Słynny hiszpański pisarz Felix Palma napisał niezwykłą steampunkową trylogię „Mapa czasu”, której głównym bohaterem uczynił innego pisarza – H.G. Wellsa. W rozmowie z Magdaleną Mądrzak opowiada o tym, jak autor opowiadań przekształcił się w powieściopisarza, jak bawił się jako narrator oraz o tym, dlaczego nie lubi udzielać wywiadów.
Teraz panuje moda na sms-y, chaty i komunikację na Facebooku. Pan nie uległ modzie na prosty, skrótowy styl i odniósł sukces.
To była dla wszystkich niespodzianka, bo pisałem do tej pory głównie krótkie opowiadania. A tu nagle – gruba książka, której pisanie zajęło mi siedem lat.
Na jakich autorach Pan się wzorował? Czasy wiktoriańskie wymagają przecież właściwej oprawy.
Na pewno inspirowałem się Wellsem. Przeczytałem jego biografię, którą napisał syn o ojcu. Przerobiłem całą literaturę wiktoriańską, w tym Conan Doyle’a. Moim zamierzeniem było stworzyć powieść, której akcja toczy się w powolnym, wiktoriańskim tempie, ale tej akcji jest dużo, dużo się dzieje. To odróżnia moją książkę od aktualnie modnych thrillerów psychologicznych, w których mniej się dzieje, a najważniejsze są odczucia.
Przenosi Pan czytelników do Londynu w XIX wieku. Co Pana w tym okresie najbardziej zafascynowało?
Oprócz estetyki wiktoriańskiej podoba mi się fakt, że w tamtej epoce londyńczycy szukali dojścia do świata nierealnego, zakładali kółka spirytystyczne, grupy komunikujące się z duchami. A równocześnie był to czas wielkiego rozwoju technologicznego, epoka wynalazków, ale też czas poszukiwań.
Ta epoka inspiruje pisarzy, o czym świadczy rozwój literatury steampunkowej.
Sam nie uważam moich książek za steampunk, ale w Hiszpanii tak je zaklasyfikowano. Jak wrzuci się w Wikipedii w wyszukiwarkę 'literatura steampunk w Hiszpanii’, to moja trylogia wyświetla się jako pierwsza. Nie miałem wyjścia i musiałem zacząć czytać tę literaturę. W drugiej części pojawiły się te elementy, a trzecia to już w ogóle powieść typowo steampunkowa. Jak już wszystko przeczytałem, to stworzyłem dwie antologie literatury tego gatunku w Hiszpanii. Stałem się specjalistą w tej dziedzinie.
Jak wyglądała Pana kariera literacka w Hiszpanii? Na tłumaczenie jakich Pana dzieł na polski mamy jeszcze czekać?
Piszę do dziesięciu lat i najbardziej jestem znany jako pisarz opowiadań nurtu science fiction. Wydałem pięć tomów opowiadań, a dwie wydane powieści nie odbiły się zbyt szerokim echem. „Mapa czasu” przyniosła mi dużą popularność, także za granicą, bo prawa do wydania zostały sprzedane do wielu krajów. Można powiedzieć, że gdy miałem 30 lat, stałem się pisarzem, bo wydano moją pierwszą książkę. Gdy skończyłem 40 lat, stałem się znanym pisarzem.
Co będzie, jak skończy Pan 50 lat! Zakładam, że jako młody chłopak czytał Pan Wellsa i Juliusza Verne’a. Kiedy postanowił Pan uczynić z nich swoich bohaterów?
Na luksus czytania książek mogę sobie pozwolić tylko latem. Pewnego lata jako dorosły człowiek ponownie przeczytałem „Wehikuł czasu” Juliusza Verne’a. Zadałem sobie pytanie, co by pomyślał o tej książce czytelnik wiktoriański? To był czas wielu odkryć, wynalazków, więc tym bardziej ciekawiła mnie świadomość człowieka tamtej epoki. Następnie pomyślałem, co by było, gdyby w tamtych czasach ktoś otworzył biuro podróży w czasie i pozwolił londyńczykom przenosić się do 2000 roku? Postanowiłem napisać taką powieść.Chciałem połączyć bohaterów fikcyjnych z osobami, które rzeczywiście wówczas istniały. Byłem pewien, że Wells będzie głównym bohaterem, choć w pierwszej części pełni rolę drugoplanową, ale im bardziej akcja się rozkręca, jego rola się zwiększa.
Odnoszę wrażenie, że bardzo Pana bawi odgrywanie roli trzecioosobowego narratora. Z tej pozycji sączy Pan czasami ironiczne uwagi, opowiada dowcipne anegdotki, pokazuje, jak się może Pan bawić nami – czytelnikami oraz swoimi bohaterami. Wnoszę stąd, że to pisanie sprawiało Panu wiele frajdy.
Planując akcję mojej trylogii, zastanawiałem się, co zrobić z narratorem. Jako narrator pierwszoosobowy wiedziałbym tylko tyle, ile działoby się w danym momencie. Zwykły narrator trzecioosobowy też mi nie pasował, więc wymyśliłem sobie takiego boga, który ma szachownicę i na niej porusza pionkami. Niektórzy pisarze udają, że bawią się pisaniem, ale ja rzeczywiście bawiłem się doskonale. Dzięki temu czytelnicy także zyskali, bo mogłem podwoić ilość zaskoczeń dla nich. Nie dość, że dawałem informacje nie w porządku chronologicznym, to mogłem jeszcze sam od siebie udzielać różnych zaskakujących wskazówek i informacji.
To moje ulubione fragmenty Pana powieści, gdy do głosu dochodzi narrator i mówi na przykład: mógłbym wam opowiedzieć, ale wam nie opowiem, bo bylibyście za mało zaskoczeni.
Wiem, że są czytelnicy, którzy nienawidzą tego narratora, a inni specjalnie czytają tę powieść dla jego postaci.
Powiedział Pan, że pracował Pan nad tą książką siedem lat. To kawał życia. Co czuje autor po zakończeniu takiego dzieła? Ulgę czy ma ochotę jeszcze do tego wracać, czy nie ma dość swojej książki, a może wprost przeciwnie, czuje Pan dumę?
Najpierw trzeba się było nacieszyć, że to zrobiłem, że to napisałem. Potem się cieszyłem, że mogę pozbierać z domu wszystkie książki, z których korzystałem przy pisaniu, w których szukałem, z których robiłem research. Potem przyszła radość, że tamta epoka już się zamknęła i mogę zacząć coś zupełnie innego. A w ogóle czuję wielką radość z sukcesu, jaki książka odniosła. Prawo do wydania zakupiono nawet do Stanów Zjednoczonych. Wcale nie spodziewałem się takiego sukcesu. Poza tym od napisania książki do jej wydania i promocji mija dużo czasu, więc jak zaczynam udzielać wywiadów, to przeglądam wszystkie moje notatki i szykuję się jak do egzaminu.
Napisał Pan w słowie od autora, że pisarstwo wiąże się z samotnością i że gdyby pisarze chcieli poznawać nowych ludzi, to pewnie pracowaliby jako przewodnicy turystyczni lub recepcjoniści hotelowi. Więc rozumiem, że ta praca, jaką Pan teraz wykonuje, czyli spotykanie się z dziennikarzami, to ciężka harówka?
Rzeczywiście to dla mnie trudne. Jestem człowiekiem nieśmiałym. Jako pisarz jestem swoim szefem, siedzę przez komputerem, a podczas promocji muszę wyjść do ludzi i sprzedać swoją książkę jak sprzedawca, domokrążca, spotykać nowych ludzi, przypominać sobie i opowiadać o rzeczach, które już wcześniej powiedziałem w swoich książkach, więc rzeczywiście to trudne zadanie.
W takim razie proszę pozwolić sobie zadać ostatnie już pytanie. W Polsce pisarze nurtu fantasy mają taki zwyczaj, że piszą powieść, zamykają wątki i mówią: to koniec. Po jakimś jednak czasie ukazują się kontynuacje, które miewają wiele tomów. Czy możemy liczyć, że będzie tak i w tej sytuacji?
Została mi jeszcze jedna książka Wellsa „Wyspa doktora Moreau”, której w ogóle nie opisałem. Ale jestem już Wellsem tak zmęczony, że nie chciałbym ani siebie, ani czytelnika zamęczać. Wydaje mi się, że trzy książki całkowicie wystarczą.
W takim razie porzucamy nadzieję.
Może za dziesięć lat, jak zostaną wyprodukowane filmy na podstawie mojej trylogii…