
Większość z nas, przynajmniej ta większość, której nie jest wszystko jedno, z niepokojem myśli o nadchodzących wyborach prezydenckich w Polsce. Bez względu na to, któremu kandydatowi kibicujemy, mamy powody do obaw, bo jakoś nie jest u nas dobrze. Wychodząc naprzeciw tym nastrojom postanowiłem przypomnieć książkę, która równo dziesięć lat temu zbulwersowała Europę. „Uległością” autor potwierdził swoją postawę człowieka, który zwalcza islam. Stanął za to przed sądem, ale obronił się, twierdząc, że islam to religia, a nie rasa ani narodowość czy płeć, można przestać być muzułmaninem i on ma prawo do wyrażania swoich poglądów. 10 lat temu wygrał. Ciekawe, czy dziś wyrok paryskiego sądu byłby taki sam? Zanim przejdę do sedna przypomnę, że premiera „Uległości” zbiegła się z atakiem na redakcję „Charlie Hebdo”.
Teraz do meritum. Bohaterem powieści jest profesor literatury, zajmujący się z zawodowym powodzeniem twórczością jednego z pisarzy naturalistów. Niewiele różni się od swoich uniwersyteckich kolegów – wiedzie jałowe życie, mieszka byle jak, jest samotny, bo przelotne studentki albo panie, za których towarzystwo trzeba płacić, nie są dla niego ważniejsze niż szczotka do zębów. Wieczory spędza z winem i czuje, że życie przecieka mu przez palce. Grono profesorskie, rzekoma elita Francji, nie dyskutuje o polityce (do czasu). Deliberują na oderwane od rzeczywistości tematy i nawet kiedy z ulic dobiegają strzały, nie przerywają sobie uczonych dysput. Wszyscy popierają postępową lewicę, a kiedy w ich gronie pojawia się ktoś o prawicowych poglądach, nasz bohater zamierza go spytać, czy jest raczej katolikiem, czy raczej faszystą i przyznaje: „Straciłem kontakt z prawicowymi intelektualistami i nie wiedziałem, jak się do nich zabrać”. Centrolewicowe media milczą o licznych zamieszkach, do jakich dochodzi coraz częściej na ulicach francuskich miast.
Tymczasem Francja trwa w przedwyborczym zaaferowaniu. Front Narodowy wysunął się na czoło rankingów, drugie miejsce zajmuje Bractwo Muzułmańskie, a trzecie socjaliści. Przedmiotem debaty jest, czy socjaliści dogadają się z muzułmanami i stworzą rząd. Nikt nie postrzega wysokiej lokaty muzułmanów za zjawisko niepokojące.
Tu dochodzimy do sedna powieści. Uczeni nawet nie podejmują myśli, że może nie należy wchodzić w układy z Bractwem. Skoro alternatywą jest Front Narodowy, lepsi są wyznawcy Allaha.
Potem dochodzi do sojuszu Bractwa z centrolewicą i w taki sposób muzułmanie przejmują władzę we Francji. Socjaliści łatwo zgodzili się na sojusz, bowiem Bractwo Muzułmańskie nie spierało się o ministerstwa związane z gospodarką i finansami. „Dla nich kluczowe elementy to demografia i szkolnictwo, wygra to grupa ludności, która ma najwyższą rozrodczość”.
Co dzieje się z naszym bohaterem i edukacją we Francji, doczytają Państwo sami, ale poświęcę jeszcze słowo atrakcyjności islamu. Houellebecq doskonale diagnozuje, dlaczego katolicyzm przestał być istotny – ponieważ poszedł na ugodę z lewicowymi nurtami. Islam na żadne ugody nie poszedł. Daje za to mężczyznom to, czego pragną. To jest proste, można nawet powiedzieć prostackie. Jeśli Państwo już „Uległość” czytali, może warto odświeżyć jej przekaz. Jeśli nie, po stokroć warto po nią sięgnąć. Brutalnie obnaża oblicze europejskiej rzeczywistości, brutalniej niż Krzysztof Stanowski prawdę o kandydatach na prezydenta.