzi o humor, to kwestia wrażliwości. Każdego jednak co innego śmieszy i dobrze, że u nas powstaje coraz więcej komedii kryminalnych, bo każdy będzie mógł sięgnąć po to, co lubi.
M.K.: Muszę się Państwu przyznać, że miałam chwilę grozy, jak moi znajomi zaczęli się rozpoznawać w moich bohaterach. Zastanawiałam się, czy oni będą zadowoleni, czy przerażeni, czy mnie znienawidzą. I proszę sobie wyobrazić, że najbardziej zaskoczył mnie kolega o imieniu Zbyszek, który odnalazł się w postaci ohydnego Zbyszka – postaci wielce niesympatycznej – i był zachwycony. Wielokrotnie mi za to dziękował i chwalił się, pokazując palcem: „To jest o mnie, to jest o mnie”. To była moja jedyna obawa, czy ja nikogo prywatnie nie dotknę i nie obrażę. W każdej postaci, jeśli w ogóle na kimś się wzoruję, to ukrywam kilka osób, żeby nie było potem problemów. Moja bohaterka Matylda Kwiatek jedzie na obóz jogi i dzwonią do mnie jogini, z którymi jeżdżę na warsztaty jogi w ramach dokumentacji i cały czas się pytają, czy to zło przyjdzie z jogi, czy ono przyjdzie ze wsi. Więc im mówię, że ono przyjdzie ze wsi, nie denerwujcie się. Mam takie obiekcje, ale wyczucie i osobista wrażliwość jest oczywiście bardzo ważna, bo jednak uważam, że są rzeczy, z których nie należy się śmiać, jeśli to jest jakaś trauma, jeśli to coś, co idzie przez pokolenia i jest potwornym problemem dla ludzi, to wtedy trzeba mieć ogromny talent. Uważam, że ja takiego talentu po prostu nie mam, ale znam przykłady z literatury światowej, niekoniecznie kryminalnej, na przykład Gogolowi się wszystko wybaczało.
M.M.: Wspomnę jeszcze o tych bohaterach, o których powiedziałaś. Mam takiego, który ma pierwowzór w rzeczywistości prawie jeden do jednego. To jest doktor Dłutko, weterynarz. Doktor Dłutko, który inaczej się nazywa, wie o tym, że występuje w tych książkach. Na początku myślałam, że się na mnie trochę zdenerwuje. Opisałam go takim, jaki jest, a jest dość specyficzny. Kiedy się o tym dowiedział, od tej pory chodzi dumny jak paw. Przychodzą do niego klienci ze swoimi psami, kotami i pytają, czy czytał kryminał o Chorzowie, a on na to: „Ja tam występuję!”. Jest bardzo dumny. Mam wielu znajomych, którzy przychodzą i mówią: „To ja jestem Różą”. Ja na to, że to nie jest prawda, bo Róża została wyssana z mojego palca i żadna realna postać nie brała w tym udziału, ale naliczyłam cztery kandydatki na Różę.
Szufladkowanie i zmiana gatunku
A.J.: Mam na koncie jedenaście powieści fantastycznych i kiedy wymyśliłam sobie, że napiszę kryminał, strasznie się bałam, co na to powie wydawca. To było pierwsze pytanie. Wydawca zareagował entuzjazmem, a dla mnie to było niesamowicie wyzwalające doświadczenie, ponieważ wiedziałam, że piszę książkę, na którą nikt nie czeka. Być może wielu autorów nie zrozumie tego uczucia, ale faktycznie to, że nikt nie czekał, oznaczało, że nikt nie miał żadnych oczekiwań, więc mogłam napisać książkę absolutnie tak, jak chciałam. Chciałam, by było to przyjemne, ciepłe, wesołe tomiszcze. (…) Niesamowicie polecam każdemu autorowi, który tkwi przez dłuższy czas w jednym gatunku, zrobienie skoku w bok. To całkowicie nieprawomyślne, ale to odświeża małżeństwo z tym gatunkiem, z którym jest się związanym na dłużej, bo patrzy się na niego z innej perspektywy. Z reguły zmienia się wtedy całkowicie i bohaterów, i przestrzeń. Jestem autorką seryjną, więc jeżeli wchodzę w jakiś świat, to się nim dość intensywnie przez kilka lat zajmuję. Tutaj wrażenie było cudowne. Różnica między fantastyką a kryminałem była taka, że do kryminału jest o wiele prostszy reaserch i bez porównania krótszy. Research do powieści fantastycznej w moim wykonaniu zajmuje przeciętnie pół roku, do półtora roku w przypadku bardziej skomplikowanych serii. Tu trwał trzy miesiące, więc jak na moje standardy niewiele. Jedno przed czym ostrzegam – nie wiedziałam o tym, autentycznie nie wiedziałam, nie wpadłam na to, kiedy piszę fantastykę, nikt nie zakłada, że występują w niej prawdziwe osoby. Nawet jeżeli by były, nikt tego nie zakłada. Natomiast przy kryminale ewidentnie zabrakło mi tej informacji, że wszelkie postaci są fikcyjne i nie mają przełożenia na rzeczywistość. Okazało się, że ustczanie zaczęli prowadzić swoje prywatne śledztwa, kto jest kim i to jest wtopa, ponieważ wszyscy moi bohaterowie są wymyśleni. Nawet jeżeli pojawia się jakieś miejsce, na przykład księgarnia czy kawiarnia, to nie przyszłoby mi do głowy przenieść postaci ze świata do książki, ponieważ to jest dla niej za duży ciężar. Tworzę często naprawdę paskudne historie i nie przyszłoby mi do głowy wciągać w nie żywego człowieka, który nie ma tu pola manewru i własnej decyzji do podjęcia.
Ale te przeskoki między gatunkami są dużo bardziej naturalne, niż się zakłada. W Hardej Hordzie, czyli mojej grupie literackiej, jest nas dwanaście autorek i nie wiem, czy któraś trzyma się jednego gatunku przez całą karierę. Ania Kańtoch pisząc fantastykę pisze kryminały i książki dla dzieci, Agnieszka Hałas – dark fantasy i kryminały, Ewa Białołęcka oprócz lżejszych książek dla młodego czytelnika teraz zaczyna pisać urban fantasy dla sporo starszego, Marta Kisiel – i wesołe fantasy, i książeczki dla dzieci. Myślę, że gatunek jest tylko jedną z form, które się nakłada na historię i jeżeli autor czuje pokusę napisania historii, która nie do końca pasuje do gatunku, który uprawia, to niech go po prostu zmieni. Poczuje tę wyzwalającą, cudowną moc ruszenia na zupełnie nowe wody i gwarantuję, że będzie mnóstwo zabawy, ale… To jest tak, ja piszę, piszę i w którymś momencie drga mi pióro, bo to jest ten moment, w którym w fantastyce pojawiłby się element nadprzyrodzony, a tu nie mogę tego zrobić i powściągam swoją chęć i muszę trzymać się realiów.
O.R.: A ja myślę, że komedii kryminalnej nie można zaszufladkować i nie zgodzę się Aneta z Tobą pod tym względem. Komedie kryminalne to nie jest jeden określony typ czy gatunek literacki. Wydaje mi się, że tak naprawdę na samym początku polski rynek wydawniczy, nie bardzo wiedział, co z nami zrobić. Dlaczego? Dlatego, że powieści, które piszemy, są to powieści kryminalne, zahaczamy o wątki obyczajowe, niekiedy romantyczne i nie tylko, można powiedzieć, że to taki mały miszmasz. Kiedyś w wydawnictwie zapytałam, dlaczego nagłaśniają moje książki jako kryminały. Obawiałam się, że jest to krzywdzące dla Państwa. Kiedy jest napisane: „Kryminał trzymający w napięciu”, czytelnik myśli, że to będzie mocny kryminał, tymczasem to nie jest mocny kryminał, to jest kryminał na wesoło. Uzyskałam wtedy odpowiedź, że nie da się nas zaszufladkować. Komedia to nie jest, bo jest wątek kryminalny. Kryminał to nie jest, bo to jest powieść z wątkiem kryminalnym, ale na wesoło i tak naprawdę ja się troszeczkę boję tego szufladkowania, żeby marketing nie zrobił Państwu krzywdy.
M.M.: A ja myślę, że bardzo łatwo przyklejamy łatki. Pobrzmiewa tu obawa o postrzeganie komedii kryminalnej jako czegoś gorszego. Kryminał w ogóle przez niektórych jest uważany za gorszy gatunek. Do tego jeszcze komedia kryminalna, to już w ogóle. Kiedy kobieta napisała komedię kryminalną, to już naprawdę dno. Dano den, kiedy jednym z bohaterów jest pies – to proszę państwa, skandal. Musimy trochę uważać z tym ocenianiem. Komedie kryminalne to nie jedno i to samo. Warto dać szansę różnym autorom, żeby zobaczyć, co dla nas przyszykowali, bo możemy się dać zaskoczyć. Często pojawiają się takie recenzje, które troszkę mnie śmieszą, bo pada w nich zdanie: „Nie spodziewałem się, takie dobre”, czyli zakładają, że nie będzie to dobre, a więc niespodzianka. Proszę sobie sprawić taką niespodziankę.
M.K.: Muszę przyznać, że myślę o zmianie gatunku. Piszę teraz kontynuację losów Matyldy, która jedzie na jogę i tam w ogóle nie odpocznie, i się nie zrelaksuje, chociaż taki miała zamiar. Ale we mnie siedzi historia pewnej dziewczynki, ponieważ ja jako jedyna chyba z moich szanownych koleżanek autorek, jestem debiutantką po kursach literackich. Jeśli to nie prawda, przepraszam. W każdym razie na jednym z takich kursów mieliśmy zadanie rozwijające wyobraźnię i trzeba było patrząc na zdjęcie wymyślić fabułę historii. Nie było na to zbyt dużo czasu, a ja zobaczyłam na tym zdjęciu moją bohaterkę i ona we mnie siedzi. Czuję, że ona wyjdzie z mojej głowy i zacznie tupać nogami, żeby o niej napisać. To będzie zupełnie inna rzecz, chociaż kocham kryminał i myślę, że w każdej rzeczy, jeśli skręcę w inną stronę, to trochę kryminału i mroczności będzie, ale nie będzie to na pewno komedia. Będzie to niesamowita opowieść. Jeśli chodzi o fantastykę, to nie miałabym odwagi, bo nie mam aż takiej wyobraźni. Myślę, że kryminał jest świetnym warsztatowym zadaniem dla pisarza, bo ma reguły, którymi się rządzi, trzeba je znać, trzeba się ich trzymać. To jak jak z dobrym dramatem. Nie można się temu sprzeciwić, bo wtedy się wszystko rozpadnie. Chyba że ktoś wymyśli nowe reguły, ale od lat taki się nie znalazł. Uważam, że warsztatowo to jest fantastyczna sprawa, a co więcej zauważam, że wśród wielu znanych pisarzy jest trend i namawia się ich do napisania kryminału. I, proszę Państwa, nie zawsze się to udaje.
O.R.: Chciałam się odwołać do słów Marty, bo już wielokrotnie wspominałyśmy, że komedia kryminalna jest uznawana za trochę gorszy gatunek. Powiem, jak to wygląda z mojej strony. Zdarza się, że ktoś do mnie podchodzi i mówi: „Pani Olgo, ja wieczorami powinnam łykać taką tableteczkę, bo mam dużo problemów rodzinnych i finansowych, ale kiedy czytam pani książki, to już nie muszę jej łykać”. Niejednokrotnie słyszę, że nasze książki poprawiają humor, że Państwo przy nich odpoczywają. Jeżeli wzbudzają takie emocje u Państwa, to stanowczo tupnę nogą: one nie są gorsze od kryminałów.
A.J.: Jeszcze jedno wyjaśnienie, które jest kluczowe. Jeżeli spojrzymy na anglosaską teorię literatury, to oni wyróżniają trzydzieści rodzajów kryminałów. To są terminy, które zna każdy. Czytują namiętnie anglojęzyczne cosy mistery. Dokładnie wiem, czego się spodziewać, kiedy widzę napis cosy mistery. Wiem, czego się spodziewać, kiedy sięgam po noir albo po dark crime itd. Tych rodzajów jest mnóstwo, tymczasem u nas tworzy się wielki worek pod nazwą kryminały i wsadza się do niego wszystkich autorów. Jeżeli mamy trupa, to jest to kryminał. Do tego stopnia, że kiedy piszę fantastykę, w której bohaterowie są detektywami albo policjantami, to też w reklamach jest to kryminał fantastyczny. Nie ma potrzeby, żeby uogólniać i kiedy mówiłam o różnych gatunkach, chodziło mi między innymi o to, że przyzwyczailiśmy się do swojej jednej nie szufladki, tylko pewnego modelu historii, która przychodzi nam w tym momencie łatwo. Jak mówiła Magda, jeśli masz historię, która ciągnie cię w trochę innym kierunku, idź tam!
M.K.: Miałam taką miłą historię związaną z recenzją, która była bardzo krytyczna, ale była też bardzo konstruktywna. Napisałam do autorki, że bardzo jej dziękuję, że mi wiele dała, że nie uważa, że jestem druga Chmielewską, tylko pierwsza Kuydowicz. Ona odpisała mi bardzo miło, że kupiła tę książkę swoim trzem koleżankom, które mają teraz bardzo trudny moment w życiu, żeby im się polepszyło na świecie i żeby się lepiej poczuły. Właśnie o to chodzi. Nieprawdą jest, że mamy potwornie wygórowane ambicje i żądamy samych pochlebnych recenzji i sążnistych artykułów na nasz temat. My piszemy dla Państwa, żeby się fajniej, lepiej żyło i żeby się Państwo uśmiechali.
Kobiety mordują na łamach powieści!
A.J.: Robię lekcje także o morderczyniach. Jedną z hipotez, którą stawia psycholog kryminalistyczny jest to, że statystycznie kobiety nie tyle rzadziej mordują, ile rzadziej dają się złapać. Najbezpieczniejsze są w gruncie rzeczy autorki kryminałów, ponieważ my sublimujemy wystarczająco wiele mordów na kartkach, więc w życiu jesteśmy już całkiem spokojnymi osobami. Dodam, że w mojej pierwszej powieści wymordowałam połowę uczelni, ponieważ pisałam ją w przerwie między rozdziałami doktoratu i byłam już tak bardzo zmęczona moim promotorem, recenzentami i wszystkimi innymi, że po prostu co drugi z nich został uśmiercony na kartach mojej powieści. Dzięki temu mogłam całkowicie spokojnie skończyć doktorat, obronę, mogłam stać przed nimi. Pamiętam ten moment, kiedy patrzyłam na człowieka, który zachowuje się jak rozkapryszony bachor i myślałam sobie: „Wiem, że zabiłam cię w sposób brutalny, ale sprawiło mi to przyjemność, a ty nie wiesz, jak wielkie masz szczęście, że część tych emocji spłynęła na kartkę i nie mam potrzeby robić tego w życiu i realnym świecie”. Myślę, że rzeczywistość czasem dostarcza pomysłów, by mordować namiętnie na kartkach powieści i w większości przypadków ta pokusa już w życiu nie występuje. W większości, nie w stu procentach.
O.R.: Myślę, że po części każdy z nas ma czasem ochotę ukatrupić kogoś z boku, tylko ja się zastanawiam, dlaczego tak trudno mi uśmiercić kobietę. U mnie zazwyczaj giną mężczyźni.
M.M.: Ja bardzo chętnie, nie mam z tym problemu. U mnie jest dwa do jednego, jeśli chodzi o statystykę trupów, dwie kobiety i jeden mężczyzna. To jest naprawdę bardzo przyjemne, jeśli możemy znaleźć ujście dla złych emocji w książce. Więc jeśli ktoś nam podpadnie, może skończyć na kartach powieści. Po internecie krąży taki mem: nie zaczynaj z pisarzem kryminałów, bo umieści cię w powieści i zabije.
M.K.: Pewnej starszej pani obiecałam, że będzie pomocnikiem mordercy, a ona powiedziała: „Ja bym chciała wreszcie kogoś zabić, być tym głównym mordercą. Całe życie tłumię w sobie tyle emocji, pomóż mi”. Powiedziałam, że się zastanowię, ale chyba jednak będzie pomocnikiem, ale mówiąc wprost: trup to jest zwrot akcji, a im więcej zwrotów akcji, tym lepsza powieść.
A.J.: Bardzo szanuję, że jesteście w stanie policzyć swoje trupy. Ja chyba jestem w okolicy liczb trzycyfrowych.
Spotkanie odbyło się w Strefie Kryminału podczas Warszawskich Targów Książki.
Prowadziła Miłka Kołakowska.