W 2015 ROKU CZYTELNICY „FANBOOKA” WYBRALI JĄ BLOGEREM ROKU. OD TEGO CZASU WIELE SIĘ W JEJ ŻYCIU ZMIENIŁO I NIE TYLKO RECENZUJE KSIĄŻKI, ALE JE PISZE. DEBIUTANCKIE „DZIEWCZĘTA Z AUSCHWITZ” ZYSKAŁY WIELKĄ POPULARNOŚĆ. WŁAŚNIE NA RYNEK WSZEDŁ JEJ DRUGI REPORTAŻ „TYLKO PRZEŻYĆ. PRAWDZIWE HISTORIE RODZIN POLSKICH ŻOŁNIERZY”. SYLWIA WINNIK DZIELI SIĘ SWOJĄ HISTORIĄ OD BLOGERKI DO AUTORKI, OPOWIADA, JAK PISZE SWOJE KSIĄŻKI I DLACZEGO NIE WSTYDZI SIĘ ŁEZ.
Właśnie wchodzi na rynek pani nowa książka. Odeszła Pani w niej od tematyki obozowej, choć pozostała przy wojnie…
Tak, po prawda. W pierwszej książce „Dziewczęta z Auschwitz” poruszam tematykę obozową, opisuję historie kobiet, które w różnych okolicznościach trafiły do niemieckiego obozu zagłady Auschwitz-Birkenau. W „Tylko przeżyć. Prawdziwe historie rodzin polskich żołnierzy” piszę zaś o wojnie współczesnej, która tak samo różni się jak i jest podobna do wcześniejszych wojen. Różni się rodzajem broni, strategią, czyli tym wszystkim, na co pozwala człowiekowi rozwój i technologia, ale w najważniejszych kwestiach niestety dramat wojenny jest tożsamy. Giną ludzie, rozdzielane są rodziny, cierpi na tym gospodarka, społeczeństwo. Czynnikiem wspólnym zawsze jest człowiek. I chyba nieustannie dziwić mnie będzie, że to właśnie my, ludzie, walczymy o życie człowieka i również my go zabijamy.
Jak powstały „Prawdziwe historie rodzin polskich żołnierzy”? Czy Pani rozmówcy chętnie dzielili się swoimi odczuciami?
Uwielbiam rozmawiać z ludźmi. Dlatego kocham też pisać. Moja praca opiera się w dużej mierze na rozmowie. Spotykałam się z bohaterami najnowszej książki na terenie całej Polski. Były to trudne rozmowy, wyznania pełne emocji. Odnajdą w niej Państwo sceny wojenne niczym w filmu akcji, ale również problemy codziennego życia, skomplikowane sprawy rodzinne. Walkę toczącą się tu w kraju. Nie brakuje w niej jednak też miłości, nadziei i oczekiwania. Trudno opowiadać o uczuciach. Trudno przywoływać wojenne wspomnienia, ale to istotne elementy współczesnej literatury. Nie było to jednak proste, zdobyć zaufanie moich rozmówców. W przeciwieństwie do kobiet, które przeżyły obóz zagłady i opowiadały swoje historie z perspektywy ponad siedemdziesięciu lat, żołnierze i ich rodziny niechętnie się spotykali. Nie każdy chciał rozgrzebywać tak świeże rany, nie każdy miał w sobie siłę, by się zwierzyć. To jednak wojna współczesna i życie rodzin, które często swoje tragedie, samotność, smutek chcą zachować dla siebie. To zbyt świeże. Ale udało się dotrzeć do rodzin, które zdecydowały się na rozmowę. Gwarantuję, że to naprawdę mocna i poruszająca książka, która ukaże wojnę w zupełnie nowej odsłonie. Obali kilka ważnych mitów o wojsku, uzupełni to, co niedopowiedziane o misjach poza granicami państwa, i odpowie na pytanie, czy to rzeczywiście „nie nasza wojna”. Co kieruje żołnierzem, który pozostawia w Polsce rodzinę i jedzie do Afganistanu na pół roku, narażając życie? Czy robi to dla adrenaliny? Dla pieniędzy? A może w ten sposób ucieka od życia, z którym sobie nie radzi… Ale i przede wszystkim, podkreślam w książce istotę rodziny i więzi z bliskimi. Często to właśnie żony żołnierzy, tu w kraju toczą swoją walkę, nie mniej niebezpieczną, chociaż bez karabinów. Choroby, wychowanie dziecka, praca, życie codzienne, samotność… To opowieść o sile kobiecej wytrwałości i poświęceniu.
Czy można powiedzieć, że na zespół stresu pourazowego choruje cała rodzina?
Oczywiście. Niestety PTDS wpływa na całą rodzinę żołnierza-misjonarza. Coraz częściej na szpitalnych oddziałach psychiatrycznych można spotkać ich żony lub matki, dla których misja i często niestandardowe zachowania żołnierza wywołują objawy stresu. W „Tylko przeżyć” przedstawiam historie weteranów, dla których powrót do codziennego życia w Polsce stwarzał większe zagrożenie emocjonalne niż pobyt w Iraku czy Afganistanie. W stan obronny będący instynktownym wpadali podczas prostych czynności jak pobyt w banku czy jazda samochodem. Podejrzane wydawało się dla nich to, że w kolejce do okienka kasjera klient trzyma torbę – tam może być przecież bomba. Przerażał ich hałas, jaki wywołuje pociąg, bo podobny dźwięk towarzyszy strzałom z moździerzy. Nie mieli cierpliwości do korków w mieście, co powodowało agresywną jazdę, zjeżdżanie na pas zieleni i wymijanie tym samym innych aut. Takie proste sytuacje stwarzały problem dla osób borykających się w mniejszym lub większym stopniu ze stresem pourazowym. I zdecydowanie wpływały one na rodzinę wywołując zdziwienie, strach, stres. Jedną z bohaterek książki jest żona żołnierza, która z zawodu jest psychologiem. Wspaniale tłumaczy, co zrobić, by zespołu stresu pourazowego uniknąć w całej rodzinie oraz jak pomóc osobie powracające z misji. Psychologia była jej pasją, ale skupiła się na niej również po to, by pomóc mężowi, gdy wróci z misji. Robiła to w tak subtelny sposób, że on nawet tego nie zauważał. Po latach zrozumiał, że gdyby nie ona i jej wiedza, ale nade wszystko cierpliwość i miłość, jego losy mogłyby potoczyć się zupełnie inaczej.
Poprzednią książkę oparła Pani o rozmowy z kobietami, które przeszły obozowe piekło. Popularność, jaką zyskały „Dziewczęta z Auschwitz”, wskazuje, że mimo upływu czasu bestialstwo niemieckiej okupacji nadal budzi gorące emocje.
Emocje w książce były dla mnie najważniejsze. Chciałam zrobić coś więcej niż zebranie informacji. Oprócz faktów, które naturalnie mają swoje potwierdzenie w rozmowach z bohaterkami książki i w dokumentach historycznych, ujęłam w książce wiele uczuć i na nich oparłam przekaz książki. Zależało mi, aby pokazać wojnę z nieco innej strony. Nie mnie oceniać, jednak opinie czytelników wskazują na to, że się udało. Co więcej, podczas rozmów pojawiały się łzy, czasami zapadała cisza. Bardzo wymowna. A tę ciszę i łzy starałam się uchwycić i przenieść na papier, by czytelnicy mogli podobnie jak ja poczuć mocny przekaz moich rozmów z bohaterkami „Dziewcząt z Auschwitz”.
Trudne rozmowy o życiowej traumie ludzi to wyjątkowo stresujące zajęcie. Jaka jest Pani metoda na odreagowanie?
Nie tyle stresujące, co obciążające. Nie ukrywałam nigdy, że zarówno podczas rozmów do książki o obozie Auschwitz-Birkenau, jak i o żołnierzach poza granicami państwa i ich rodzinach, płakałam. Nie wstydzę się tego. Są tacy, którzy uważają, że reporter nie powinien płakać, bo to nieprofesjonalne. A ja sądzę, że to wyraz zrozumienia albo podjęta próba pojęcia sedna sprawy. Tym bardziej, że jak wspomniałam wcześniej, książka choć jest reportażem, napisana jest emocjami. Zdarza się, że podczas pisania na tak przejmujące tematy, muszę zrobić sobie przerwę. Wtedy czytam książki, podczas których odpoczywam, wychodzę na spacery. Uwielbiam góry, a ponieważ nie mam do nich daleko, bo mieszkam w Kotlinie Kłodzkiej, relaksuję się na szlakach. Poza tym odpoczywam przy książce zupełnie innego gatunku, którą piszę dodatkowo, a która pozwala mi się oderwać od smutnej często rzeczywistości i obrazu świata, jaki kreujemy jako ludzie. Mam jednak najlepszy sposób na regenerację, nawet podczas pisania – są nim moje koty, których urocze mruczenie dobrze mnie nastraja.
Porzucając trudne tematy, chciałam zapytać o drogę, jaką przeszła Pani od blogerki do autorki. Czy było trudno przebić się na wydawniczym rynku?
O pisaniu marzyłam, o ile dobrze pamiętam, od gimnazjum. Wydawało mi się to wtedy nierealne. Podjęłam pracę i na chwilę porzuciłam swoje marzenia. I wreszcie, kiedy sprawy zawodowe przestały mi się układać i stałam się ofiarą „systemu”, dla odreagowania założyłam blog literacki z recenzjami. Pomyślałam, że dużo czytam, więc nie ma przeszkód, abym zaczęła pisać swoje opinie, i być może w ten sposób spełniałać swoje pasje. Zależało mi jednak, aby zrobić coś więcej niż samo pisanie recenzji. Zaczęłam więc nagrywać tzw. Spacer z książką, podczas którego opowiadałam o tym, co przeczytałam. Wreszcie powstał nowy projekt, Spacer z Autorem i to on otworzył mi oczy i rozjaśnił drogę do realizacji swojego marzenia. Jeździłam po całej Polsce, aby spotykać się z autorami polskich książek i przeprowadzałam z nimi wywiady. Często te „zawodowe” relacje zamieniały się z koleżeńskie i przyjacielskie. Tak poznałam wielu wspaniałych ludzi, który pozwolili mi uwierzyć w siebie i swoje możliwości. Dostałam wtedy motywacyjnego „kopa” do działania i stwierdziłam, że najwyższy czas spełnić swoje marzenie. Teraz, kiedy minęło już pięć lat od tego momentu, zrozumiałam, że najważniejsze w dążeniu do celu, do spełnienia jest determinacja i ciężka praca. Ale opłaca się. Nic nie jest cenniejsze od bycia szczęśliwym we własnej skórze. Pisanie „Dziewcząt z Auschwitz” zajęło mi trzy lata. Na ten czas składają się oczywiście research, zbieranie materiałów, rozmowy z bohaterkami i redakcja. Zaszczytem było dla mnie poznanie żywych świadków historii. Druga książka „Tylko przeżyć” odsłoniła mi zupełnie inne oblicze wojny. Uwielbiam robić to, co robię! Pisanie, to jedna z najpiękniejszych rzeczy, jakie spotkały mnie w życiu.
Czy trudno było się przebić? Tradycyjnie wysłałam kilka propozycji, mając część napisanej książki. Szukanie wydawcy zajęło mi rok. Czy to długo, czy krótko – nie wiem. Cieszę się, że udało się wydać książkę, która przyniosła mi wiele satysfakcji. Jedno jest pewne, chociaż może zabrzmi to banalnie: nie można się poddawać, trzeba szukać, pukać do każdych drzwi i wierzyć w siebie. Ciężka praca, determinacja i pokora prowadzą do celu i radości. Przede mną jeszcze długa droga i ciężka praca. Jest przecież tyle marzeń do spełnienia.
Czy kolejna Pani książka jest już w planie/realizacji?
Rozpoczęłam już pracę nad trzecim reportażem. Będzie to mocna, ważna tematyka społeczna. Oprócz tego pracuję nad kilkoma innymi projektami, które w ciągu najbliższych miesięcy, lat trafią w ręce. Ilość pomysłów na kolejne reportaże jest niezliczona, bo przecież świat jest pełen historii wartych opowiedzenia. Staram się rozglądać, szukać, dostrzegać więcej, by ich nie przeoczyć. Świat mnie zachwyca. Owszem, zdarza się, że równie mocno zasmuca, ale na tym właśnie polega rola reportera, pisarza, aby ten świat przedstawić wieloaspektowo, odkrywać go definiując różne emocje. Mam nadzieję, że sprostam. Staram się, uczę nieustannie i wkładam w to całe swoje serce.
Czy świat Pani zdaniem zmienia się za przyczyną literatury?
Literatura to jedna z najpiękniejszych dziedzin naszego życia i ma moc zmieniania ludzi i świata. Niejednokrotnie zresztą tak się działo. Myślę, że nie jest jednak łatwo udzielić takiej odpowiedzi. Książki na pewno są nam potrzebne. W nich odnajdujemy ukojenie, radość, zrozumienie. Uczymy się i szukamy autorytetów. Niekiedy rozważamy czyjeś błędy, by nie popełnić ich w swoim życiu. Literatura na pewno miałaby większy zasięg zmian i otwierania nam oczu na to co ważne, gdyby każdy z nas naprawdę dużo czytał i rozważał przesłania książek. Wszystko co ważne i piękne w niej jest, tylko od nas zależy, czy i jak z tego skorzystamy.
Rozmawiała Magdalena Mądrzak.