Recenzja najnowszej książki Artura Górskiego „Komandos. Gang z Żoliborza”
Autor, który od tytułu jednej ze swoich książek nazywany jest spowiednikiem mafii, zaczyna nową serię, prezentującą polskie gangi i ich „najjaśniejsze gwiazdy”.
Rozpoczęcie od nieistniejącego powszechnie w świadomości publicznej gangu z Żoliborza wydaje się niezłym pomysłem, bo zwraca uwagę na fakt, że nie tylko słynni bossowie Wołomina i Pruszkowa rządzili miastem. Tytułowy bohater „Komandos” nie był przywódcą żoliborskiej grupy, a raczej zaufanym człowiekiem do zadań specjalnych. Podobno był bardzo brutalny, jednak autor zastrzega, że zbyt mało wiemy na pewno, by ferować takie wyroki. Zwłaszcza że wyrok sądowy w sprawie „Komandosa” nie zdążył zapaść. Stracił on życie zastrzelony na stacji benzynowej.
Książka – nieco się tego spodziewałem zapewne pod wpływem filmów Vegi – nie epatuje scenami z życia gangstera, który najpierw dokonuje brutalnych rozbojów, by wieczorem pławić się w rozpuście w modnym lokalu. Autor opowiada raczej o tym, jak między sobą walczyły poszczególne grupy, jak rozliczali się starzy z młodymi, jak i dlaczego eliminowano konkurencję. Jest tu morze, raczej nawet ocean nazwisk i pseudonimów oraz smaczki: morderstwo generała Papały i bardzo prawdopodobna wersja, komu potrzebne było jego Daewoo, związki mafii z ruchem kibicowskim, skala lokalna i międzynarodowa działalności mafijnej w Polsce oraz inne.
To z pewnością lektura dla osób ciekawych kulisów kryminalnych historii. Dobrze, że na końcu jest kalendarium, prezentujące chronologię opisanych wydarzeń od końca lat 80. po 2016 rok. Fatalnie, że liczne zdjęcia, jak się domyślam, zdobyte z policyjnego czy sądowego archiwum, nie są podpisane – to uwaga do wydawcy i redaktora, nie autora.