PYSZNE
Sławek Michorzewski
Miliarder
Jeśli mają Państwo ochotę na ciąg niefortunnych przypadków, w których nieprawdopodobne staje się możliwe, a przede wszystkim jeśli mają Państwo ochotę śmiać się do rozpuku – to pędźcie czym prędzej do księgarni i kupcie „Miliardera”. To dość gruba – prawie 500 gęsto zapisanych stron – historia o prawdziwym życiowym pechowcu, który postanawia odmienić swój pieski żywot i dorobić się pieniędzy. Jeśli komuś zdaje się, że prześladuje go w życiu pech, niech pozna Macieja Kupczyka, zwanego Kupą, a przekona się, że wiedzie wspaniałe życie. Kupczyk ma zawsze pod górkę; nawet mimo miłej aparycji nie ma powodzenia u płci pięknej, w pracy jest obiektem drwin, a za cokolwiek się bierze – psuje. Każdy dzień zaczyna od przekleństwa i trudno mu się dziwić. Pewnego dnia, zainspirowany cudzym sukcesem, podejmuje niezwykłe dla siebie stanowcze działanie i rusza, by zdobyć pieniądze, bo skoro inni mogą, to on tym innym jeszcze pokaże!
To książka pełna nieszczęśliwych zbiegów okoliczności. Jakże mogłoby być inaczej, skoro wmieszał się w to Maciej Kupczyk. Nagle staje sam w starciu przeciw tajnym agentom całego świata, walczącym o dostęp do tajemniczej broni. Wprawdzie „Kupa” nie tak wyobrażał sobie skok na wielką kasę, ale trudno…
Życzę Państwu dużo śmiechu przy lekturze. Jak zwykle w swoich książkach autor zawarł pewną dozę satyry na otaczający nas świat i wartą tę satyrę dostrzec. Warto też wyciągnąć wniosek, że są ludzie, którym społeczeństwo powinno płacić wielkie pieniądze za to, by nie wychodzili z domu. Jednym z nich jest Maciej Kupczyk.
Daphne du Maurier
Władaj Brytanio!
Warto sięgać po książki niekoniecznie wydane czy napisane w ostatnich latach, bo można odkryć perełki. Jedną z nich jest „Władaj Brytanio” z 1972 roku. Data powstanie jest bardzo ważna, bo pokazuje, jak profetyczna może być literatura, ale o tym za chwilę.
Najpierw parę słów o autorce. Znamy ją przede wszystkim z „Rebeki” (ach, te wspaniałe panie de Winter i pełna niespodzianek posiadłość Manderley) oraz ze sfilmowanych przez Hitchocka „Ptaków”. Okazuje się, że słynna ze wspaniałego talentu do tworzenia grozy pani du Maurier potrafiła też pisać political fiction. Historyczna Wielka Brytania była w 1972 roku w trakcie negocjacji w sprawie przystąpienia do Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej i powieść demaskuje nastroje Brytyjczyków oraz ich obawy związane z wejściem do Europy.
Tytuł książki jest fragmentem hymnu narodowego, a ma to wielkie znaczenie, bo w powieści Wielka Brytania znajduje się nagle pod amerykańską okupacją. Dla obywateli to szok, ale władze polityczne i finansowe nie tylko podporządkowały się najeźdźcom, ale też poprzez środki masowego przekazu informują ludzi, że to nie okupacja, tylko współpraca podjęta w celu zabezpieczenia bytu gospodarczego i państwowego Brytyjczyków. Podejmowane przez amerykańskie władze działania, ubrane oczywiście w piękne słowa, sprawiają, że krnąbrni obywatele są brani za pysk, krótko i stanowczo. Warto prześledzić, jakie kroki podejmują okupanci, by narzucić swoje panowanie, jak dezorganizują życie gospodarcze i wciskają nowoczesną, oderwaną od tradycji kulturę. Szczególnie ubawiły mnie słowa o „mowie nienawiści” – mój Boże, to już w latach 70. szermowano tym hasłem, by zamknąć usta przeciwnikom politycznym, którzy nie chcą żyć w okupowanym kraju.
Aby nieco ostudzić emocje polityczne w tej recenzji, zapewniam, że jest to powieść o roli obywatelskiego nieposłuszeństwa niezbędnego w chwili, gdy władze zdradzają naród i zgadzają się na kolaborację z okupantem. Przywódcą takiej obywatelskiej rewolty może być każdy: ekscentryczna starzejąca się gwiazda czy lubiany przez sąsiadów farmer. Naturalnie akurat Polaków nie trzeba tego uczyć, bo tę wiedzę i umiejętność wysysamy z mlekiem matki. Niemniej powieść pani du Maurier warto przeczytać. Jest fantastycznie aktualna, mimo że napisana w zamierzchłej epoce, prawie pół wieku temu.
ZJADLIWE
Andrzej Pilipiuk
Zły las
„Żarło, żarło i zdechło” – mówił mój tata, gdy odwracała mu się passa w kartach. Dlaczego takie skojarzenie? Bo passa na wspaniałe historie Andrzeja Pilipiuka wyraźnie się w tym tomie odwróciła, choć nie do końca. „Zły las” to zbiór czterech opowiadań. Pierwsze z nich „Tajemnica zielonej teczki” ma sens tylko wtedy, gdy okaże się początkiem czegoś większego. Jeśli nie, nadmiar jest w nim bohaterów – ledwo zarysowanych, mogących wiele wnieść do fabuły, z ciekawymi życiorysami i charakterem – ale w tym opowiadaniu snują się zupełnie niewykorzystani. Drugi utwór, który dał tytuł całemu zbiorowi, jest też konstrukcyjnie niespójny. Czytając miałem wrażenie, że autor chciał opowiedzieć więcej, ale w końcu znudził się pomysłem i pomknął do szybkiego zakończenia. Znów więc jest w nim wszystkiego albo za dużo (jak na nowelę), albo za mało (jak na dobrą powieść). Za to dwa ostatnie opowiadania to powrót pisarza do dobrej formy. Pomysł na „Rozczochraną kochankę” brawurowy. „Zemsta śmieciarzy” z Robertem Stormem wspaniała, choć nie bez błędów. Można jednak było uniknąć ewidentnej bzdury, że w alfabecie hebrajskim używa się wyłącznie samogłosek. Mam też do autora pytanie, dlaczego twierdzi, że na warszawskim Żoliborzu upadło centrum antykwaryczne. Spieszę donieść, że pan Krzysztof i inni nadal prowadzą swoje punkty. Wiem na pewno, bo korzystam i polecam innym wielbicielom literatury.
Michelle Frances
Ta druga
Dość wciągający thriller, którego bohaterkami są dwie kobiety. Jednej z nich, odnoszącej zawodowe sukcesy w branży produkcji seriali telewizyjnych, nieoczekiwanie przydarza się ciąża. Początkowo wierzy, że da radę pracować z dzieckiem na ręce, ale w końcu musi ustąpić pola swej następczyni, a zarazem rywalce. Carrie walczy ze swą niechęcią do Emmy, która ma wszystko, czego na tym stanowisku potrzeba. Czuje, że młoda kobieta zabiera jej nie tylko zawodową pozycję, ale też męża i w pewnym zakresie sens życia, bo jej życiem była praca. Emma zaś ma ambitne plany zawodowe i prywatne, ale one – ku zaskoczeniu wszystkich – nie zawierają zniszczenia Carrie. Fabuła mknie żywo, a czytelnik powoli i z zainteresowaniem dochodzi do prawdy o zawikłanych motywacjach bohaterów.
W tej książce przeszkadzają mi dwie sprawy. Pierwszą z nich jest usytuowanie mężczyzn, którzy znowu nie stają na wysokości zadania – to wersja łagodniejsza, albo są po prostu dupkami (przepraszam za słowo, ale ono pasuje jak ulał). Mimo wszystko jestem w stanie to wybaczyć, bo w innych książkach tylu jest wspaniałych męskich bohaterów, że ich brak w tej konkretnie nie czyni męskiemu wizerunkowi wielkiej szkody, a jedynie spłaszcza obraz świata.
Druga kwestia jest poważniejszej natury. Skomplikowana sytuacja Emmy i jej zdecydowane działania wyglądają czasem, jakby była chora psychicznie, a raczej nie takie były intencje autorki. Moim zdaniem zbyt poszalała z akcją i przez to ta postać jest co najmniej niespójna i mniej wiarygodna.
Bartłomiej Grubich
Biegacz
Sięgnąłem po tę książkę, bo chętnie czytam debiutantów i zaciekawił mnie tytuł. Lubię biegaczy i nieudolnie próbuję się zaliczać do ich grona. Autor miał znakomity pomysł na kryminał i dodam od razu, że całkiem nieźle go zrealizował. Trwa poznański maraton. Nasz bohater – Kamil bierze w nim udział. Bieg daje pretekst do wspomnień. Poznajemy jego dzieciństwo, czas szkolny, pierwsze relacje z ludźmi i sprawę seryjnych morderstw, które Kamil jako policjant prowadzi. Maraton to długi dystans i biegacz ma dość czasu, by myśleć, a im bliżej mety, tym bliżej nam do poznania Kamila i być może mordercy.
To dość ponura książka. Przede wszystkim z powodu relacji, a właściwie ich braku. Życie Kamila to pasmo nieporozumień, prześlizgiwania się obok kolegów i obok kobiet tak, by nie zadzierzgnąć żadnych głębszych relacji. Rodzina także nie stanowi w jego życiu żadnego fundamentu. O zainteresowaniu bieganiem też w życiu Kamila zdecydował dramatyczny wypadek. Podejrzewam, że istnieją tacy ludzie jak Kamil, ale ich życie wydaje się strasznie smutne i dlatego wymowa tej książki jest tak ponura. Chcę być dobrze zrozumiany: to dobra książka, niebanalnie pomyślana i konsekwentnie przeprowadzona. Ma dwie wady. Pierwszą jest zła korekta (to nie wina autora). Druga wada to tendencyjne przedstawienie środowiska narodowców. Nie chodzi o to, że autor ma ich kochać, ale po co w ogóle o nich pisał? To miałaby być jego przepustka na salony? Skoro nie pisze powieści politycznie zaangażowanej, bo ten wtręt niepotrzebnie zachwaszcza mu powieść.
Serena Burdick
Salon odrzuconych
Akcja tego romansu rozgrywa się w Paryżu w czasie nazywanym belle époque. Główna bohaterka Aimée jest utalentowaną kobietą, marzącą o malarstwie, a przy okazji o młodym człowieku, którego jej zamożni rodzice przygarnęli i wychowują jak swojego syna. Pewnego dnia Henri znika z domu i nigdy więcej nie wraca. O tym właśnie jest ta książka – jak jeden krok może zrujnować życie wielu osobom i jak skrywane sekrety rodzinne wpływają na przyszłe pokolenia, o namiętności, beznadziei i miłości, która często nie zaznaje spełnienia. A także o życiu malarzy, tworzeniu się nowych prądów w sztuce, słynnym Salonie Odrzuconych.
Ładnie i niebanalnie napisany romans, który stanowi relaksującą, nienużącą lekturę.
Hanna Cygler
Gra na cztery
Zanim przystąpię do właściwej recenzji tej książki, chciałbym spytać, co stało się z polską literaturą, że zniknęła z niej kategoria powieść obyczajowa. W opisach książek odnajdujemy całe morze różnych określeń, które mają skłonić czytelników do zakupu, ale jak ognia unika się frazy „powieść obyczajowa”. Nawet na Allegro – portalu, na którym regularnie kupuję starsze i nowsze książki – nie ma takiej kategorii, jakby była jakaś wstydliwa czy deprecjonująca. Odnalezienie tego sformułowania na okładce „Gry na cztery ręce” sprawiło mi przyjemność i ukontentowany rozpocząłem lekturę.
Rzecz jasna to powieść o paniach i raczej dla pań. Autorka opisuje cztery kobiety związane z muzyką: dwie wirtuozki skrzypiec, dziennikarkę specjalizującą się w sprawach kultury oraz żonę przy mężu, która poprzez prowadzenie własnego zespołu muzycznego chce odzyskać własne, niezwiązane z domem życie. Wydaje mi się, że autorka ma wspaniały dar obserwacji i potrafi dostrzec charakterystyczne postawy, ludzkie emocje, zachowania, potrzeby, relacje, a potem przenosi je do literatury. Jej postaci nie są płaskie, życie nie jest cukierkowe, a zakończenia nie są jednoznaczne i ostateczne. Jak w życiu. Dlatego czyta się tę książkę z zainteresowaniem i zapewne każdy z czytelników odnajdzie w niej kawałek swojego życiorysu albo ułamek wspomnień kogoś znajomego. Na tym właśnie polega fenomen pisarstwa pani Cygler.
Aleksandra Rumin
Zbrodnia i Karaś
Sam nie skończyłem UKSW, ale jestem pewien, że autorka właśnie stworzyła kultowe dla tej uczelni dzieło, które będzie czytane obowiązkowo przez studentów i absolwentów wszelkich przeszłych i przyszłych roczników. Równocześnie chciałbym zabawić się we wróża i przepowiedzieć, że jeśli nic jej nie zepsuje i będzie rozwijać talent, to z pani Aleksandry Rumin wyrośnie autorka na schwał.
Sam tytuł powieści humorystyczno-kryminalnej „Zbrodnia i Karaś” jest znakomity. Czytelnik nie ma wątpliwości, z jakim gatunkiem będzie miał do czynienia. Historia zaczyna się od zbrodni popełnionej w toalecie dla personelu uczelni. Ofiarą jest Ernest Karaś – profesor znienawidzony przez wszystkich: tak studentów, jak i kolegów. Jak w klasycznym schemacie „podejrzany jest wśród nas”, mordercą musiał być ktoś spośród dziesięciorga pracowników uczelni. Od tego momentu autorka prowadzi narrację z punktu widzenia kolejnych podejrzanych postaci. Przy okazji poznajemy środowisko akademickie (czasem lepiej byłoby go nie poznawać, żyłby człowiek szczęśliwiej), dzieje uczelni, która zaczynała w zapyziałym miejscu i z czasem przekształciła się w poważną placówkę naukową, a także… wcale nie zbliżamy się do odkrycia sprawcy. Potem akcja przenosi się do 2018 roku. Zastajemy nową sytuację uczelni, bohaterów i nową zbrodnię. Wszystko to opowiedziane jest ze swadą i humorem, postaci noszą znaczące nazwiska (co bardzo pasuje do tego typu prozy), a najlepsze jest to, że naprawdę każdy miał powód, by mordować i każdy ma swój wstydliwy sekret.
Całość nie jest bez wad (zaliczam do nich zagrania pod publiczkę z gejami i narodowcami), ale powieść czyta się z przyjemnością i uśmiechem. Zastanawia mnie tylko jedna sprawa: czy pani autorka jest przyjmowana na UKSW z honorami, czy też jej wizerunek wisi na tablicy przy wejściu z podpisem: Tych klientów nie wpuszczamy.
Penelope Bloom
Jego banan
Kiedy jesteśmy wielbicielami popcornu, to wiemy, w którym kinie podają najlepszy. Na co dzień oczywiście jemy wysokowartościowe produkty, ale kiedy przychodzi czas na relaks, sięgamy po popcorn. A z nim jest jak z książkami, których zasadniczym celem jest podniecanie. Zazwyczaj czytamy poważne książki, które wzbogacają nasze umysły i serca, ale kiedy przychodzi czas na relaks, sięgamy po… popcorn, którego reprezentantami w świecie książek są na przykład seria o Greyu, popularne ostatnio pozycje pani Blanki Lipińskiej czy właśnie „Jego banan”. Żeby od razu jasno powiedzieć: „Jego banan” jest znacznie lżejszą wersja Greya, a obie te pozycje stanowią niedosiężne himalaje w stosunku do pozycji pani Lipińskiej (Jak Państwo widzą, unikam nazywania jej marketingowych produktów książkami).
A „Jego banan” to z humorem nawiązująca do Graya historia dziennikarki, która ma pełnić rolę szpiega w firmie finansowego potentata. Fakt, że jest kobietą-katastrofą, tylko pozornie jej w tym zadaniu przeszkadza. Resztę fabuły umieją sobie Państwo wyobrazić, ale to zupełnie nie ma znaczenia, gdy przychodzi czas na popcorn.
SUCHAR
Jeffrey Archer
Dzieło przypadku
Myślałem, że powieść „I tak wygrasz” jest tylko wypadkiem przy pracy Archera. Na nowy zbiór opowiadań – „Dzieło przypadku” rzuciłem się zachłannie, sądząc, że opowiadań nie da się popsuć jak powieści. Okazało się, że byłem w błędzie. Archer bawi się z Czytelnikiem wyrobionym literacko, szukającym smaczków, punktów kulminacyjnych, zwrotów akcji, suspensu itp. Jego zabawa nudzi, bo szuka swojego własnego „straconego czasu”, a to nie jest atrakcyjne dla Czytelnika. Po zimnej wojnie, po rządach Blaire’a świat Wielkiej Brytanii nie jest ten sam, co w latach 40., 50. i 60., latach młodości Archera. Lubię retro (:)), ale autor się już w nim całkowicie zatracił. Szczytem nonsensu było wydrukowanie Czytelnikowi opowiadania z trzema wersjami zakończenia. Co to? Supermarket?! Lekturę Archera polecam tylko studentom anglistyki, poszukującym tematu pracy rocznej/licencjackiej itd. pt. „Życie codzienne maklerów City w 1972 r.”. Dla odtrutki szybko wziąłem „Pełną kontrolę” Baldacciego: chciałem literaturę sensacyjną i ją dostałem.