Raz na jakiś czas zdarza się w literaturze książka, która łamie pisarskie kanony i bardzo często towarzyszy temu łamanie czytelniczych serc. Tak jest w przypadku powieści Travisa Baldree.
Fantasy rządzi się swoimi prawami. W wielu powieściach jesteśmy świadkami tworzenia ekipy, której zadaniem jest stawić czoło niebezpieczeństwu. Potem ta ekipa idzie na spotkanie zła i nadludzkim wysiłkiem daje mu radę, wychodzi połamana, ale zwycięska. Główny bohater odchodzi w siną, nieokreśloną dal. Tyle konwencja.
Tym razem jednak bohater, a właściwie bohaterka orczyca Viv ma już dość swojego życia. Łupie ją w kręgosłupie i całe wielokrotnie poranione ciało domaga się odrobiny wytchnienia i komfortu. Viv na swojej pełnej niebezpieczeństw drodze doświadczyła raz nieziemskiej rozkoszy, a dostarczyła jej filiżanka kawy parzonej przez gnomy. Od tamtej chwili ten smak i aromat są obecne w jej myślach, dlatego zamierza założyć kawiarnię.
O tym właśnie opowiada autor tej niezwykłej książki fantasy: o zakładaniu kawiarni przez istotę, która całe życie wywijała mieczem. Łatwo nie jest, stare sprawy ciągną się za orczycą i musi sobie z nimi poradzić, mimo że swój miecz odwiesiła na kołku. W nowej odsłonie życia znajduje niezwykłych przyjaciół; można powiedzieć, że wokół niej formuje się nowa drużyna. W tym wszystkim sporo zamieszania wprowadza stary wróg, lokalny mafiozo i ukryty skarb. Całość, co w zasadzie powinienem napisać na samym początku, jest przesycona aromatem kawy i pysznych ciastek. W gruncie rzeczy jest to fantasy o kawie i ciastkach, a zgodnie z przysłowiem przez żołądek trafia do serca. Dawno nie czytałem książki o takim nasyceniu ciepłem i aromatem. Widzę w tym świecie miejsce na wiele ciekawych historii, a opowiadanie dołączone na koniec świadczy o tym, że i autor nie zamierza szybko porzucić tak ładnie stworzonego świata.