Dawno żaden kryminał nie trzymał mnie w takim napięciu i stanie nieodkładalności książki jak „Mosty na Wiśle”. Autorka wyszła ze strefy komfortu, porzuciła znany cykl babiogórski i napisała fabułę zupełnie odrębną i… znakomitą.
Akcja toczy się w Krakowie, w dwóch planach czasowych. Ten dawniejszy to okres, gdy Hans Frank rezydował na Wawelu, a flagi ze swastykami powiewały na krakowskim rynku. Drugi to rok 1993 r., gdy po derbach Krakowa pod mostem nad Wisłą znaleziono zwłoki kibica z szalikiem Cracovii na szyi. Główny bohater – komisarz Walenty Cichocki – nieoczekiwanie dla siebie był na tym meczu, ale mimo że jak zwykle doszło do walk między kibicami obu drużyn, nie uważa, by to oni stali za zabójstwem. Innego zdania jest prokurator, który nie darzy Cichockiego estymą, zwłaszcza z uwagi na jego liczne fobie. Niebawem pojawia się kolejny trup, a obie ofiary okazują się niemieckimi turystami. Teza o wojnie kibiców nie daje się utrzymać, a Cichocki trafia na ślad związany z izraelskimi znaczkami.
W Krakowie przed pierwszym września 1939 r. dwie przyjaciółki Hanna i Estera zakochują się w tym samym przystojnym piłkarzu. Estera musi jednak niebawem wyjechać, bo rodzice chcą uciec przed Hitlerem do Palestyny. Gdy nadciąga okupacyjna noc, Hanna – jak wszyscy, którzy doświadczyli niemieckiego panowania – walczy o przeżycie: dla siebie, matki i zamykanych w getcie żydowskich znajomych. Jakby sama okupacja, głód i strach oraz powszechna groźba śmierci nie były wystarczające, pojawia się pogłoska, że ktoś wprowadza do sprzedaży ludzkie mięso.
Obydwie historie poznajemy krok po kroku, co przybliża nas nie tylko do poznania mordercy Niemców w powojennym Krakowie, ale także rzuca światło na odzyskiwanie skradzionych Polakom w czasie okupacji dzieł sztuki.
Bardzo doceniam tę powieść nie tylko za wątek kryminalny, mimo że poprawnie wytypowałem tożsamość mordercy po połowie lektury. Skoro jednak nie znałem motywacji sprawcy, odniosłem jedynie połowiczny sukces 🙂
Okupacja w opisie Ireny Małysy jest odrażająca bez wielkich słów, jest wstrząsająca – bez patosu. Tak pisać trzeba umieć. Autorka przenosi czytelnika do czasów, gdy krakowianie nie spoglądali na Wawel, kiedy trzeba było pracować ponad siły, a żyło się resztkami silnej woli, bo na pewno nie na chlebie pieczonym z trocin. Irena Małysa pokazując, co okupanci robili Polakom: chrześcijanom i żydom, co ryzykowali ci, których nie zamknięto w getcie, by ratować tych, którzy zostali w nim zamknięci, przypomina prawdę historyczną bez tak modnego dziś relatywizowania winy. Jak pisze w posłowiu, oparła tę książkę na losach własnej babci, co jeszcze dodaje fabule wiarygodności.
Podobnie autorka jest wiarygodna, gdy opisuje lata 90. Tłumy bezrobotnych, policjanci pogardzani przez bandziorów jeżdżą rzęchami, w Polsce nie ma perspektyw, choć rzekomo kraj przeszedł ustrojową transformację. W tych realiach działa komisarz Cichocki – pełen fobii, ale dociekliwy i uparty, opiekujący się chorą matką samotnik. Sam przeciw złu.
Gdybym miał powiedzieć, co najbardziej podoba mi się w tej książce, to czułość autorki na społeczną sytuację. Niezależnie od prezentowanych czasów odczytuje je i doskonale opisuje, a to, jako się wyżej rzekło, trzeba umieć.
Irena Małysa: Mosty na Wiśle
Subscribe
0 komentarzy
Oldest