Książki jako przedmioty nieożywione teoretycznie nie powinny móc być zabite, a jednak… Ludzkość to pomysłowa zbiorowość, której udaje się nawet to, co pozornie niewykonalne. Zacznijmy od rysu historycznego. Niegdyś, gdy ludziom nie śniło się, że może istnieć coś tak skandalicznie wyrafinowanego jak druk, książki powstawały w jednym egzemplarzu, będącym działem manu propria autora. Jeśli ktoś życzył sobie mieć własny egzemplarz, musiał zatrudnić kopistów. W starożytności system ten funkcjonował całkiem nieźle, ówcześni tyrani tacy jak Polikrates na Samos czy Pizystrat w Atenach pilnowali, by kultura kwitła i zakładali pierwsze biblioteki, które musiały składać się z kopiowanych papirusów.
W V w p.n.e., gdy Ateny przeżywały czas swej świetności, pojawiły się pierwsze albo pierwsze, o których wiemy, biblioteki prywatne. Jednym z najsłynniejszych bibliofilów był Platon, który zapisał swój księgozbiór założonej przez siebie Akademii. Podobnie uczynił Arystoteles, przekazując swojemu Liceum księgi. Jako jeden z pierwszych uznał, że księgi to źródło wiedzy. Wojny powodowały, że pieczołowicie kolekcjonowane biblioteki trafiały w ręce zwycięzców, którzy czasem (w szczęśliwym przypadku) pragnęli przejąć je dla siebie, wówczas zbiory miały szanse w większości ocaleć, ale – jak to na wojnie – zdarzało się, że ginęły bezpowrotnie. Jedna z pierwszych na świecie bibliotek fachowych powstała na wyspie Kos, gdzie gromadzono dzieła medyczne, od Hipokartesa – ojca medycyny począwszy.
Do najsłynniejszych bibliotek starożytnego świata należała Biblioteka Aleksandryjska. Dzieliła się ona na dwie części: Serapejon (od świątyni Serapisa) – dostępny dla mieszkańców miasta i Bruchejon (główna biblioteka) – dostępny dla wszystkich. O inteligencji jej twórców (egipskich faraonów Ptolemeusza I Sotera i Ptolemeusza II Filadelfosa) świadczy fakt, że ktokolwiek przybywał do Aleksandrii i miał ze sobą księgę, musiał ją zostawić do skopiowania. Gdy na widownię dziejów wkroczył Juliusz Cezar, podczas walk od płonących w porcie statków zajęły się ogniem także zabudowania Bruchejonu. Nie spłonęło wszystko, jedynie, bagatela, 40 tys. woluminów. Plutarch twierdzi, że wódz rzymskich wojsk, rekompensując Kleopatrze stratę, ofiarował jej 200 tys. woluminów z Biblioteki Pergamońskiej. Jednak nie wiemy, ile starożytnych dzieł na zawsze spłonęło, bo Wieczny Rzym chciał przewodzić światu. Nasz era przyniosła dalsze wojny zabójcze dla aleksandryjskiego zbioru. Gdy wybuchło powstanie Żydów, ci w zamian za pogrom zgotowany im przez Rzymian, splądrowali Aleksandrię z biblioteką włącznie. Gdy cesarz rzymski Teodozjusz w 381 r. wydał edykt zwany tesalońskim, zakazujący pogańskiego kultu, w Aleksandrii doszło do rozruchów, w wyniku których resztki biblioteki uległy zniszczeniu.
Wróćmy na chwilę do Biblioteki Pergamońskiej. Założył ją król Attalos I Soter w 2. poł. III w. p.n.e. w Azji Mniejszej. Biblioteka ta stanowić miała warsztat pracy uczonych, a ich praca świadczyć miała o wspaniałości jego dworu. Jakiż żal, że współcześni władcy świata wolą, by świadectwo wystawiały im miernoty, nie uczeni. Co ciekawe, biblioteka ta nie posiadała czytelni, bowiem nie było zwyczaju cichej lektury. Czytano na głos w krużgankach. Władcy rywalizowali wówczas na tle potęgi ich bibliotek. I tak Ptolemeusz V Epifanes był zazdrosny o rozwój Biblioteki Pergamońskiej, więc ograniczył eksport papirusu – wówczas najważniejszego materiału piśmienniczego. (W stanie wojennym w Polsce władza także sprawowała nieograniczoną kontrolę nad dystrybucją papieru, dlatego tak trudno było nie tylko o powielacz, na którym ręcznie odbijano kopie zakazanych książek, ale i o papier, na który trzeba było mieć przydział). Potrzeba okazała się nie po raz pierwszy matką wynalazku i w Pergamonie udoskonalono wytwarzanie pergaminu (o ile można wierzyć Pliniuszowi, bowiem Pergamon w owych czasach był po prostu epicentrum helleńskiej kultury i być może sankcje gospodarcze nałożone przez zazdrośnika z Egiptu nie miały nic do rzeczy, a wygodniejszy od papirusu pergamin podbił ówczesny europejski rynek).
W odległych Chinach, gdzie podobno wynaleziono papier i których życie społeczne we wszelkich aspektach kwitło niezależnie od naszego kręgu kulturowego, w 213 r. p.n.e. cesarz Qin Shi Huang okazał się nad wyraz pragmatycznym władcą. Pojął doskonale, do jakich wypaczeń umysłu mogą prowadzić treści zawarte w księgach, dlatego kazał dokonać selekcji, w wyniku której ocalały jedynie księgi zgodne z ideologią państwową oraz te, które zawierały wiedzę praktyczną. W ten sposób unicestwił m.in. „Pięcioksiąg konfucjański”, będący podstawą chińskiej etyki i filozofii. Jego treść odtwarzano w wiekach późniejszych na postawie zapamiętanych i przekazywanych ustnie przekazów oraz fragmentów, które były cytowane w innych dziełach.
Nie mamy najmniejszego pojęcia, ile dzieł starożytności nie przetrwało do naszych czasów. Przypominamy choćby najważniejszą dla akcji „Imienia Róży” Umberto Eco księgę Arystotelesa, część „Poetyki”, poświęconą komedii. „Poetykę” znamy z kopii, pochodzącej z ok. 1000 r. (och, to okropne, ciemne średniowiecze!), niemniej ostatnia jej część, mówiąca o komedii, nie zachowała się, co znaczy, że kopi było za mało, a wojen za dużo. W tym okropnym, ciemnym średniowieczu zakładano całe manufaktury produkujące kopie. Te manufaktury (manufaktura = fabryka przed wiekiem pary i elektryczności) to były klasztory. Mnisi ślęczeli tam nad manuskryptami całymi dniami, produkując kopie ksiąg (Nocami pracować nie mogli, bo potrzebne było dobre oświetlenie, a o to było trudno i kosztowało wiele. W dodatku wzrastało prawdopodobieństwo pożaru, co w bibliotece pełnej łatwopalnych materiałów równało się katastrofie) Materiał na księgi był drogi, pergamin i skóra do oprawy kosztowały tyle, ile kilka wsi z mieszkańcami, czyli chłopami i ich całym dobytkiem. Tak powstawały kopie w średniowieczu, w epoce, w której zwłaszcza na początku możni tego świata byli niepiśmienni. Dzięki średniowiecznym kopiom zachowała się spora część dorobku starożytnego świata.
Oczywiście nie wszystkie księgi były pieczołowicie reprodukowane przez pracowitych mnichów. Cesarze rzymscy, odkąd poczuli się odpowiedzialni za szerzenie chrześcijaństwa, z całą mocą tępili pisma heretyckie. I tak na przykład Konstantyn Wielki karał śmiercią posiadanie dzieł Ariusza (ojca arianizmu). Dwaj inni cesarze Teodozjusz II i Walentynian III rozkazali spalenie ksiąg Nestoriusza (ojca nestorianizmu) oraz bardzo sugestywnie przekonywali poddanych, by dobrowolnie pozbyli się pism manichejczyków. Zwracam uwagę, że działo się to jeszcze zanim nastały tzw. wieki ciemne. W średniowieczu także miała miejsce pewna akcja wymierzona w książki i to nie byle jakie. Otóż w XII wieku całkiem spore wpływy wśród chrześcijan zyskali waldensi, którzy nawoływali do ubóstwa. Odważyli się nawet przetłumaczyć Biblię na prowansalski. Przerażona hierarchia kościelna podczas synodu w Tuluzie w 1229 r. zakazała posiadania Biblii, a nawet jej fragmentów. Do prawdziwej wojny z książkami doszło w poł. XVI wieku, gdy w wyniku ruchów reformatorskich i rozpowszechniania się pism ich twórców (Jan Gutenberg zaprezentował już światu swój wynalazek i kopiowanie stało się prostsze i tańsze), Kościół postanowił ograniczyć rozprzestrzenianie się heretyckich ksiąg. Wprowadzono wówczas w 1559 r. Index librorum prohibitorum, czyli Indeks Ksiąg Zakazanych, a spowiednicy mieli za zadanie tropić ludzi, którzy je rozpowszechniają.
Zostawmy jednak czasy odległe, bowiem w epokach nam znacznie bliższych dopuszczano się prawdziwych zbrodni na księgach. Kulturalni Niemcy wpadli na pomysł, by zlikwidować książki, które nie reprezentują niemieckiego ducha (die Bücher wider den undeutschen Geist). Niemieckie Zrzeszenie Studentów zorganizowało zbiórkę „niewłaściwych” książek. Dzień 10 maja 1933 r. wyznaczono jako ten, gdy zapłonąć mają ognie w całej Rzeszy. Największy płomień rozpalono w centrum Berlina. W tej potwornej akcji mordowania książek uczestniczyli nie tylko studenci,ale też szacowni profesorowie uniwersyteccy. Przemawiający przy „ognisku” Goebbels powiedział: Drodzy studenci, Niemcy i Niemki! Wiek ekstremistycznego żydowskiego intelektualizmu właśnie się skończył, a sukces niemieckiej rewolucji znowu nadał Niemcom ducha właściwej drogi… Czynicie dobrze, oddając złego ducha na pastwę płomieni… To mocny, wielki, symboliczny akt, który ma być wobec całego świata świadectwem tego, że Listopadowa Republika spłonęła w tym ogniu. Z tych płomieni zrodzi się Feniks nowego ducha… Przeszłość sczezła w płomieniach. Przyszłość powstanie z płomieni w naszych sercach… Rozjaśnione tymi płomieniami niech będzie nasze przyrzeczenie: Rzesza, Naród i nasz Führer Adolf Hitler. Jak wiemy z historii, od palenia ducha nie było Niemcom daleko do palenia ciał.
Komunistyczne władze w Związku Sowieckim prowadziły własną akcję pacyfikacyjną wobec książek. Już sama rewolucja bolszewicka przyniosła olbrzymie straty. W ogniskach, jakie rozpalała w „pańskich” siedzibach rozszalała tłuszcza, płonęło wszystko, księgi także. A gdy władza się ukonstytuowała, rozpoczęła konsekwentną wojnę z książkami. Od 1948 roku całkowicie upaństwowiono rynek wydawniczy, co znaczy, że ukradziono wydawnictwa prywatnym właścicielom. Zaczęła działać cenzura. Drukowano tylko lektury zgodne z nową państwową ideologią oraz wycofywano z bibliotek książki „nieprawomyślne”. Większość po prostu oddawano na przemiał. Tylko nieliczne egzemplarze zatrzymywano i zamykano w specjalnych zbiorach, zastrzeżonych jedynie dla najbardziej zaufanych ludzi. To samo działo się po II wojnie światowej we wszystkich krajach, które decyzją państw alianckich oddano Stalinowi. Na przykład w latach 50. XX wieku miał miejsce w Berlinie kolejny seans nienawiści – palenia książek ze „zgniłego Zachodu”.
Naturalnie akcja niszczenia książek nie ominęła też naszego kraju. Zanim przejdziemy do najbardziej spektakularnych morderstw, przypomnijmy akcję zbierania makulatury. Każdy uczeń miał obowiązek dostarczyć jej do szkoły w każdym roku szkolnym przeciętnie 20 kg. Oficjalnie dzięki temu byliśmy oszczędni i zbieraliśmy surowce wtórne (dziś nazywa się to z angielska recyklingiem). Jak jednak uczeń miał wejść w posiadanie tej ilości makulatury? Liczba gazet była ograniczona. Nieograniczony był dostęp jedynie do „Trybuny Ludu” i pokrewnych jej szmatławców. Kolorowa prasa w rodzaju „Kobiety i Życia” czy „Przekroju” była sprzedawana w tzw. teczkach, wyłącznie dla tych, którzy weszli w porozumienie z kioskarzem. Uzbieranie żądanej ilości surowca tylko z prasy nie było realne. Trzeba było dopakować książki. I o to tak naprawdę chodziło – by ludzie sami pozbyli się „staroci”, które wysyłano na śmierć, czyli na przemiał.
Przyjrzyjmy się temu, co stało się z lwowską biblioteką im. Ossolińskich. Założyciel Józef Maksymilian Ossoliński ufundował bibliotekę w 1827 r. jako dar dla Narodu Polskiego. Doskonale funkcjonowała przez lata do czasu, gdy w 1940 r. komuniści wkroczyli do Lwowa. Zakład im. Ossolińskich znacjonalizowano (przy okazji rabując prywatne depozyty) i nazwano filią Akademii Nauk ZSRR. Po ponownym zajęciu Lwowa w 1944 r. bibliotekę oddano w ręce Ukraińców z Ukraińskiego Muzeum Sztuki Ukraińskiej, którzy mieli za zadanie przeprowadzić akcję „oczyszczania zbiorów muzealnych i bibliotecznych z dzieł szkodliwych”. W praktyce oznaczało to mordowanie (dosłownie) wszystkich ksiąg, które świadczyły o obecności polskiej kultury na terenach nowo powstałej Ukraińskiej Republiki Sowieckiej. W następnych latach dokonano podziału pozostałych zbiorów. Te, które odnosiły się w jakikolwiek sposób, choćby jednym słowem, do terenów położonych na wschód od linii Curzona, miały pozostać na miejscu. Zgodnie z tą logiką do Polski nie wrócił np. akt abdykacji króla Stanisława Augusta, bo miał miejsce w Grodnie.
Reszta w latach 1949-1952, spakowana w 70 skrzyniach na mocy decyzji partyjnego sekretarza została zniszczona. Prawdopodobnie zbrodni tej dokonano na terenach biblioteki, bowiem nie ma żadnych wzmianek, by gdziekolwiek je transportowano. W maju 1946 r. do Polski wysłano 150 tys. starych druków, rękopisów i druków z XIX oraz XX w. Był to ledwie 15-proc. ochłap całości zbiorów. Nie zawierał on grafik, map ani czasopism, które znajdowały się w Zakładzie Ossolińskich. Gdy pakowano wysyłane do Polski zbiory, uczestniczyli w tym akcie sami Ukraińcy. Polaków w ogóle nie dopuszczano. Zbiory określane jako „dar narodu radzieckiego dla narodu polskiego” przewieziono do Wrocławia.
Proces mordowania polskich książek na Ukrainie nie zakończył się ze śmiercią Stalina i jego następców. W lwowskim kościele św. Piotra i Pawła przez powojenne lata zupełnie niezabezpieczony leżał unikatowy , bezcenny dla Polski zbiór prasy. Prośby o jego zwrot nie przynosiły żadnego skutku. Gdy w 2010 r. rada miasta Lwowa zdecydowała o oddaniu kościoła grekokatolikom, przewieziono archiwalia do nowego magazynu. Przy okazji tego transportu dokonano wielokrotnego morderstwa ze szczególnym okrucieństwem. Księgi rzucano metodą „podaj cegłę”, wiele kartek przy okazji wypadało, wpychano je więc na siłę, metodą na chybił trafił do środka.
Z pewnością artykuł ten nie wyczerpuje tematu mordowania książek w dziejach. Przedstawione tu wydarzenia pozwalają jednak dostrzec koherencję, która może okazać się ważną wskazówką. Ilekroć w historii dochodziło do mordowania w takiej czy innej formie książek, równocześnie albo w niedalekiej przyszłości lała się też ludzka krew.
Zaś gdyby chcieli Państwo poczytać o mordowaniu książek w literaturze, polecam
„451 stopni Fahrenheita” Bradbury’ego. Tytuł oznacza temperaturę, w jakiej pali się papier.
Ray Bradbury – 451 stopni Fahrenheita
Po niebie latają odrzutowce z głowicami atomowymi, ludzie spędzają czas przed telewizyjnymi ścianami, a strażacy – zamiast gasić – wzniecają pożary. Najchętniej palą książki…do tego zostali powołani. 451 stopni Fahrenheita to temperatura, w której zaczyna palić się papier. Najsłynniejsza powieść Raya Bradbury’ego, pięćdziesiąt pięć lat od pierwszego wydania, wciąż szokuje i wzbudza pozytywne emocje. Kiedyś odbierana jako głos przeciwko totalitaryzmowi, teraz ukazuje drugie dno i zmusza do namysłu nad losem cywilizacji. Świat wyzbyty „wysokiej kultury”, zdominowany przez opery mydlane, historyjki obrazkowe, tanią rozrywkę dla mas. Nie ma w nim miejsca na rozmowę, miłość, szczęście. Zastępują ją dragi, ogłupiająca telewizja, przemoc, samotność w tłumie. Wizja Bradbury’ego, szokująca przed półwieczem, dzisiaj także budzi dreszcz realnego przerażenia – oto na własne oczy widzimy, jak futurystyczne i groźne założenia autora stają się rzeczywistością. Dobrowolne odrzucenie dorobku kultury, schedy po pokoleniach przodków szokuje, ale przykład strażaka Guya Montaga pokazuje, że nie jest łatwo zabić człowieczeństwo, a to co dobre, zawsze w człowieku na wierzch wypłynie.
Maja Wolny – Księgobójca
Deszczowy Amsterdam, mała księgarnia przy jednym z kanałów. Jej właściciel, Polak, Wiktor Krzesim, obserwuje miasto przez sklepową witrynę. Dni upływają mu monotonnie, aż do momentu, w którym do kamienicy na przeciwko wprowadza się grupa przyjaciół. Jedną z lokatorek okazuje się dawna, skrywana miłość Wiktora, Marianna. Wiktor zna nie tylko jej rodzinną historię, ale również inną wielką tajemnicę.
Okazuje się, że księgarz, który przez całe dnie obserwuje okolicę, wie więcej niż policja. Szyba księgarni, tak jak lustro weneckie, zaciera ślad między tym, kto jest podejrzanym, a kto ofiarą. Jednak jeśli czytelnik będzie wystarczająco uważny, odkryje zaszyfrowany w powieści klucz, który ujawnia imię sprawcy.
Bohumil Hrabal – Zbyt głośna samotność
Hantia pracuje jako pakowacz w składzie makulatury. Jest wykształcony i kocha książki, tymczasem jego zadaniem jest oddawanie ich na przemiał. Czyni z tej pracy artystyczną kreację, nadając każdej paczce indywidualny kształt. To opowieść o schyłku świata, w którym wielka myśl, którą reprezentuje książka, jest niszczona, zaś człowiek myślący jest skazany na marginalizację i samotność.
Rachel Caine – Atrament i krew
Jeśli wiedza to władza, to Biblioteka jest największą potęgą na świecie. I najbardziej okrutną… Rachel Caine tworzy historię od nowa i kreuje niebezpieczny alternatywny świat, gdzie Wielka Biblioteka kontroluje dostęp do wiedzy, a posiadanie książek jest okrutnie karane. Biblioteka Aleksandryjska, największy skarbiec wiedzy starożytnego świata, nie spłonęła. Bezwzględna i wszechpotężna ma swoją siedzibę w każdym wielkim mieście świata 2020 roku. Włada alchemią i panuje nad wiedzą, kontrolując do niej dostęp. Jednak posiadanie książek na własność jest zabronione i surowo karane. Jess Brightwell jest kurierem, na polecenie swojego przebiegłego ojca przemyca książki dla klientów. Wszystkiego, co wie, nauczył się z nielegalnych książek, które jego rodzina zdobywa na czarnym rynku. Ta niebezpieczna praca pozbawiła życia jego starszego brata. Ale bardziej ryzykowne jest zadanie, jakie ojciec wyznacza mu teraz. Jess ma zostać szpiegiem rodziny w Wielkiej Bibliotece… Rozpoczyna szkolenie w Bibliotece. Wszyscy tu mają tajemnice: uczniowie i ich mentor –bezlitosny Bibliotekarz. Lecz najbardziej złowieszcze sekrety kryje sama Biblioteka. Jess z przerażeniem odkrywa, że dla tych, którzy nią rządzą, wiedza jest cenniejsza niż ludzkie życie. I że wkrótce spłoną zarówno buntownicy, jak i książki…