Ciekawie rozwiązano też sprawę przywłaszczenia sobie przez Czaplickiego i innych członków kierownictwa Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego środków finansowych i złota przejętych z kasy I Zarządu Głównego Zrzeszenia WiN. Była to prawdziwa fortuna nawet jak na dzisiejsze czasy nie mówiąc o powojennych. Ubecy w kasie tej znaleźli 1 milion dolarów amerykańskich i 300 kg złota (sic!). Cała ta fortuna została zabrana w tajemnicy – w nocy trzej oficerowie z najściślejszego kierownictwa MBP kazali ją przywieźć bezpośrednio do pokoju jednego z uczestników akcji, gdzie prawdopodobnie dokonano podziału łupu. Ubeków zadenuncjował szofer Jan Koturbacz, który składając zeznanie sam przyznał, że zrobił to, bo nie dostał swojej doli za milczenie. Najwyraźniej okazał się prawdziwym naiwniakiem, który zapomniał, że w komunie „jedne zwierzęta są równiejsze od innych”. Kiedy sprawa stanęła przed komisją rozpatrującą różne aspekty działalności Kurca, zaczęła ona od… podważenia wiarygodności zeznań szofera. Zrobiono to bardzo prosto – kierowca w pierwszych zeznaniach pomylił kolejność miejscowości „odwiedzanych” tamtej nocy, co stało się powodem do podważania jego zeznania o podziale łupu. Komisja potwierdziła natomiast, że w ręce ubeków wpadł wówczas milion dolarów i 300 kg złotych monet. Stwierdziła też, że cały ten skarb został tej samej nocy przywieziony bezpośrednio do gabinetu Romana Romkowskiego, czyli Naśka Kikiela, mieszczącego się wówczas w budynku przy ulicy Sierakowskiego. Na tym dociekanie, co stało się z tą olbrzymią fortuną komisja zakończyła. Rolą i uczestnictwem w całej akcji Izydora Kurca w ogóle nie zaprzątała sobie głowy.
Nawiasem mówiąc do sprawy wrócono w 1957 roku. Protokół sporządzony na ten temat w czerwcu 1957 r. stwierdzał, że Nasiek Kikiel przekazał „znaczną część”, zrabowanych wówczas środków „za pośrednictwem towarzyszy Wolskiego i Szymczaka z KC PPR na zabezpieczenie”, czyli na sfałszowanie referendum i wyborów w 1947 roku. Nie precyzował natomiast, ile dolarów i złota obejmowała ta „znaczna część” ani jak została rozdysponowana. Nie ma też żadnych pokwitowań potwierdzających jej odbiór przez ww. wymienionych ani sposobów jej wydania. Znając dziś metody zastosowane do sfałszowania referendum i wyborów trudno sobie wyobrazić, co ubecy mieliby sobie kupić za dolary i złoto, skoro wszystko załatwiali dużo prostszymi metodami niż przekupstwo. W dodatku ten sam protokół stwierdzał, że „pewne kwoty” były wypłacane Bierutowi i Bermanowi oraz jeden raz – Gomułce. Jest tam też następujące spostrzeżenie: „Przy przekazywaniu osobistym odpowiedzialnym towarzyszom z KC Romkowski nie brał pokwitowań”. Zatem znowu nie wiemy, ile tych środków przekazał, kiedy ani komu. Protokół ten stwierdzał także, że część tych środków została przekazana do Narodowego Banku Polskiego, tyle że po raz kolejny bez wskazania, o jakich kwotach mowa.
Komisja bardzo łatwo i szybko wyłączyła Kurca z tego wątku, ale nie znaczy to oczywiście, że w rabunku nie brał udziału. Podważenie zeznań pechowego kierowcy bezpieki w sposób iście radziecki, świadczy raczej, że zbyt grube ryby brały udział w całym przedsięwzięciu i zbyt dużo na nim zarobiły, by drążyć temat. Oczywiście, trudno zakładać, by trzech najważniejszych ubeków (w tym Kurc) podzieliło między siebie 300 kg złota, ale śmiało można zakładać, że do NBP trafiły nędzne resztki, a fortuna WiN wpadła w ręce ubeków. Kto zresztą wie – może do dziś służy potomkom głównych zainteresowanych.
Efekt całego zamieszania był taki, że powołano nową komisję, która pierwsze zarzuty wobec Kurca oceniła jako tendencyjne i złośliwe, a zamiast wywalenia towarzysza Czaplickiego z bezpieki na zbity pysk, zaproponowała przeniesienie go do innej pracy. Powstałe właśnie z przekształcenia MBP – Ministerstwo Spraw Wewnętrznych wyraziło zgodę i tak 31 maja 1957 r. Czaplicki zakończył swą służbę w strukturach bezpieki, po czym rozpoczął karierę na innym odcinku.
Przez kilka miesięcy Kurc odpoczywał, a 1 stycznia 1958 r. został zastępcą głównego inspektora Państwowej Inspekcji Handlowej, chociaż kwalifikacji nie miał do tego żadnych. Nie trzeba też dodawać, że zatrudnienie na tym stanowisku nie mogło się odbyć bez zgody MSW. Kurc-Czaplicki siedział na nim aż do 31 grudnia 1967 r., kiedy to przeszedł na emeryturę.
Mając w pracy dużo czasu, postanowił uzupełnić braki w edukacji i 27 lutego 1959 r. dzięki wsparciu kierownictwa Ministerstwa Handlu Wewnętrznego rozpoczął studia eksternistyczne na Wydziale Dyplomatyczno-Konsularnym w Szkole Głównej Służby Zagranicznej. Dowcip polega na tym, że nie miał matury również wtedy teoretycznie niezbędnej do rozpoczęcia studiów. Trudno powiedzieć, czy Kurc-Czaplicki pojawiał się w ogóle na uczelni, czy raz w roku dzwonił do jej rektora pytając, „powiedzcie no towarzyszu rektorze, na którym roku jestem”, czy w ogóle nie zawracał sobie głowy sprawdzaniem, jak wygląda tok jego studiowania, ale 21 grudnia 1960 roku „obronił się” i został magistrem.
Kurc żył więc sobie wygodnie i dostatnio aż do roku 1968, kiedy „chamy” znowu wzięły się za łby z „żydami” i były ubek znalazł się na celowniku bezpieki. I tu właśnie dochodzimy do kwestii rodziny Kurca, bowiem właśnie wtedy stała się ona dlań okolicznością obciążającą. Co zatem o niej wiemy? Niestety, niewiele.
Wiadomo, że Kurc-Czaplicki miał brata. Jak ustaliła bezpieka, Stanisław Kurc mieszkał w Paryżu, gdzie był właścicielem firmy „Texa”. Wiadomo, że utrzymywał bliskie kontakty z ambasadą ZSRS w tym kraju, acz wydaje się, że bezpieka w Polsce nie bardzo wiedziała, jaki mają one charakter. Trudno jednak zakładać, by były to spotkania towarzyskie, zresztą być może esbecy dostali jakiś sygnał z Belwederskiej, bo uznając Stanisława Kurca za swego rodzaju „obciążenie” dla Czaplickiego, owe bliskie kontakty z ambasadą ZSRS traktowali jako „okoliczność łagodzącą”. Izydor Kurc z pewnością odwiedzał brata w Paryżu, na co wskazuje kolejna ciekawa notatka SB.
Otóż w 1962 roku, a więc kiedy Kurc „pracował” w Państwowej Inspekcji Handlowej, miał przyjąć łapówkę w zamian za załatwienie zwolnienia z więzienia Włodzimierza R., odsiadującego wyrok za oszustwo. Dochodzenie w tej sprawie wszczęto już w marcu 1963 r., ale Kurca-Czaplickiego nie objęło ono aż do 1968 roku. Dlaczego akurat wtedy? Nie wiadomo do końca, ale Łabuszewski i Krajewski piszą, że powodem mogły być podejrzenia o przejęcie przez Kurca-Czaplickiego kolejnego „złotego skarbu”. Łabuszewski i Krajewski piszą: „W odręcznej dekretacji któregoś w wiceministrów adresowanej do zastępcy dyrektora Biura Śledczego MSW płk. Miszewskiego znalazła się bowiem następująca informacja: Słyszałem nadto, że Czaplicki, będąc w Paryżu, uzyskał informacje o skarbie ukrytym w Warszawie i później wspólnie razem z innymi usiłował go zagarnąć, czy też nawet zagarnął. Wszelkie sygnały o przestępczych działaniach Czaplickiego trzeba teraz wydobyć i zebrać w jedną całość”.
Wiadomo też, że był dwukrotnie żonaty. Żona i córka z pierwszego małżeństwa wyjechały do Izraela w 1968 roku, zapewne jako „ofiary polskiego antysemityzmu”. Z kolei córka z drugiego małżeństwa – Henryka Zubaczek, uczestniczyła w studenckich manifestacjach w marcu 1968, a potem wyjechała do Szwecji, gdzie utrzymywała bliskie relacje z tamtejszą gminą żydowską.
Kurc-Czaplicki został w Warszawie. Pod lupę wzięła go bezpieka, która w 1968 roku w związku z podejrzeniem o przyjęcie łapówki i tylko z tego powodu założyła mu w domu podsłuch. Trzy lata podsłuchiwania Czaplickiego pozwoliły na postawienie mu kolejnego zarzutu o płatną protekcję. Tym razem chodziło o wyjednanie zgody na powrót do Polski Żyda, który wyjechał do Szwajcarii i odmówił powrotu do Polski.
Oczywiście bezpieka przyglądała się też kontaktom Kurca ze środowiskiem żydowskim i ustaliła, że takowe miały wówczas miejsce, acz trudno stwierdzić, czy akurat stało za tymi relacjami kryterium przynależności narodowej. W każdym razie wiosną 1971 r. Biuro Śledcze MSW postawiło Czaplickiemu zarzuty. Znamienne jest, że wśród postawionych mu zarzutów nie znalazł się ani jeden związany z jego zasadniczą działalnością. W efekcie 3 lipca 1971 r. Sąd Powiatowy dla m.st. Warszawy na podstawie art. 244 kk skazał Kurca na rok pozbawienia wolności oraz 100 tys. złotych grzywny, z tym że na podstawie amnestii z 1969 r. darował mu całą karę i obciążył kosztami sądowymi w wysokości 1000 zł. W tej sytuacji trudno nie stwierdzić, że cały proces był tylko formą zakomunikowania Kurcowi, że „nowa” bezpieka może mu narobić kłopotów, więc lepiej, żeby się nie wychylał. Znamienne jest, że nie cofnięto mu żadnego z odznaczeń przyznanych w okresie służby w resorcie ani nie zdegradowano go ze stopnia pułkownika, który otrzymał w marcu 1947 r. Oznacza to, że Kurc, chociaż postraszony sądem, odbierał do końca życia pułkownikowską emeryturę.
Kup na:
https://iczytamy.pl/historia/623-aldona-zaorska-poznaj-ich-prawdziwe-nazwiska.html
https://fanbook.store/polityka-poznaj-ich-prawdziwe-nazwiska,c9,p277,pl.html