Zdecydowałem się sięgnąć po tę książkę, bo rozśmieszył mnie nadtytuł: „Jaki kraj, takie hygge”. Okazało się, że autorka prowadzi bloga o swojej rodzinie, a książkę stworzono z jej wpisów. Zaletą tej książki jest potoczystość wypowiedzi. Pani Michalina ma swadę, dzięki której najbardziej banalne wydarzenia życiowe jest w stanie opowiedzieć bardzo ciekawie. Ma też cierpkie poczucie humoru. Obejmuje nim nie tylko bliźnich, ale i swoją osobę.
Jest to generalnie opowieść o rodzinie, która przeżywa hekatombę narodzin dziecka (jednego – tytułowej Krystyny, a potem drugiego). Można się do woli śmiać ze słowa hekatomba, ale tylko temu, kto nie ma dzieci, będzie do śmiechu. Temat niby banalny, ale jestem pewien, że niejednej matce ulży, gdy przeczyta, że nie tylko ona ma problemy z pracą, mężem, sobą i dziećmi. Że nie musi być matką idealną, a wiecznie czyste i wysprzątane pokoiki dziecięce prezentowane w reklamach to czysta fikcja i normalnie w przyrodzie nie występują. Że porozumienie między mężczyzną a kobietą to raczej kwestia woli niż realnych możliwości. Doceniam rolę terapeutyczną tej książki, a także jej prorodzinne przesłanie, wyrażone bez moralizatorstwa: dzieci to cement związku, a dla dorosłych nie tylko metrykalnie, ale mentalnie ludzi – fundament, na którym budują przyszłość.
Co mnie w tej książce razi? Nadreprezentacja wulgaryzmów. Czuję, że autorka to nie typ kobiety-kociątka, ale czy od razu musi być kumplem z wojska?
Michalina Grzesiak – Krystyno, nie denerwuj matki
Subscribe
0 komentarzy
Oldest