Hanna Cygler – autorka wielu popularnych powieści opowiada, jak postępuje ze swoimi bohaterami, wspomina, jak poznanie literatury skandynawskiej wpłynęło
na jej pisarstwo oraz deklaruje sympatię do małych miasteczek, takich jak Gniew,
w którym rozgrywa się akcja jej najnowszej książki.
Po lekturze kolejnej Pani książki pt. „Tylko kochanka” zaczęłam się zastanawiać, na czym polega fenomen tego, że umie Pani opowiadać wciągające historie. Chodzi o klimat, ciekawych bohaterów, a może stosuje Pani jakieś magiczne sztuczki, które sprawiają, że czytelnik chce wejść w świat, który Pani stworzyła?
Oczywiście, że stosuję magiczne sztuczki w zmowie wiadomo z kim! Tylko w taki sposób można zauroczyć czytelnika! I dlatego zawsze się bałam wszelkich kursów kreatywnego pisania jak święconej wody. Studia językowe i zapoznanie się z dorobkiem literackim całej Skandynawii odstręczyły mnie od wszelkich prób literackich na długie lata. Trzeba było trochę zapomnieć wszelkie wzorce z Sèvres, a potem przedefiniować sobie, co się chce pisać. Odpowiedź przyszła jako olśnienie – literaturę popularną.
Napisała Pani, jeśli dobrze liczę, 16 powieści i w nich stworzyła rzeszę odmiennych, różnorodnych bohaterów. Wiem, że to banalne pytanie, ale jak ich Pani wymyśla? Czy Pani koledzy, rodzina i sąsiedzi mogą się w nich rozpoznać?
Powieści jest już osiemnaście. I nie ma obawy, nikt nie jest w stanie się rozpoznać, chyba że jest to zamierzone jak w wypadku pojawienia się pisarki Marioli Zaczyńskiej w „Złodziejkach czasu”. Poza tym dwie książki, „Grecką mozaikę” i „Tylko kochankę”, napisałam na podstawie losów prawdziwych osób, ale i tak moi książkowi bohaterowie nie są lustrzanymi odbiciami tych postaci. Wymyślenie postaci jest poprzedzone wymyśleniem fabuł. Dopiero kiedy mam taki reżyserski scenariusz, rozdaję role poszczególnym aktorom. Czasem zdarza się, że na skutek ich protestów i uznając ich racje, muszę przepisać ich role. Na przykład w obecnie pisanej książce jedna z postaci odmówiła w sposób stanowczy bycia zabitą. Bohaterowie bywają bardzo zdecydowani.
Oczywiście, że stosuję magiczne sztuczki w zmowie wiadomo z kim! Tylko w taki sposób można zauroczyć czytelnika!
I dlatego zawsze się bałam
wszelkich kursów kreatywnego pisania jak święconej wody.
Czy zdarza się Pani komuś zagrozić, że jeśli nie będzie dla Pani miły, to opisze go Pani w najnowszej książce jako zły charakter?
Raczej nie, bo złość mi prędko przechodzi, a ja piszę książki bardzo wolno. Ale nie wykluczam!
Większa część akcji „Tylko kochanki” rozgrywa się w Gniewie i to – inaczej niż w innych Pani książkach – nie wielka historia, ale lokalna społeczność ma najważniejszy wpływ na losy Leny. Czy dziś, w dobie internetu i alienacji towarzyskiej młodego pokolenia, otoczenie może aż tak silnie ingerować w życie jednostki? Czy duże miasto i mała społeczność różnią się od siebie w tym względzie?
Wielka historia zawsze zaczyna się od małej. Wielcy tego świata gdzieś się najpierw rodzą i wychowują i to najbliższe otoczenie ma na nich największy wpływ. Lena nie należy poza tym do młodego pokolenia, tylko tego, które podobnie jak ja, wychowało się w czasach Peerelu i pamięta pierwszą „Solidarność” i stan wojenny. Bardzo lubię małe miasteczka, ich często senną atmosferę i niespieszne tempo. Takim pierwszym miasteczkiem, które poznałam jako dziecko była Łeba, do której przyjechał mój dziadek jako pionier w 1945 roku. Potem były inne małe miasta, za każdym razem zachwycające swoją odmiennością; każde ze swoją kulturą i obyczajami oraz przestrzeganiem raz ustalonych zasad. Lokalne reguły stanowią pewne ramy, do których łatwo się dostosować, dorastając, ale i z których trudno się wyłamać. Coś za coś. Albo anonimowość i brak zainteresowania otoczenia w połączeniu z wolnością albo oddanie jej części w zamian za bycie częścią wspólnoty. Lena mimo wszystko kocha swoje miasto, które w prawdziwej historii wcale nie jest Gniewem.
Dla kogo Pani pisze? Czy głównym odbiorcą Pani powieści mają być kobiety? Pytam o to, bo większość autorek piszących w tym nurcie ogłasza dobitnie, że piszą dla wszystkich, niezależnie od płci.
Przede wszystkim piszę dla siebie, a potem dla czytelnika. Nie jestem jednak specjalistą od marketingu i nie zastanawiam się, jakiej ma być płci, w jakim wieku i reprezentantem jakiego zawodu. Mam też świadomość, że moje książki trafiają do kobiet i jestem z tego bardzo dumna. Doskonale jednak rozumiem, dlaczego tyle autorek nie chce się do tego przyznawać. Etykietka „literatura kobieca”, mimo iż jest to dokładnie taki sam gatunek literatury popularnej jak choćby kryminał, automatycznie szufladkuje książkę jako mało wartościową literaturę, niegodną dyskusji w opiniotwórczym towarzystwie czy recenzji krytyków z szacownych gazet. Część ambitnych twórczyń nie może się z tym pogodzić, stąd ich manifesty.
Czy książki dla kobiet muszą traktować o miłości?
Oczywiście, że nie muszą, ale co złego w miłości? Mamy się jej wstydzić, czytając książki? Może dlatego, że wstydzi nas własna emocjonalność, nad którą do końca nie jesteśmy w stanie zapanować. Z pewnością w książkach literatury kobiecej więcej odnajdziemy opisów stanów uczuć niż opisów fizjologii mężczyzny obudzonego na kacu.
Czy literaturze popularnej udaje się / uda się wygrać z telenowelami? Co stanowi ich przewagę nad tym, co proponuje kino czy telewizja?
Nigdy nie wygrają ze względu na liczbę odbiorców. Znacznie więcej ludzi ogląda, niż czyta. I są już tego konsekwencje, np. to, że czytelnicy lubią serie. I to do tego stopnia, że kiedy mają do czynienia z zamkniętą powieścią, gdzie na koniec umiera bohater, wydaje im się, że śmierć ma charakter chwilowy, a autor wskrzesi go w następnej części.
Oczywiście przewaga literatury jest taka, że czytając książkę, możemy ją sobie sami wyreżyserować i zatrudnić takich aktorów, jakich lubimy. Przy oglądaniu telewizji wyobraźnia raczej usycha, a rozum się kurczy.
Czy pracując zawodowo jako tłumaczka, nie czuje Pani pokusy, by tłumaczyć na polski innych autorów?
Jako tłumaczka spełniam się całkowicie w tłumaczeniu nudnych dokumentów. Tłumaczenie literatury wymaga takich umiejętności, których ja nie mam lub może i mam, ale do tej pory nie rozwinęłam.
Wolę się koncentrować na własnej fikcji, a innych autorów poczytam z przyjemnością albo po polsku, albo w oryginale.
Na koniec proszę o informację dla fanów Pani pisarstwa, na jakie Pani książki w niedalekiej przyszłości możemy liczyć?
Obecnie pracuję nad książką, której akcja będzie się rozgrywać w Ameryce na przełomie dziewiętnastego i dwudziestego wieku. Opowiadać będzie o losach Polaków-Kaszubów, którzy osiedlili się w miejscowości Winona w Minnesocie. Odwiedziłam to miasto już drugi raz i staram się zebrać do książki dużo opowieści usłyszanych tam od ojca Paula Brezy, który opiekuje się Muzeum Polskim w Winonie. Jest to więc moja kolejna przygoda, tym razem amerykańska. Raczej nie western, ale Indianie tam będą.
Rozmawiała Magdalena Mądrzak