Remigiusz Mróz umie pisać kryminały. Zdanie to brzmi banalnie, ale wbrew pozorom fakt, że ktoś wydaje książki, wcale nie musi świadczyć o jego umiejętnościach pisarskich. Tymczasem młody prawnik ma talent opowiadania intrygujących historii i można mu ufać, że doskonale wie, jak wyglądają kulisy sądowych potyczek i animozji między adwokatami, sędziami i prokuratorami. Bohaterowie „Inwigilacji” to znany już z poprzednich książek duet Chyłka i Zordon. Tym razem przyjdzie im się zmierzyć nie tylko z trudnym przypadkiem klienta, który nie bardzo chce współpracować, ale muszą poważnie zastanowić się, czy naprawdę chcą go bronić. Ich klientem jest bowiem ortodoksyjny muzułmanin podejrzany o planowanie zamachu terrorystycznego w Warszawie. Cieszę się, że autor dość lapidarnie rozprawił się z problemem, czy prawdziwi zbrodniarze i wszelkiej maści kanalie zasługują na to, by mieć obrońców, bowiem tę kwestię cywilizacja europejska rozstrzygnęła już jakiś czas temu. Oś intrygi stanowi spór o to, na ile może pozwolić sobie państwo, które z jednej strony jest zobowiązane od ochrony bezpieczeństwa swych obywateli, z drugiej jednak, by czynić to skutecznie i móc podejmować działanie prewencyjne, musi kontrolować – inwigilować społeczeństwo jako masę, łamiąc przy okazji prawo do prywatności. Podjęcie tego problemu i zobrazowanie go niejako „od ręki” w postaci konkretnego przypadku sprawia, że książkę warto przeczytać nie tylko jako udaną powieść kryminalną, ale także by nabrać wiedzy, jak dalece służby specjalne mogą wtargnąć w nasze życie i na co jako obywatele możemy, a na co nie chcemy się godzić.