Nie sądziła, że wyda swoje książki.Pisała je najpierw jako rozrywkę dla znajomych. Teraz, gdy jej pierwszą trylogię poznała cała Polska, zaprasza nas do czytania kolejnej. Proszę wstać, sąd… to znaczy Paulina Świst zaprasza na „Karuzelę”.
Czy teraz, kiedy ukazała się Pani czwarta książka, czuje się Pani bardziej pisarką czy prawnikiem?
Nie uważam się za pisarkę. Jestem adwokatem, a pisanie to moja pasja. Mam wrażenie, że gdybym zaczęła uznawać to za zawód i przestałabym się przy tym dobrze bawić, to po prostu przestałoby działać. Zdecydowanie więc nadal czuję się prawnikiem… z niecodziennym hobby.
Czym kierowała się Pani, kiedy zaczynała Pani pisać pierwszą książkę? Czy praca adwokata była niewystarczająco absorbująca?
„Prokuratora” pisałam jako rozrywkę dla znajomych. Odskocznię od pracy, która była i jest nie tylko bardzo, bardzo absorbująca, ale też stresująca. W książkach natomiast mogę poukładać sobie proces tak, jak chcę, mogę dołożyć wątek erotyczny, mogę się tym bawić. Nie brałam pod uwagę, że to kiedykolwiek stanie się czymś więcej niż zwykłą rozrywką.
Czy pisanie jest wciągającym zajęciem? Rozważa Pani porzucenie praktyki adwokackiej?
Uwielbiam pisać, to dla mnie prawdziwa przyjemność, ale absolutnie nie rozważam porzucenia praktyki adwokackiej. To mój zawód, na który długo i ciężko pracowałam. Oczywiście, doba ma tylko 24 godziny: czasem muszę zrezygnować ze sprawy, kiedy wiem, że za chwilę powinnam oddać książkę, albo przeciwnie: powiedzieć, że nie jestem w stanie napisać książki, bo mam zbyt absorbującą sprawę karną. Mam wrażenie, że póki co udaje mi się to pogodzić, ale wiem, że to może się zmienić.
Jak reaguje środowisko kolegów prawników na Pani działalność pisarską? Z jednej strony pokazuje ich Pani jako szalenie atrakcyjnych ludzi, z drugiej – no cóż – są mocno niekonwencjonalni.
Moi koledzy po fachu w przeważającej większości nie wiedzą, czym zajmuję się po godzinach. Ci, którzy wiedzą, reagują bardzo pozytywnie, potrafią oddzielić te dwie kwestie. Jeśli natomiast chodzi o typ moich bohaterów: oczywiście przedstawiam takich, którzy będą dla ludzi interesujący, a więc tych atrakcyjnych i tych niekonwencjonalnych. Daleka jestem od generalizowania – bardzo wielu prawników prowadzi spokojny i stonowany tryb życia. Mnie jednak najbardziej ciekawią tzw. czarne owce. Lubię opisywać ich historie.
„Karuzela” to szczególny przypadek kryminału, w którym prawnicy celowo łamią prawo i jeszcze uczyniła ich Pani bohaterami, którym mamy kibicować. Nie bała się Pani tak postawionych na głowie założeń powieści?
Życie jest przewrotne, bardzo łatwo przekroczyć w nim pewne granice, zwłaszcza gdy w grę wchodzą ludzkie namiętności, takie jak seks czy pieniądze. Olka i Piotr to przestępcy, nie ma co do tego najmniejszych wątpliwości. Byłam ciekawa, czy mimo to ludzie będą w stanie ich polubić, identyfikować się z nimi, a przede wszystkim ich zrozumieć. Zdawałam sobie sprawę, że to ryzykowne, ale jak zwykł mawiać jeden z moich bohaterów: „No risk, no fun”.
„Karuzelą” zaczęła Pani nowy cykl. Czy trudno było Pani oderwać się od stworzonych wcześniej bohaterów i wykreować nowych, działających w tym samym środowisku? A może Pani ich nie stwarza, ale opisuje rzeczywistość, tylko lekko ją ubarwiając?
Bardzo tęsknię za „Zimnym” i spółką. To chyba widać, bo mimo nowej serii nadal czynię o nich wiele wzmianek. Ale postanowiłam zacząć coś nowego, pokazać innych bohaterów z innymi problemami. Nie chciałam się tamtą ekipą znudzić, a tym bardziej znudzić nią moich czytelników. Fabuła „Karuzeli” jest wymyślona, tak jak fabuła wszystkich moich książek. Natomiast większość postaci ma swój, czasem bardzo bliski, pierwowzór w rzeczywistości. Mówię tu zarówno o postaciach pozytywnych, jak i negatywnych. Pisząc książki, nie jestem w stanie kompletnie oderwać się od tego, co się akurat dzieje w moim życiu bądź pracy. Wykorzystuję pewne rysy postaci, powiedzonka, sytuacje. Oczywiście, dopasowuję je do akcji powieści, ubarwiam i koloryzuję, ale większość osób, które posłużyły mi za inspirację, jest w stanie się rozpoznać w książkowych bohaterach.
Czy siadając do pisania miała Pani jasny obraz tego, jaki typ książki chce napisać? Czy wiedziała Pani, że to będzie kryminał z mocnymi wątkami obyczajowo-erotycznymi? Czy może to był chwyt marketingowy, bo po sukcesie serii o Greyu wiadomo, że seks sprzedaje się znakomicie?
Nie miałam pojęcia. Nie przewidywałam też, że kiedykolwiek wydam „Prokuratora”, a więc kwestie marketingu nie były przeze mnie brane pod uwagę. Chciałam, żeby w książce było wiele akcji, nie zamierzałam jednak uciekać od scen łóżkowych. Niesamowicie mnie bawi, kiedy książka ze szczegółami opisuje brutalne morderstwa, a w momentach scen łóżkowych autor pozostawia wszystko wyobraźni czytelników.
Szczerze mówiąc, każda kolejna Pani książka z pierwszej serii wydawała mi się ciekawsza, jakby nabierała Pani wiatru w żagle. Akcja stawała się ważniejsza niż sceny łóżkowe i to było dobre. Jak będzie w serii, którą zapoczątkowała „Karuzela”?
Bardzo miło mi to słyszeć 😉 Mam nadzieję, że tak będzie również w drugiej serii. Zawsze mam wrażenie, że w książce, która rozpoczyna losy danych bohaterów, większy nacisk kładę na emocje i wzajemne relacje. W kolejnych tomach postacie są już czytelnikom znane, więc mogę skupić się na akcji i „pakowaniu” ich kłopoty.
Chciałam jeszcze spytać o wątki rodzinne. Są one w Pani powieściach dość złożone. Większość małżeństw to, delikatnie mówiąc, kompletne fiasko. Mówi się, że literatura to zwierciadło życia, czy rzeczywistość jest aż tak pesymistyczna?
W pracy na co dzień spotykam się z trudnymi sprawami rozwodowymi. Mam wrażenie, że może to rzutować na moje postrzeganie małżeństw. Przyjaciółki często się śmieją, że mam w tym względzie spaczony obraz. Nie wiem, czy rzeczywistość jest aż tak pesymistyczna. Prywatnie znam wiele szczęśliwych par, ale gdyby skupić się na sytuacjach z sali sądowej, to nie wygląda to zbyt różowo. Pięknie podsumowała powyższe nieodżałowana Maria Czubaszek i zgadzam się z nią w stu procentach: „Prawdziwej miłości nie zaszkodzi nawet małżeństwo”.
Rozmawiała Magdalena Mądrzak.