Joanna Opiat-Bojarska wdarła się przebojem do świata polskich kryminałów. Krucha blondynka pisze o zbrodniach, czym zadziwia i czytelników, i ludzi z branży. Powieść „Bestseller” jest dziewiątą w jej dorobku. W wywiadzie opowiada, jak to się stało, że ekonomistka została pisarką i jak inspirujące w pomysły na zbrodnie jest życie.
Na portalu Lubimy Czytać znalazłam taką informację: „Miała napisać tylko jedną książkę, tymczasem wpadła w uzależnienie”.
Potwierdzam.
Jak się wpada w uzależnienie od pisania?
Moja pierwsza książka pt. „Kto wyłączy mój mózg?” była autobiograficzna. Przeszłam przez chorobę autoimmunologiczną, byłam sparaliżowana, a potem wróciłam do sprawności. Gdy byłam chora, nie było w internecie żadnych informacji na temat tej choroby. Nie wiedziałam, co się dalej ze mną stanie. Pomyślałam więc, że pomogę innym chorym. Gdy trafią do szpitala, będą mogli mnie odnaleźć na blogu i do mnie zadzwonić. Wtedy ja opowiem im, że jeśli blondynka dała radę, to i im się uda. Gdy przeprowadziłam wiele rozmów, poczułam, że wypowiadane przeze mnie słowa tracą emocjonalną wartość. Uznałam, że to ostatni moment, żeby zawrzeć wszystko w książce. Zajęło mi to pół roku. Wieczorami mąż siadał do telewizora czy konsoli, a ja do komputera i klepałam, nie wiedząc, czy ktoś mi to wyda. Tak minęło pół roku, bardzo szybko znalazłam wydawcę. Uważałam wtedy, że to jedyna książka w moim życiu, w której zawarłam wszystko, co najważniejsze. Dopóki nie przeżyję kolejnych 30 lat, nie będę miała materiału do pisania. Jednak po kilku tygodniach okazało się, że bardzo mi brakuje wieczorów z laptopem. Chciałam pisać książkę, która będzie poruszała ważne społecznie tematy. W moim otoczeniu pojawiła się dziewczyna, która tkwiła w toksycznym związku, więc postanowiłam napisać o toksycznych związkach. W połowie drugiej książki wiedziałam już, o czym będzie trzecia. I tak jest nadal. W połowie pracy mój mózg łapie fluidy, nitki z waty, z której ukręcę fabułę kolejnej książki. Gdy pod koniec książki obiecuję sobie, że zrobię dłuższy urlop, to potem okazuje się, że odzywa się do mnie jakiś konsultant, czy ktoś przesyła propozycję, że może zajęłabym się jakąś nową sprawą. Zerkam na to, nagle coś klika i wiem, że muszę to szybko zrobić, bo teraz czuję emocje i ekscytację. Gdy mnie taki temat kręci, to wiem, że będę potrafiła wciągnąć w tę fabułę czytelnika.
Ile książek wynikło z tego uzależnienia?
Spotykamy się z okazji wydania dziewiątej, dziesiąta jest już skończona.
To będzie jubileusz.
Tak, niebawem będę świętować dziesiątą książkę i pełne urodziny.
Kto będzie bohaterem tej jubileuszowej książki? Duet Burzyński-Majewski, pani psycholog, dziennikarka?
Aleksandra Wilk, psycholog.
O kim się Pani lepiej pisze? O mężczyznach czy o kobietach?
Na pewno szybciej idzie mi pisanie historii, w której kobieta jest główną bohaterką. Wymaga to mniej pracy. Kobiety mogą wykonywać różne czynności domowe, które wypełniają w jakiś sposób fabułę. Ale uwielbiam Burzyńskiego i Majewskiego, bo są fajnymi facetami i dzięki nim przenoszę się do świata ciężkiego, brudnego, pachnącego papierosami…
…i alkoholem.
W tej części tak. Lubię się obracać w takim towarzystwie. Przy „Bestsellerze” siedziałam w ciężkim klimacie i przechodziłam do pani psycholog, która jest troszeczkę lżejsza, bardzo szybka, ale lżejsza, a potem znowu wracałam do policjantów. Dzięki temu płodozmianowi jestem w stanie napisać dwie książki rocznie.
Łączy to Pani z pracą zawodową i wychowaniem dziecka?
Dziecko tak. Ze względu na wykształcenie jestem bardzo ostrożna w podejmowaniu różnych decyzji. Miałam ten komfort, że nie musiałam bardzo ostro rezygnować z pracy. Prowadziłam swoją firmę i wycofywałam się z życia zawodowego po troszku. Jeden dzień zostawałam w domu, żeby pisać książkę, potem były to dwa dni w tygodniu. W końcu uznałam, że to zbyt trudne, gdy jestem w pościgu za bandytą, a dzwoni do mnie pracownik i pyta, co zrobić klientem, który ma problem z mieszkaniem. Wybijało mnie to tak, że potem byłam zdenerwowana i sfrustrowana. Kiedy wyniki finansowe książek pozwoliły na podjęcie takiej decyzji, odeszłam z firmy i skupiam się tylko na pisaniu. To była jedna z najfajniejszych decyzji w moim życiu.
Czy w Polsce przy niezbyt wysokich przecież średnich nakładach książek da radę utrzymać się z pisania? Duża część pisarzy mówi, że nie bardzo.
Podjęłam decyzję, bo pozwoliły mi na to wyniki finansowe sprzedaży moich książek. Podejrzewam, że gdybym pisała jedną książkę na dwa lata, to logiczne jest, że byłoby to trudne. Pisanie książek jest dla mnie zabawą, rozrywką, czasem męczącą. Czasem siadam do laptopa i myślę, że przez tę scenę nie przejdę, nie stworzę jej, bo nie wiem jak i nagle klika, scena jest napisana. To, co wtedy czuję, jest niesamowite. To daje mi paliwo do dalszej pracy. Pojawiają się czasem takie rozmowy, dlaczego nie można się utrzymać z pisania i czyja to jest wina, dlatego postanowiłam poruszyć w „Bestsellerze” tematy związane ze środowiskiem literackim.
Na pewno szybciej idzie mi pisanie historii, w której kobieta jest główną bohaterką. Wymaga to mniej pracy. Kobiety mogą wykonywać różne czynności domowe, które wypełniają w jakiś sposób fabułę. Ale uwielbiam Burzyńskiego i Majewskiego, bo są fajnymi facetami i dzięki nim przenoszę się do świata ciężkiego, brudnego, pachnącego papierosami…
Po lekturze Pani książki zastanawiam się nad trudnościami promocji tej książki. Telewizja jej nie pokaże, bo nie przedstawiła Pani środowiska telewizyjnego w zbyt korzystnym świetle, dziennikarze prasowi i inne media też nigdy w takich kryminałach nie wypadają korzystnie, bo wiadomo, że to hieny, które żerują na sensacji, jaka się zdarzyła. Bardzo ciężko będzie promować tę książkę.
Dlatego dałam jej tytuł „Bestseller”. Mam tę przewagę, że nie tworzę powieści obyczajowych, tylko kryminał. Czytelnicy cenią mnie za to, że zauważam zło na świecie i wszelkie kryminalne, ciężkie sytuacje. Media mnie fascynują i dlatego w każdym z moich kryminałów pojawia się temat mediów. To, co się dzieje na styku media-policja, to w ogóle rewelacja! To, co zwykły Kowalski sobie na ten temat wyobraża, jest całkowicie błędne. Media rzadko pomagają policji w dochodzeniu. Statystyki mówią, że raczej przeszkadzają.
Mówiła Pani, że często temat ktoś Pani podrzuca, proponuje. Czy tym razem też tak było, że jakiś uczestnik telewizyjnego show zwrócił się z propozycją podjęcia tego tematu?
Nie. Zanim zaczęłam wkładać „Bestseller” w jakieś ramy, najpierw pojawiła się informacja wyczytana w jakimś portalu literackim, że Włosi emitują talent show dla osób chcących wydać książkę. Pomyślałam, że to musi być dość nudne. Jak można takich ludzi pokazać? Wszyscy jesteśmy w okularach i wszyscy jesteśmy skupieni na pisaniu? Na co tu patrzeć? Pomyślałam potem, że może jednak media mają taki potencjał, że są w stanie zrobić z tego ciekawe widowisko. Równocześnie startował talent show dla projektantów odzieży. Obejrzałam go. Okazało się, że się wciągnęłam. Obserwacja antyspołecznych zachowań ludzi była niesamowita. Wtedy zdecydowałam, że to będzie jeden z moich tematów. Jeden, bokryminał Opiat-Bojarskiej jest jajkiem niespodzianką. Zawsze zawiera w sobie coś więcej niż tylko temat główny. Dlatego poszukałam cięższej tematyki. W starej gazecie znalazłam artykuł o aniele śmierci, czyli o pielęgniarzu, który w jednym z poznańskich szpitali zabijał kobiety chlorkiem potasu. Poczułam, że chcę o tym opowiedzieć.
Wprowadziłam też postać mojej ukochanej antropolog sądowej. Mam konsultantkę antropolog sądową, do której poszłam i ona mi właśnie pomogła tę historię domknąć. Konsultanci są różni. Z niektórych trzeba wyciągać informacje. Pytanie – krótka odpowiedź. Zwłaszcza policjanci tak działają. Gdy rozmawiam z prokuratorem, to na moje pytanie pada wyczerpująca odpowiedź, że w literze prawa wygląda to tak, w praktyce potrzeba konkretnych dokumentów. Gdy przychodzę do mojej antropolog sądowej, witam się i ona od razu zaczyna opowiadać: taką mam sprawę, i jeszcze taką. Jak od niej wychodzę, to się zastanawiam, kiedy zdążę napisać te wszystkie książki. Opowiadała mi między innymi o metodzie identyfikacji ręki. Prosiła, by za dużo o tej kwestii nie pisać, ponieważ jeszcze nie zdążyła wydać publikacji naukowej na ten temat. Wychodzę z założenia, że tworzę książki rozrywkowe a nie instruktaże dla przyszłych morderców, więc pewne informacje uzyskane od konsultantów zachowuję dla siebie.
Wydawnictwo promuje Panią jako blondynkę, która świetnie radzi sobie w świecie mężczyzn. Odnajduje się Pani w tym wizerunku?
Zdecydowanie tak, bo mój mózg jest w dużej części męski. Czasem to bardzo pomocne, czasem przeszkadza. Jedna z ważnych różnic między kobietą a mężczyzną, wynikająca głównie z różnic w budowie mózgu, jest taka, że gdy kobiety mają problem, spotykają się i rozmawiają. Jak się wygadają, czują ulgę. Mężczyźni, gdy mają problem i decydują się o nim komunikować, to tylko po to, by inny mężczyzna im pomógł. Ja działam jak mężczyzna. Gdy ktoś mi o czymś opowiada, to odnajdują natychmiast warianty rozwiązań: a, b, c i mówię: od ciebie zależy, który wybierzesz. Jeśli niczego nie wybierasz, widać aż tak ci na tym nie zależy.
A kolor włosów towarzyszy mi od zawsze. Gdy pojawiam się na miejscu nowych konsultacji, zwykle budzę ogromne zdziwienie. Ostatnio odwiedziłam dom aukcyjny, w którym miałam się dowiadywać o starej biżuterii. Nie wiedziałam, z jaką osobą byłam umówiona i musiałam zaczepić parę osób. Panowie patrzyli na mnie zdziwieni, kiedy dowiadywali się że to właśnie ja piszę kryminały.
Interesuje mnie związek ekonomii i literatury. Żeby zostać pisarzem trzeba posługiwać się polszczyzną w stopniu lepszym niż przeciętna. Teraz kształci się tak, że jak już ktoś się zdecydował być matematykiem, informatykiem, ekonomistą, to w zasadzie na etapie wczesnej edukacji odcina się go od spraw związanych z literaturą, językiem, historią, co rzutuje siłą rzeczy na jego przyszłość. Gdyby chciał zostać pisarzem, będzie miał bardzo dużo do nadrobienia. Jak było w Pani przypadku?
Ja zawsze czytałam, ale gdy wspominam pisanie wypracowań szkolnych, zawsze była to katorga. Musiałam pisać to, czego spodziewa się nauczyciel, a nie to, co myślę. Nie miałam pojęcia, że potrafię przelewać emocje w słowa do czasu, gdy zaczęłam pisać blog po wyjściu ze szpitala. Gdy stworzyłam kilka wpisów, poprosiłam męża, żeby zobaczył i ocenił. Bardzo długo zwlekał, bo bał się, że moja trauma spłynie na niego. Mam specyficzne poczucie humoru, żartuję z innych, ale i z siebie, więc może dlatego moje opowieści łatwiej było przyjąć. Ten blog stał się popularny. W tych czasach wpisy były polecane na głównych stronach Onetu. Jestem przykładem tego, że można napisać bardzo dobrą książkę bez kończenia szkół pisania, bo nie są ważne reguły, jak zaczynać, co ile stron ma nastąpić zwrot akcji. Jeżeli czytało się dużo książek i ma się talent do opowiadania, to człowiek instynktownie wyczuwa pewne rzeczy. Bez czytania się nie da. Czytając sprawdzamy, jak autorzy radzą sobie z różnymi problemami. Czytam bardzo dużo kryminałów. Zaczynałam od Joanny Chmielewskiej, a potem w bibliotece czytałam wszystko, co stało na półkach. Zawsze ceniłam powieści, w których nie było za dużo lania wody. „Wodę” omijam, musi mi się dziać i staram się sama pisać takie książki.
Kogo Pani najchętniej czyta?
O wiele fajniej się książkę pisze niż czyta, zwłaszcza kryminalną, gdzie trzeba wymyślić znacznie więcej, niż dostaje w finale czytelnik. Muszę wiedzieć, jak wygląda życie prywatne bohaterki i jej faceta, jak wygląda jej praca, muszę ustalić, co mają zrobić ewentualni podejrzani, żeby stali się podejrzani. Tylko jedną trzecią szczegółów postaci, które wymyślam, umieszczam w książce. Mimo że się nie pojawiają, są potrzebni.
Czytam wszystkie kryminały, które się ukazują, poznaję nowe nazwiska. Ale odkąd sama tworzę kryminały, ich czytanie nie przynosi już takiej satysfakcji, bo widzę, szczegóły, które są niedopracowane. Stawiam na realizm, więc boli mnie łamanie procedur policyjnych czy sądowych. W kryminałach najbardziej kochamy chyba to, że możemy wejść w obcy świat i bezpiecznie się w nim poruszać.
Muszę wiedzieć, jak wygląda życie prywatne bohaterki i jej faceta,
jak wygląda jej praca, muszę ustalić, co mają zrobić ewentualni podejrzani, żeby stali się podejrzani. Tylko jedną trzecią szczegółów postaci, które wymyślam, umieszczam w książce.
Mimo że się nie pojawiają, są potrzebni.
Pani kryminał ukazał się w Czarnej Serii, rozpoczętej wydaniem Stiega Larssona i jego sagi Millenium. Potem był Person, Marklund, czyli nazwiska, które teraz w Europie są wiodącymi. Czy postawienie Pani nazwiska obok uznanych sław to dla Pani obciążenie, czy powód do dumy?
Bardzo się z tego cieszę, bo wydawnictwo Czarna Owca było punktem, do którego zmierzałam. Gdy napisałam pierwszy kryminał, próbowałam ich zainteresować swoją książką. Teraz wiem, że wtedy kryminał nie był do końca na właściwym poziomie, na pewno objętościowo. Ale w końcu mi się udało i jestem bardzo zadowolona. Debiutowałam w Zysku, potem odwiedziłam kilka różnych wydawnictw i wiedziałam, że muszę szlifować kryminały, bo to moja mocna strona. Gdy kończyłam „Konesera”, otrzymałam propozycję z dwóch różnych wydawnictw, w tym z Czarnej Owcy. Wydaje mi się, że zdarzają się w życiu magiczne momenty i trzeba je umieć rozpoznawać. Wybrałam Czarną Owcę i ich Czarną Serię. Czasem się zastanawiam, jak to Opiat-Bojarska, która nigdy nie lubiła pisać i uwielbiała liczyć, tworzy kryminały? Jednak wydaje mi się, że pisanie kryminału ma w sobie wiele matematycznych elementów. Każdego dnia notuję ilość znaków, które wystukałam, żeby orientować się, na jakim etapie książki jestem. Optymalnie dziennie jest około 10 tysięcy znaków.
Z którego z własnych kryminałów jest Pani najbardziej dumna?
Wydaje mi się, że z „Bestsellera”. Czytelnicy sięgający po kolejne książki mówią zwykle, że ta najnowsza jest najlepsza. Potem dostają następną i mówią: ta jest naprawdę najlepsza. Teraz też takie opinie się pojawiają.
Kiedy ukaże się Pani dziesiąta książka?
W listopadzie.