Lubomir Baker recenzuje najnowszy thriller Archera
To czwarta z cyklu o Williamie Warwicku powieść autora „Kaina i Abla”, „Sprawy honoru” czy „Czy powiemy pani prezydent”. Przytaczam tytuły najsłynniejszych książek Archera nie bez powodu, ale o tym za chwilę.
William Warwick pracuje w londyńskiej Policji Metropolitalnej i jest niezachwianą jej podporą. Kto wie, może niebawem zostanie szefem nowej jednostki, która ma się zająć schwytaniem przestępców, dotąd unikających sprawiedliwości, a bez wątpienia zasługujących na wieloletnie więzienie. Nowy zespół ma zdobyć obciążające ich dowody oraz doprowadzić do aresztowania.
Tymczasem jednak za Warwickiem ciągnie się sprawa z fałszerzem i złodziejem dzieł sztuki Milesem Faulknerem, w którego pogrzebie uczestniczyliśmy w poprzednim tomie. Warwick nie bez powodu jest przekonany, że złoczyńca żyje. Pikanterii dodaje sprawie fakt, że bystra żona policjanta przyjaźni się z „wdową” po Faulknerze.
Jest to doskonały fabularny zacier na thriller z prawdziwego zdarzenia. Niestety, Archer zawiódł. Czytając nudziłem się jak rzadko. Przez karty powieści przedefilował taki tabun bohaterów, że z ledwością nadążałem, by zrozumieć, o co chodzi i kim są ci ludzie. Co więcej, autor postawił na innego bohatera niż Warwick i to tamten rozwalił – dosłownie – wszystkie sprawy za wszystkich policjantów w mieście. Wniosek – po co wszystkie procedury, jeden tajniak załatwi wasze kłopoty. To było tak naiwne jak bajka dla grzecznych dzieci.
Podsumowując: to nie jest dobrze napisana powieść, daleko jej do mistrzostwa tytułów przywołanych na początku. Ci, którzy czytali poprzednie tomy, zapewne po nią sięgną i po dwie kolejne, bo już je Archer napisał. Ci, którzy nie mieli okazji spotkać Warwicka, niech sobie darują i czytają Archera z najlepszych czasów.